Tak, wiem jak to wygląda, ale uwierzcie, że karp wcale mi nie zaszkodził i nie zacząłem jeszcze świętować Nowego Roku wysokoprocentowymi napojami, a State of Decay serio zasłużyło na to miano.
Tak, wiem jak to wygląda, ale uwierzcie, że karp wcale mi nie zaszkodził i nie zacząłem jeszcze świętować Nowego Roku wysokoprocentowymi napojami, a State of Decay serio zasłużyło na to miano.
Gdy więc wykreśliłem z listy potencjalnych produkcje, którym absolutnie nie mogłem przyznać miana "gry roku", na placu boju, oprócz State of Decay naturalnie, pozostały Assassin's Creed IV: Black Flag oraz Grand Theft Auto V, ale szczerze powiedziawszy do przygód Edwarda Kenwaya przysiadłem dopiero niedawno i od samego początku mam wrażenie mocnej powtarzalności względem poprzednich części serii, natomiast co do nowego GTA, to po pierwsze, mimo wszystko produkcja trochę mnie rozczarowała, a po drugie na jej temat wypowiedział się już Piotrek. W tym momencie zrozumiałem, że moją grą roku musi zostać State of Decay. Pozostał tylko jeden problem. Jak ja Wam to powiem. Ale wtedy przypomniałem sobie o tym, że dopisek prywatna w nazwie pozwala mi na odrobinę szaleństwa. Oto i ono.
A potem przepadłem na następne godziny, które z czasem zamieniły się w całe dni, by wreszcie licznik dobił do tygodnia i wcale się na tym nie zatrzymał. Jest to o tyle niespotykane, że naprawdę rzadko zdarza mi się w coś typowo "maniaczyć", a jeśli już przy czymś spędzam kilka godzin bez przerwy, to jest to najczęściej produkcja nastawiona na zabawę przez sieć. State of Decay trybu multi nie ma (a szkoda!), a i tak spędzałem przy nim całe dnie. Dlaczego? Powodów jest kilka.
Po drugie - survival. Skoro istnieje wspomniana akapit wyżej "trwała śmierć", wiemy już, że nie ma co kozaczyć. I owszem, można poszaleć, ale jedynie z głową. Wypuszczanie się na grupę zombie tylko z drewnianym patykiem to słaby pomysł, przede wszystkim dlatego, że bronie w tej grze się po prostu psują. Jest to survival pełną gębą. Trzeba szukać jedzenia, broni, amunicji i leków - bez tego nie przeżyjemy. Głównym elementem zabawy staje się więc tutaj poszukiwanie zapasów niezbędnych do przeżycia. Próbujemy zrobić to w taki sposób, by przyciągnąć do siebie jak najmniej zombie. A jeśli jest akurat środek nocy, uwierzcie, że wtedy to już nie chce się przyciągnąć żadnego z nich.
Wszystko to razem tworzy, jak pisałem w swojej recenzji tego tytułu, "mieszankę wybuchową", ale to wcale nie koniec zalet State of Decay. Tych jest znacznie więcej, ale jeżeli lubicie gry o zombie - najlepiej będzie, jeśli przekonacie się o tym osobiście. I właśnie dlatego uznałem, że dla mnie jest to prywatna gra roku. Wyszła bez zbędnego hype'u, nie rozczarowała mnie, a wręcz przeciwnie - pozytywnie zaskoczyła i wciągnęła na całe godziny nowatorskimi rozwiązaniami i świetnym klimatem. Nic dodać, nic ująć.
Sprawdź wpisy pozostałych autorów i oddaj swoje głosy na gry roku w naszym plebiscycie!