Okazuje się, że nie tylko filmy o superbohaterach irytują Martina Scorsese. Teraz jego celem są młodzi filmowcy, którym zarzuca brak oryginalności i wypaczone spojrzenie na film jako na treść, a nie na sztukę.
Nie chciałem być ostatnią linią obrony, ale na to mi przyszło. I teraz naprawdę zastanawiam się, dokąd zmierza kino. Obawiam się, że filmy franczyzowe całkowicie opanują kina. Młodsi ludzie spoglądają na świat inaczej, oglądają go fragmentarycznie.
Lubię mieć telewizor włączony przez cały czas, ale wyłączam dźwięk. Sądzę, że jeśli chcesz przeżyć doświadczenie, które może wzbogacić twoje życie, to telewizja nie jest tym medium. Treść to coś, co zjadasz i wydalasz.
GramTV przedstawia:
Scorsese stwierdził również, że ma nadzieję, iż wszystkie dostępne obecnie nowe technologie dają młodym twórcom szansę na odkrycie sztuki filmowej na nowo, ale jednocześnie wskazał, że obawia się całkowitego przejęcia przez kulturę franczyzową.
Martin Scorsese nie wierzy w przyszłość kina
Zawsze namawiam właścicieli kin, aby stworzyli przestrzeń, w której młodsi ludzie mogliby powiedzieć: Chcemy zobaczyć ten nowy film, który nie jest filmem franczyzowym, w kinie i podzielić się tym ze wszystkimi wokół. Jednak zdaję sobie sprawę, że bardzo trudno to w tej chwili osiągnąć.
Gry, filmy, seriale, komiksy, technologie i różne retro
graty. Lubię także sprawdzać co słychać w kosmosie. Kiedy przytrafia się okazj wyjeżdżam w podróże dalekie lub bliskie i robię tam masę zdjęć.
Zanim go ktoś skrytykuje, warto się zastanowić czy faktycznie nie jest tak jak mówi (choć ja bym rozszerzył zagadnienie, że to nie tylko problem filmów "franczyzowych", choć te dominuja rzecz jasna). Ja też już jestem "starym" pokoleniem, wychowałem się na innych filmach, ale też uważam że obecni filmowcy, a szczególnie scenarzyści to beztalencia (oczywiście nie należy generalizować, ale perełki nie zmienią obrazu). Ludzie którzy znaleźli się tam albo przez przypadek, bez żadnego doświadczenia/rzemiosła, albo trafili do kółka wzajemnej adoracji i są chwaleni za byle co.
Dawne filmy mogły być "popkorniaste", ale nie były ordynarnie głupie tak jak większość teraz. I przede wszystkim skupiały się na treści, a nie na spełnieniu oczekiwań aktywistów. Nie mówię tu o akcyjniakach, ale filmach wojennych, dramatach, filmach obyczajowych. Skłaniały do refleksji, pamietasz je po latach (a podejmowały też trudne tematy). Weźcie sobie takie oskarowe "Miasto Gniewu", film o tym co nas (jako społeczństwo) dzieli i łączy, pokazane w dajacy do myślenia, ale jednak ostatecznie optymistyczny sposób. Nie mówię że to film wybitny, ale ma sceny głęboko zapadające w pamięć.
Teraz nie potrafię wymienic takich filmów. Czy nie jest też tak że to w grach znajdujemy lepsze scenariusze niz w filmach? Inna sprawa że głupio mi się wypowiadać "za młodych" bo może im się to właśnie podoba?