Titanfall to jedna z najgorętszych premier pierwszej połowy tego roku, przez co w zasadzie nie schodzi z głównych stron portali czy okładek czasopism o grach. Niektórzy dopatrują się w tym opłacania dziennikarzy za przychylne opinie.
Titanfall to jedna z najgorętszych premier pierwszej połowy tego roku, przez co w zasadzie nie schodzi z głównych stron portali czy okładek czasopism o grach. Niektórzy dopatrują się w tym opłacania dziennikarzy za przychylne opinie.
I nic w tym nowego, bo łapownictwo to jeden z najczęstszych zarzutów czytelników wobec pismaków. Za wysoka ocena? Zapłacił wydawca. Ocena za niska? Zapłaciła konkurencja. O jednej grze pisze się więcej niż o innej? Ktoś siedzi w czyjejś kieszeni. Zazwyczaj nikt nawet tych oskarżeń nie komentuje, bo są w większości przypadków niedorzeczne (choć oczywiście afery pokroju Gerstmann-gate, gdy dziennikarz Gamespotu stracił pracę za niską ocenę Kane & Lynch pokazują, że naganne praktyki się zdarzają). A już na pewno nie robią tego sami twórcy gier.
Drew McCoy z Respawn zrobił jednak wyjątek. Titanfall to nowa marka, o której pozytywnie wypowiadają się w zasadzie wszyscy. To pierwsza czerwona lampka dla zwolenników teorii spiskowych. Druga zapala się zapewne, gdy z grą powiązane zostaje logo Electronic Arts, czyli szatana branży. "Hajp" na Titanfall nie może być zatem dziełem przypadku ani faktu, że to zwyczajnie dobra gra. Oto, co ma do powiedzenia rzucającym kamieniami przedstawiciel Respawn.
Jeśli ktoś myśli, że nasza zapowiedź na E3 nie odbyła się w cieniu ponad dziesięcioletnich, sprawdzonych marek, jest równie szalony jak jego teorie spiskowe. Musieliśmy zaciekle walczyć, by ktokolwiek wiedział o naszej grze, a co dopiero był nią zaintrygowany na tyle, by przedstawić ją czytelnikom. Wiemy, że to nie dla wszystkich, ale zarzuty o opłacanie kogoś to czysty obłęd. Nie wspominając nawet o tym, jak są obelżywe.