Na Netflixie zadebiutowała nowa ekranizacja Znachora. Oceniamy, czy to równie dobra produkcja, jak poprzednia filmowa adaptacja.
Legenda w nowych szatach
Trzeba mieć ogromną odwagę, ale też i nieograniczoną ambicję, aby mierzyć się z tak kultowym tytułem jak Znachor Jerzego Hoffmana. Kultowy film z jeszcze bardziej rozpoznawalną przemową Piotra Fronczewskiego owiany został prawdziwym kultem. Netflixowy Znachor już od momentu pierwszej zapowiedzi stał więc na straconej pozycji w oczach widzów, jako produkcja jedynie imitująca tą jedyną i najprawdziwszą ekranizację powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Twórcy musieli odczuwać ogromną presję, aby nie tylko stworzyć udany i spełniony film, ale również odrzucić wszelkie oskarżenia o „skok na kasę” i porywanie się na świętość. Na szczęście ten scenariusz się nie ziścił i Znachor w reżyserii Michała Gazdy to dużo lepsza produkcja niż można byłoby oczekiwać. Współcześni widzowie otrzymali swoją własną wersję Znachora, która jest równie dobra, jeżeli nie w wielu aspektach lepsza, od adaptacji z 1981 roku.
Rafał Wilczur (Leszek Lichota) to szanowany chirurg, który na pierwszym miejscu stawia dobro pacjenta. Gdy jego kariera nabiera rozpędu, życie prywatne legnie w gruzach. Jego ukochana żona odeszła wraz z kilkuletnią córką Marysią (Maria Kowalska), przenosząc się do kochanka, mieszkającego w leśniczówce. Mężczyzna szuka ukojenia w alkoholu i wsparcia u najbliższego przyjaciela, profesora Dobranieckiego (Mirosław Haniszewski). Pewnej nocy Wilczur zostaje napadnięty przez bandytów i na tyle dotkliwie pobity, że traci pamięć. Zaczyna tułać się po różnych wsiach i miastach, poszukując swojego celu w życiu. W końcu trafia do pewnej miejscowości, gdzie ratuje jednego z mieszkańców. Przedstawiając się jako Antoni Kosiba, odnajduje spokój, pomagając ludziom w leczeniu ich dolegliwości i urazów. Wszystko jednak zmieni ponowne spotkanie Wilczura z jego córką, dzięki której otrzymuje szansę na odzyskanie swojej tożsamości.
GramTV przedstawia:
Nowy Znachor jest zupełnie innym filmem od wersji Jerzego Hoffmana. Oba bazują na tej samej historii, ale podchodzą do niej w odmienny sposób. Oznacza to, że twórcy współczesnej ekranizacji dokonali sporo zmian, które wśród fanów wersji z 1981 roku mogą okazać się kontrowersyjne. Jednak wprowadzone nowości nie zostały zrealizowane po łebkach, a wręcz przeciwnie, poświęcono rozbudowie poszczególnych wątków sporo czasu, nie tracąc przy tym tempa, ani też nie marginalizując roli tytułowego bohatera. Najlepiej widać to w przypadku profesora Dobranieckiego, który tym razem jest pełnoprawną drugoplanową postacią, mającą swój własny wątek i odpowiednio nakreślone relacje z Wilczurem. Dzięki czemu jego pierwsze spotkanie z byłym kolegą po kilkunastu latach wzbudza ogromne emocje i daje nadzieję, że ten bohater zostanie wykorzystany w filmie w nietypowy sposób. Niestety twórcy nie chcieli powtórki z filmu Hoffmana, więc zamiast satysfakcjonującego zakończenia wątku tej postaci, otrzymujemy coś, co pasuje do budowania tego bohatera, ale niekoniecznie w kontekście całej historii.
Dobraniecki to nie jedyna postać, która otrzymała więcej uwagi. Rozszerzono również wątek Marysi, która jest silną, inteligentną i niezależną kobietą. Twórcy Znachora nie popełniają jednak błędu „Mary Sue” znanego przede wszystkim z amerykańskich produkcji. Tworzą z Marysi ciekawą postać, której łatwo kibicować, zarówno pod względem jej miłości do hrabiego Czyńskiego, jak i odnalezienia ojca. Córka Wilczura również doczekała się wielu zmian w jej życiorysie, które wypadły na plus i świetnie działają w samym filmie. Widać, że twórcy wszystko doskonale przemyśleli, aby jak najbardziej oddalić się od produkcji z 1981 roku, ale bez szkody dla fabuły i adaptowania książki. Nawet wątek wspomnianego hrabiego i jego rodziny, czy też Zośki, która podkochuje się w Kosibie, wypadły bardzo dobrze i wzbogacają całą historię.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!