Zamknięcie studia przez Disneya nie miało jednak większego wpływu na losy odświeżonej wersji perełki Tima Schafera. Szanse na wydanie gry tak czy owak były znikome. Ba, choć produkt był w zasadzie gotowy, nigdy nie dostał zielonego światła z góry.
Zamknięcie studia przez Disneya nie miało jednak większego wpływu na losy odświeżonej wersji perełki Tima Schafera. Szanse na wydanie gry tak czy owak były znikome. Ba, choć produkt był w zasadzie gotowy, nigdy nie dostał zielonego światła z góry.
Od transakcji między Georgem Lucasem a Disneyem, w której ten pierwszy przekazał swoje imperium tym drugim, minęło już pół roku. Jej echa jednak szybko nie umilkną. Nas graczy najbardziej dotknęła decyzja Myszki Miki (dobrze wiemy, kto tam rządzi) o zamknięciu zasłużonego - choć w ostatnich latach nieudolnego - studia LucasArts. Wśród projektów, które na tym ucierpiały były Star Wars: 1313, Star Wars: Battlefront III czy Star Wars: First Assault. Ale na liście rzeczy wyrzuconych do kosza jest też remake Day of the Tentacle.
Day of the Tentacle to pierwsza gra, przy której lejce trzymał (do spółki z Davem Grossmanem) Tim Schafer. Ten facet od masy świetnych gier, gorączki na Kickstartera i potężnej fali sceptycyzmu wobec crowdfundingu, gdy okazało się, że jego studio przehulało pieniądze od graczy.
Nowa wersja "Dnia Macki" miała nie odbiegać daleko od tego, jak potraktowano remaki gier z cyklu Monkey Island. Przygotowano nowe tła i cut-scenki, ale robiono to po godzinach w ramach "projektu marzeń". Gra nie dostała bowiem błogosławieństwa szefostwa. "Góra" nie była ponoć zainteresowana wydawaniem gier z przeszłość.
Woleli koszmarne, acz dochodowe Kinect Star Wars. Teraz nie istnieją. Jest na tym świecie sprawiedliwość.