Red Alert 3 - recenzja
Czerwony Sztorm, Czerwona Zaraza i kilka równe ciekawych epitetów dotyczących nieistniejącego już ZSRR. Jednak coś z tego imperium zostało w wirtualnym świecie, jak to wygląda? Przeczytajcie!
Czasy się zmieniają, ale mocne marki trwają. Jedynie kwestią czasu (i ustaleń co do praw autorskich) jest wskrzeszenie każdej znanej serii gier. Po spektakularnym przywróceniu na rynek westwoodowskiego hitu Command & Conquer, od razu było pewne, że powróci też jego "czerwona" odmiana. Zwłaszcza, że możliwości kontynuacji fabuły Red Alert posiada znacznie więcej, niż opowieść o tyberium. Jeśli bowiem podstawowa koncepcja scenariusza dotyczy podróży w czasie i zmiany biegu historii, to w zasadzie kontynuacji może być nieskończona ilość – tak jak wariantów historii. Tym razem wszystko zaczyna się naprawdę z grubej rury. Albert Einstein, twórca wehikułu czasu z oryginalnego Red Alert i sprawca całego dalszego zamieszania, ginie w pierwszych minutach opowieści, już w filmowym wprowadzeniu. Związek Radziecki nie może upaść, bo Alianci nie zdobędą już wielu wynalazków...