Trochę historii, trochę wspomnień oraz Gwiezdny Koń – wszystko z okazji 30-lecia istnienia Bungie.
Trochę historii, trochę wspomnień oraz Gwiezdny Koń – wszystko z okazji 30-lecia istnienia Bungie.
Świętowane w Destiny 2 30. urodziny Bungie to dobry powód do tego, aby przyjrzeć się temu studiu bliżej lub też sprawdzić, z czego tak naprawdę zna się to studio. Gdyby spojrzeć na to z perspektywy czasu to wyszłoby na to, że w większości przypadków gracze dzielą się na tych, którzy Bungie znają z trylogii Halo oraz (dla wielu fenomenalnego) Halo Reach oraz tych, którzy wyruszyli w podróż w poszukiwaniu swojego przeznaczenia wraz z premierą Destiny.
Dlatego też, obok kilku słów na temat tego, jak Bungie świętuje 30-lecie w Destiny 2 (nie nazywam tego celowo recenzją, a raczej wrażeniami z DLC) pomyślałem – dlaczego by nie napisać również czegoś o samych grach tego studia z własnej perspektywy i stworzyć z tych wspomnień pewnego rodzaju laurkę. Wspomnieć o tym, w czym tak naprawdę leży siła gier Bungie. Głównie dlatego, iż mimo lepszych i gorszych chwil serce Strażnika bije równie mocno, a na każde wezwanie do broni odpowiadam stawieniem się do chorągwi. Dlatego też nie będzie to próba uporządkowania chronologii wydarzeń oraz pełnej historii Bungie jako takiej. Bardziej możliwość opowiedzenia innym o tym, w czym upatruję największe plusy gier studia, które jest w branży gier już 30 lat.
Nie chcę stawiać bardzo śmiałych tez, ale założę się o to, że zbyt wielu graczy z niektórymi tytułami Bungie sprzed ery Halo nie miało przyjemności się zapoznać. Nie mówię tu jednak o kultowym Oni (do którego zresztą za chwilę jeszcze wrócę) czy serii Myth, które już mogło niektórym graczom wpaść w oko pod koniec lat 90-tych. Wcześniej jednak pojawiło się kilka tytułów dostępnych na MacOS (Gnop!, Operation: Desert Storm, Minotaur: The Labirynt of Crete czy Pathways into Darkness) oraz Marathon i Marathon 2: Durandal – dwa shootery, które zostały przez branżę bardzo ciepło przyjęte, ale koniec końców mogło o nich cicho w naszym kraju.
Wracając jednak do Oni, to była to również jedna z pierwszych gier, w które zagrałem na swoim pierwszym pececie obok Command & Conquer: Red Alert 2, Colin McRae Rally 2 czy Heroes of Might and Magic. Ładunek sentymentalny więc jest w tym kawałku kodu potężny, a wypowiadane przez jednego z bohaterów słowa „Good luck, Konoko” wryły się aż za mocno w mojej głowie. Z drugiej strony natomiast w tak młodym wieku połączenie walki wręcz z możliwościami strzelania w widoku z perspektywy trzeciej osoby sprawiły, że można było się tym tytułem zachwycić. Choć dziś patrząc na ten tytuł po wielu latach mocno kole w oko cała masa niezagospodarowanej powierzchni poziomów oraz problemy z zachowaniem się AI, a to, co w tamtych czasach mogło być największym plusem, czyli stylistyka oraz klimat wzorowane na „Ghost in the Shell” oraz „Akirze” . Zresztą, nadal uważam, że Oni zasługuje na pewnego rodzaju remake lub też zupełnie nowe otwarcie dla tej marki. Połączenie widowiskowej walki wręcz czy strzelania z fabułą oraz japońską kreską dziś również znalazłoby spore grono zainteresowanych, a może i przez wzgląd na stare czasy ci, którym bliskie były wcześniejsze przygody Konoko również przypomnieliby sobie o jej istnieniu.