Bo tak.
Bo tak.
gamescom. Siedzę na zamkniętym, kameralnym pokazie FM5 razem z dwoma innymi dziennikarzami – to wyjątkowa sytuacja, bo zwykle grupy liczą po kilkanaście osób. Do pokoju wchodzi Dan Greenwalt, który wygląda, jakby ostatni raz spał na studiach - ma ogromne wory pod oczami, przeprowadził już kilkanaście podobnych prezentacji i jest wyczerpany. Siada, patrzy na nas, bierze łyk wody, a później ciężko wzdycha.
Przez głowę przebiega mi myśl, że to będzie tragedia, że marnuję czas, żeby zaspany koleś opowiedział mi kilka banalnych frazesów o swojej grze. Zamykam notatnik i odkładam go do plecaka – w końcu nie będzie mi potrzebny.
Wtedy jednak Dan łapie za pada i... promienieje. Na jego zmęczonej twarzy pojawia się uśmiech i duma – gość niesamowicie cieszy się z tego, co jego ekipie udało się osiągnąć. To nagle totalnie inny człowiek. Uruchamia wyścig, o trybie kariery wspomina tylko dlatego, że patrzymy na ekran ładowania.
Przejeżdża linię mety, dojeżdża do pierwszego zakrętu i... pauzuje rozgrywkę. Ma pół godziny na pokazanie nam gry, dziesięć minut już za nami, a on zatrzymuje grę – wariat. Na szczęście pozytywny. Uruchamia tryb foto, w którym kamerę można ustawiać niezależnie od samochodu i zbliża ją do różnych rys i pęknięć wspominając, że musieli to wszystko ręcznie skanować. Dan przestaje oddychać i po prostu płynie z kolejnymi faktami uśmiechając się od ucha do ucha.
Później wznawia rozgrywkę, przejeżdża trzy zakręty i znów pauzuje. No wariat. Szlachetny stary Gullwing krzywi się na zakręcie, a Dan najpierw robi najazd na różne detale pojazdu, a później przez pięć minut opowiada o zawieszeniu, które jest totalnie różne od współczesnych i ekipa musiała poświęcić sporo czasu, żeby je właściwie odwzorować.
Miła pani puka do naszego pokoju i mówi, że musimy kończyć, kolejna grupa już czeka. Dan dziękuje nam za uwagę, odkłada pada i znów sprawia wrażenie, jakby miał zaraz umrzeć z wyczerpania.
Najbardziej zmęczony człowiek na świecie dał mi najbardziej pamiętną prezentację z ostatnich targów – w planie dnia miałem zapisany pokaz gry, a uczestniczyłem w pokazie dziecka. Dziecka, którego ojca rozpierała duma, który poświęcił wszystko, żeby mu niczego nie brakowało.
I nawet, jeśli nie wszystko wyszło do końca, jak powinno, to i tak spędziłem (i będę nadal) najprzyjemniejsze chwile z grą w tym roku. Po prostu strasznie lubię czuć, że ktoś w grę włożył nie tylko dużo pracy, ale i serce. Turn 10 zrobiło to z całą pewnością.
Przeczytaj wpisy pozostałych autorów i zagłosuj na gry roku w naszym plebiscycie!