Liczba graczy bawiących się równocześnie nawet w godzinach szczytu jest niewielka.
Liczba graczy bawiących się równocześnie nawet w godzinach szczytu jest niewielka.
Dwa tygodnie temu ukazało się Dying Light: Bad Blood - "brutal royale" od Techlandu, w którym nie tylko rywalizujemy z innymi graczami, ale też musimy uważać na zombie pętające się po mieście. Maksymalna liczba graczy, którzy bawili się równocześnie, wyniosła 455, wczoraj w godzinach szczytu - nieco ponad 100. W meczach bierze udział 12 osób, więc grać się da, ale czasem trzeba liczyć się z długim czasem oczekiwania na start rozgrywki. Wyniki te mogą dziwić, biorąc pod uwagę, że Dying Light z 2015 roku osiągnęło ogromny sukces i nadal jest bardzo popularne: średnia liczba graczy w ciągu ostatnich 30 dni to blisko 4 tysiące, w szczytowym momencie - 9 tysięcy (wg steamcharts.com).
Być może wpływ na popularność Dying Light: Bad Blood mają nie tylko mieszane recenzje na Steam, ale przede wszystkim fakt, że za dostęp do wersji Early Access trzeba wysupłać nieco pieniędzy z portfela i wykupić Pakiet Fundatora, a finalna wersja gry ma być oparta na modelu free-to-play.