Pewnego dnia otwieram drzwi, a w progu stoi połowa drużyny w pełnym sprzęcie. Widok powalający. Przynajmniej metr osiemdziesiąt, pod koszulkami pady, które dają jakieś metr pięćdziesiąt w barach, na głowach czarne kaski i te spojrzenia „zza krat”! Kiedy w centrum miasta prowadzili akcję promocyjną drużyny, nie było ani jednego mężczyzny, który by się nie zatrzymał, nie mówiąc o dziewczynach. Chyba pierwszy raz żałowałam, że urodziłam się za wcześnie…
Nareszcie! Pierwszy mecz z drużyną, która miała większe doświadczenie i umiejętności. Jedziemy całą rodziną uzbrojeni w aparat, ciekawość i wiarę w zwycięstwo naszej drużyny. Na trybunach, o dziwo, pełno ludzi, wzdłuż linii bocznej boiska gromada fotoreporterów z lokalnych mediów, lecz chyba niewielu wiedziało, o co chodzi. Po nocach spędzonych na czytaniu przepisów futbolu amerykańskiego, już wiedziałam, że są dwie formacje, obronna (defense) i atakująca (offense), że za przyłożenie, tzw. touchdown można zdobyć sześć punktów i wtedy należy wrzeszczeć z radości (o ile oczywiście to nasza drużyna przyłoży). Niestety, to kibice drużyny przyjezdnej mieli powody do radości, moja drużyna przegrała do zera. Ale stało się. Zostałam fanką futbolu amerykańskiego i jestem prawie na każdym meczu, nawet wyjazdowym. Dodatkowo realizuję swoje dawne marzenie o fotografii, z każdego meczu przywożę kilkaset zdjęć i mam prawdziwą frajdę, kiedy widzę je na stronie drużyny lub w SNAP-ie (miesięczniku futbolu amerykańskiego). Tylko raz nie robiłam zdjęć i oglądałam mecz na trybunach. Drużyna przeciwna „uzbrojona” we flagi i bannery z nazwą klubu, a nasi tylko z konfederatką. Zbliżał się następny mecz, podpytuję syna o flagę, ale nici, nie ma za co. Jest środa wieczorem, w sobotę rano wyjazd do Warszawy. Wyszukuję w Internecie firmy od flag, wybieram najbliższą, przeglądam strony, w kontaktach są zdjęcia ludzi od marketingu. Wybieram intuicyjnie takiego, który zrozumie moje szaleństwo. Dzwonię, tłumaczę, o co chodzi, flaga z logo musi być w piątek wieczorem. Ale jest problem, nie mogą ściągnąć ze strony, muszę im wysłać. Pierwszy raz włamuję się do plików syna (synu, wybacz), jest, wysyłam. Rano okazuje się, że wysłałam w .jpg, a musi być w .cdr. Nie mam. Po godzinie firma dzwoni, że sami to jakoś przerobią i flaga będzie. I była, w piątek po południu, jeszcze tylko podróż do sąsiedniego miasta po odbiór, wizyta w markecie ogrodowym po kij, same krótkie do grabi, wybieram aluminiowy rozsuwany na trzy metry! Na półpiętrze uzbrajam go we flagę, opieram o framugę drzwi, dzwonię. Młody oniemiał! Jak nie grają, flaga wisi w pokoju na ścianie, pad z kaskiem pod sufitem, korki na balkonie się wietrzą, a ja tylko piorę dżerseja po każdym treningu i meczu (ach, ten zapach i ślady walki). Po jednym z meczów spiker wyczytywał sponsorów drużyny przeciwnej i zapytał o naszych. Drużyna krzyknęła: rodzice! Dla niektórych widok dwudziestu dwóch facetów uzbrojonych po zęby (w ustach mają specjalne ochraniacze, tzw. mouthguardy), biegających z jajowatą piłką (nigdy nie wiem, gdzie ona jest), co kilka metrów leżących jeden na drugim, może wydawać się w pierwszym momencie niezrozumiały. Już czytałam wypowiedzi ignorantów, że jest to dziki sport dla mięśniaków, nudniejszy od szachów i takie tam brednie. Ich autorzy pewnie zatrzymali się na warcabach lub bierkach i nigdy nie opanują kilkudziesięciostronicowego zeszytu ze schematami zagrywek na każdą okazję.Zawodnik FA musi opanować kilkaset takich schematów, nie mówiąc już o anglojęzycznej terminologii. To jeden z najinteligentniejszych sportów i najbardziej widowiskowych. Nie ma nic piękniejszego jak rajd zawodnika z piłką pod pachą przez połowę boiska, kiedy z każdej strony atakują go zakratowane monstra! A potem touchdown, kaski w górę i dzika radość na trybunach. Sam widok drużyny wychodzącej na boisko już przyprawia o dreszcze. Uwielbiam jak po wygranej kwarcie, moja drużyna robi niezłe „przedstawienie” na boisku wydając przy tym okrzyki walki. Albo rozgrzewka przed meczem, po pierwszej połowie i po meczu. Kilkudziesięciu facetów rozstawionych na całej połowie boiska robiących pompki, ćwiczenia rozciągające i inne łamańce. Nie umiem tego opisać, to trzeba zobaczyć!
Jest jeszcze jeden niezwykły moment. Kiedy zawodnik jest kontuzjowany i leży na boisku, zawodnicy drużyny przeciwnej klękają na jedno kolano i zdejmują kaski. Dla mnie to szczególne złożenie broni, przeciwnik nie może walczyć. Niestety, w takim kontaktowym sporcie, kontuzje zdarzają się często. Jeszcze oko nie leżało na murawie, ale złamania i potłuczenia, to chleb powszedni. Pewnie każda mama zawodnika FA zaliczyła już wyjazd nocą do apteki po maści i bandaże. A w lodówce zawsze musi być zapas lodu ... i szampana.
No, ale ta atmosfera na trybunach! Na każdy mecz, oprócz kibiców „z miasta”, przychodzą znajomi i całe rodziny, nawet babcie i dziadkowie! Moja drużyna ma najlepszych kibiców w lidze, tak, tak, jest liga krajowa i gramy w półfinale! Ostatni mecz właśnie o półfinał, miał szczególne znaczenie i przebieg. Niestety, nie mogłam pojechać, ale „mój człowiek” przez cały mecz wysyłał mi sms-y, co się dzieje, a ja dawałam info na forum dla reszty kibiców przy komputerach. Emocje chyba jeszcze większe niż na trybunach, a wieczorem w domach zawodników lał się szampan.Już niedługo znowu gramy na wyjeździe z ubiegłorocznym mistrzem Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego (PLFA). Fanklub w pełnej gotowości, autobusy zamówione, okrzyki wytrenowane, a pełen ekwipunek kibica w barwach klubu, schowany przed czujnym okiem cornerbacka.
No to znowu GO!
PS. Magic trochę odpuścił, ponurzy i inne zjawy zniknęły z mojego domu, czasem tylko na komputerze widzę jeszcze MTGNews.pl. Zdolności strategiczne jednak się przydały…