Jako wielki fan gier cRPG i rozgrywek sieciowych wybrałem w tym roku liniową strzelankę bez multiplayera.
Jako wielki fan gier cRPG i rozgrywek sieciowych wybrałem w tym roku liniową strzelankę bez multiplayera.
Poza możliwością konkurowania z innymi graczami cenię sobie w grach przede wszystkim charakterystyczny, nietypowy nastrój, zwany też niekiedy – i błędnie – „klimatem”. Dlatego wybór padł na Metro: Last Light, grę, która moim zdaniem przyćmiła pod tym względem wszystkie inne produkcje, łącznie z powszechnie zachwalanym przez miłośników post-apo The Last of Us, czy toną indyczyzny.
Po raz kolejny bowiem studiu zza wschodniej granicy udało się stworzyć tę niepowtarzalną atmosferę upadłego świata, pływającego w swojskim sosie. Jest to moim zdaniem wręcz majstersztyk w budowaniu odpowiedniego nastroju za pomocą znanych przecież nie od dziś środków, często w niezwykle dyskretny sposób, gdzieś w tle. Last Light jest grą, w której świat opowiada nam całą masę historii, niejednokrotnie bardzo dramatycznych, które wszakże łatwo przeoczyć. Wystarczy jednak zwolnić na chwilę, zatrzymać się, wsłuchać w prowadzone przez ludzi rozmowy...
Dzięki temu mamy wrażenie przebywania w wiarygodnym, niemal namacalnie prawdziwym świecie, w którym żyją nie tylko wielcy bohaterowie podziemnych tuneli, bandyci i hordy mutantów, ale również zwykli, normalni ludzie. Stanowiąca zazwyczaj tło szara masa przeciętnych i niemych bohaterów niezależnych nagle zyskuje osobowość. A my mamy szansę dostrzec, że te wszystkie dziwaczne społeczności składają się właśnie z takich, mających swoje własne, małe problemy „szaraków”, dla których zdobycie jedzenia jest ważniejsze niż misja ratowania świata.
Nie mogę też nie wspomnieć o kilku prostych sztuczkach, które uczyniły z Last Light jedną z produkcji najlepiej wykorzystujących widok z oczu postaci w celu wciągnięcia nas do świata gry. Parująca i pękająca wizura maski przeciwgazowej, krople deszczu, czy rozmazywane dłonią błoto oraz krew działają na mnie po stokroć silniej, niż przyprawiające o mdłości „dynamiczne” trzęsienie kamerą w kolejnej odsłonie CoD. Dodatkowo perfekcyjnie podkreśla to obcość niegdyś przecież tak naszego i swojskiego świata zewnętrznego.
Metro: Last Light to także jedna z najpiękniejszych gier, jakie kiedykolwiek stworzono na silniku 3D. Tak, jak w drugim Wiedźminie urzekł mnie prerafaelicki przepych, tak tutaj wręcz zakochałem się w charakterystycznej, miękkiej, bardzo „malarskiej” oprawie. To jedna z tych gier, z której niemal każdy screenshot można bez wstydu wydrukować, oprawić i powiesić na ścianie. Coś niesamowitego. A obszary takie jak miasto duchów należą do absolutnej światowej czołówki – przepraszam cię, języku polski – Najbardziej Klimatycznych Lokacji.
I co z tego, że fabuła liniowa, że elementy skradankowe wciąż dalekie od ideału, że boty niekiedy głupie jak buty? Odpaliłem grę i po chwili tam byłem. W moim przypadku niewielu twórcom się to dziś udaje. Bardzo niewielu.
Przeczytaj wpisy pozostałych autorów i zagłosuj na gry roku w naszym plebiscycie!