Na Netflixie zadebiutowała nowa ekranizacja Znachora. Oceniamy, czy to równie dobra produkcja, jak poprzednia filmowa adaptacja.
Po pierwsze nie szkodzić
Przy tym wszystkim Michał Gazda i reszta twórców Znachora nie gubią głównego bohatera, który ani na moment nie przestaje być najważniejszą postacią filmu. Chociaż spędzamy dużo czasu z innymi bohaterami, to Wilczur/Kosiba cały czas pozostaje w centrum wydarzeń, a poszczególne poboczne wątki jedynie służą rozwojowi tego bohatera. W nowej wersji, to jednak inna postać, bardziej wycofana, niepewna, żyjąca w swoim własnym świecie, zdystansowana do każdego, ale jednocześnie przypominająca swoje dawne ja, gdy ktoś jest w potrzebie. Takie przedstawienie postaci o wiele lepiej pasuje do kontekstu historii, dzięki czemu łatwiej polubić i zrozumieć tego bohatera, kibicując mu w drodze do odzyskania sprawiedliwości.
Foto: Bartosz Mrozowski/Netflix
Postać Znachora wzbudza sporo emocji, a ogromna w tym zasługa absolutnie perfekcyjnego w tej roli Leszka Lichoty. Aktor tworzy swoją własną interpretację tej postaci i wypada bezbłędnie. Nie tylko wizualnie, gdzie niechlujny wygląd i mętny wzrok odpowiednio budują tego bohatera, ale przede wszystkim pod względem stonowanej ekspresji Lichoty, który konsekwentnie realizuje zamysł na tworzenie postaci, zarówno Wilczura, jak i później Kosiby.
Świetnie wypada także reszta obsady na czele z Marią Kowalską. Jej Marysia, chociaż w gruncie rzeczy ma tendencyjną rolę, co wynika z samego materiału źródłowego, to w żadnym momencie nie irytuje swoim postępowaniem, a wręcz przeciwnie, wprowadza do historii sporo ciepła, dzięki któremu nowy Znachor jest filmem pogodniejszym i przyjemniejszym w odbiorze, stając się bardziej uniwersalną ekranizacją, po którą może sięgnąć każdy widz. Fantastyczna jest również Anna Szymańczyk, a pochwalić warto także Mirosława Haniszewskiego i Izabelę Kunę.
GramTV przedstawia:
Ogromne wrażenie robi również scenografia oraz kostiumy. To polska wieś niczym z obrazka, a porównania do Wiedźmina od CD Projekt RED nasuwają się same. Biegające gęsi, długie kłosy pszenicy, płynąca obok rzeka z urokliwym młynem, czy niesamowicie klimatyczna karczma, w pełni pozwalają zanurzyć się w tym sielskim świecie. Twórcy dołożyli wszelkich starań, aby Znachor wyglądał jak wysokobudżetowy film kinowy i tak właśnie jest. Nie pamiętam, kiedy ostatnio polska produkcja wyglądał tak dobrze, zarówno pod względem technicznym (zdjęcia, montaż), jak i samego dbania o detale (lokacje, kostiumy, charakteryzacje) i to bez potrzeby uciekania się w stronę pstrokatej stylistyki, czy przekoloryzowanej estetyki.
Znachor to chyba największe pozytywne zaskoczenie tego roku na naszym polskim podwórku. Michał Gazda stworzył film, który nie tylko z szacunkiem podchodzi do ekranizowanej książki, ale również staje się autonomicznym dziełem, który tak daleko odchodzi od pomysłów Jerzego Hoffmana, jak to tylko możliwe, bez wyrządzania szkody tej historii. Znachora ogląda się z nieskrywaną przyjemnością, zarówno ze względu na charyzmatycznych bohaterów, świetnie zagranych przez całą obsadę, jak i wciągającej i emocjonującej fabuły, która na wielu płaszczyznach działa wręcz bezbłędnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo Znachor się udał i dla wielu widzów stanie się tą jedyną, właściwą filmową wersją, do której będą często wracać.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!