My jednak, wspominając o tym epizodzie, nie mamy zamiaru wdawać się w kolejne dywagacje na ten temat, a jedynie zaznaczyć i przypomnieć o tym fakcie. Poniżej zaś postaramy się przedstawić wam nasz punkt widzenia i ocenę tego tytułu, wyprodukowanego przez twórców kilku części przebojowego Hitmana, czyli studio IO Interactive. Z zapowiedzi wynikało, iż gra miała łączyć w sobie cechy tej właśnie gry z dynamiczną i emocjonującą rozgrywką, przypominającą hity kina akcji. Za chwilę przekonamy się, na ile twórcom udało się spełnić te obietnice.
Me, myself & Kane
Bohaterów mamy więc dwóch, a w zasadzie nawet trzech, wziąwszy pod uwagę skomplikowaną i odstającą nieco od tak zwanych norm psychikę kolegi Lyncha. Pierwszy z tej oryginalnej pary, niejaki Kane, jest osobnikiem, z którym życie i los nie obeszły się zbyt łagodnie. Przez długi czas był on członkiem Siódemki (The7), tajemniczej grupy zajmującej się różnego rodzaju brudną, acz zapewne zyskowną, robotą. Wszyscy jej członkowie – poza naszym bohaterem – giną podczas wykonywania ostatniego zlecenia, czy też zadania. Kane zaś znika w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach wraz z całym łupem. Trudno jednak w jego wypadku mówić o szczęściu. Kiedy wraca do Stanów, wpada w ręce stróżów prawa i zostaje osadzony w więzieniu. Tam odsiaduje w spokoju wyrok, aż do dnia, kiedy… zaczyna się gra.
Okazuje się bowiem, że jeden z jego kumpli spod celi, niejaki Lynch, tak naprawdę jest wtyczką Siódemki, której członkowie przeżyli nieudaną akcję. Teraz zaś mają pewien uzasadniony, z ich punktu widzenia, żal do byłego kompana oraz pałają chęcią odzyskania zagarniętego przez Kane’a łupu. Podczas przenoszenia więźniów do innego zakładu penitencjarnego, grupa organizuje zakończoną pełnym sukcesem akcję odbicia więźniów, w wyniku której Kane oraz Lynch wyrywają się z rąk wymiaru sprawiedliwości. Wolność to jednak pozorna, gdyż w chwilę później dochodzi do spotkania z byłymi kumplami z drużyny, my zaś dowiadujemy się o prawdziwym znaczeniu powiedzenia „wpaść z deszczu pod rynnę”. Mówiąc krótko, była Siódemka ma pod swoją czułą opieką naszą rodzinkę i pragnie odzyskać łup z ostatniej akcji, na co wyznacza nam diablo krótki czas. Dodatkowo okazuje się, iż nie będziemy działać samotnie, gdyż Lynch ma pełnić podczas całej akcji rolę naszego anioła stróża.
A w zasadzie – anioła stróża i nieobliczalnego szatana w jednej osobie. Nasz partner ma bowiem spore problemy ze swoją osobowością. Mówiąc ściślej, posiada takowe dwie. Jedną racjonalną, zimną i trzeźwo myślącą, którą mieliśmy okazję poznać wcześniej podczas wspólnej odsiadki. Zdarzają się jednak chwile, kiedy kolega Lynch z jakiegoś powodu nie zażywa swych specjalnych pigułek. Potrafią to być chwile naprawdę trudne, szczególnie dla wszystkich i wszystkiego, co znajdować się będzie w tym momencie w pobliżu drugiego z Lynchów. Ma on bowiem tendencję do zachowań, które zazwyczaj zwykło się określać mianem psychopatycznych – staje się niezwykle drażliwy i podejrzliwy, co zazwyczaj skutkuje wybuchami niekontrolowanej i trudnej do pohamowania agresji. I losy tego właśnie przebojowego duetu śledzić będziemy w ciągu kilkugodzinnej rozgrywki.
Lajf is brutal...
Postanowiliśmy poświęcić głównym bohaterom oraz fabule sporo miejsca, ma to jednak swoje uzasadnienie. Otóż są to zdecydowanie najmocniejsze elementy tegoż tytułu. Opowiadana w grze historia mogłaby z powodzeniem stać się nawet nie podstawą, ale wręcz gotowym scenariuszem dobrego kina akcji. Mimo wykorzystania kilku znanych motywów i patentów, całość zestawiona została i wyreżyserowana w bardzo oryginalny sposób, o co coraz trudniej we wszelakich nowych produkcjach. Mówiąc krótko i najprościej, jak tylko można – to naprawdę dobry scenariusz, z paroma niezłymi zwrotami akcji i logiczną fabułą. Zbudowanie gry wokół niego, nie zaś – jak to często bywa – wymyślenie pretekstowej fabuły do gotowej rozgrywki, to w tym wypadku świetnie sprawdzająca się recepta. Dopełnia tego naprawdę doskonale zaaranżowana dramaturgia całego spektaklu. Sprawia to, co prawda, iż gra jest do bólu liniowa, jednak w tym wypadku skłonni jesteśmy to wybaczyć.
Kontrowersyjni, ale za to bardzo ciekawi, są nasi główni bohaterowie. Zdeterminowany i gotowy zrobić wszystko, aby ratować rodzinę Kane, z drugiej zaś strony niezwykle pomocny, ale nieobliczalny Lynch. To postacie wyjątkowe; rzadko spotykamy w rolach głównych osobników tego typu. I tutaj trafiamy na jedną z najważniejszych kwestii – od tego, na ile jesteśmy w stanie zrozumieć ich motywacje, zależy nasz do nich stosunek. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie są oni aniołami. Wręcz przeciwnie, ich zachowania cechuje albo zimna kalkulacja, w którą wliczone są przypadkowe ofiary, albo nagłe wybuchy agresji ocierające się niebezpiecznie o sadyzm. Całość zaś dopełnia naprawdę ostry, wulgarny język, choć musimy przyznać, że dialogi są bardzo dobre – brzmią niezwykle naturalnie – i, co najważniejsze, ciekawe. Naszych bohaterów trudno tak po prostu polubić, jednak są postaciami na tyle intrygującymi, a opowieść na tyle ciekawą, że zamiast wyłączyć grę z niesmakiem, brniemy dalej, zabijając kolejnych przeciwników.
Sama bowiem rozgrywka ogranicza się tak naprawdę tylko do tego. Powiemy szczerze, iż po twórcach Hitmana spodziewaliśmy się jednak czegoś więcej. Wiadomo było, iż ma to być przede wszystkim dobrze wyreżyserowana gra akcji, jednak prostota założeń rozgrywki mocno nas rozczarowała. Ot, po prostu, poza oglądaniem ciekawych i popychających fabułę do przodu filmików, jedynie biegami i strzelamy. Od czasów Maxa P. nasze apetyty trochę wzrosły, więc oczekiwaliśmy chociaż kilku ciekawych i urozmaicających nieco rozgrywkę rozwiązań. Tym bardziej, iż gra ta aż prosiła się o takie elementy, jak choćby bardziej aktywne uczestnictwo w samochodowych pościgach. Unikanie snajperów i wskazywanie ich naszym ludziom, czy kilka – prostych zresztą – elementów skradankowych, to chyba troszkę za mało.
...and full of zasadzkas
Tym bardziej, że trudno również zachwycać się SI. Nawet więcej – są chwile, kiedy prezentuje ona sobą poziom zdecydowanie poniżej przeciętnej. Przeciwnicy, mimo możliwości chowania się za przeszkodami, potrafią niekiedy atakować popularnym radzieckim sposobem, zasłaniając własną piersią lufę naszej broni. Ale to jeszcze nic. Zdarzają się bowiem i takie sytuacje, kiedy nie zauważają nas, stojąc kilka metrów dalej, czy głupieją albo zamieniają się w słup soli po podbiegnięciu do nich. Dotyczy to również naszych pomagierów, którzy czasem, mimo wydania wyraźnych rozkazów, potrafią wyrwać się do przodu, wprost pod naszą lufę, czy też – co gorsza – puścić beztrosko zza naszych pleców i poprzez nie serię w kierunku przeciwnika. Chyba nie musimy pisać, jak bardzo potrafi to sfrustrować, szczególnie w przypadku automatycznego zachowywania stanu gry.
Jak już wspomnieliśmy, nasz udział w grze ogranicza się praktycznie tylko do naciskania na spust i eliminowania kolejnych grup wrogów, wyskakujących na mapie po uruchomieniu się odpowiedniego skryptu.
Teoretycznie, powinno to być nawet bardzo interesujące, to zaś ze względu na oddany nam do dyspozycji przez autorów system chowania się za przeszkodami. O ile jednak w Gears of War ten element został zrealizowany niemalże wzorowo, o tyle w Kane & Lynch po prostu leży. I żałośnie przy tym pokwikuje. System miał być w założeniach zapewne bardzo intuicyjny, jednak – głównie ze względu na ustawę o języku polskim – my możemy go nazwać jedynie beznadziejnym. To jedna z najbardziej – może nawet mocniej niż SI – frustrujących rzeczy w całej grze. Otóż bohater, tym razem całkowicie sam i bez jakiejkolwiek pomocy z naszej strony, „przykleja się” do ścian budynków i innych przeszkód. Tylko czemu, na bogów, robi to praktycznie zawsze wtedy, gdy zupełnie tego nie chcemy!? Co oczywiście działa też w drugą stronę, gdyż zmuszenie go do tego, gdy zajdzie potrzeba, graniczy niekiedy z cudem. Porażka.
Echo w szpitalnym korytarzu
Kolejny zawód to niestety oprawa graficzna. I nie chodzi tu nawet o jakość tekstur, modele postaci, czy efekty specjalne. Tym, co najbardziej nas zniechęciło, jest niesamowita sterylność wszystkich lokacji. Są one nawet ciekawie, a przy tym realistycznie zaprojektowane, cóż jednak z tego, jeśli wyglądają przy tym zaledwie jak trójwymiarowy szkic. Świat przedstawiony poraża wręcz sztucznością i kojarzy się raczej ze szpitalnym korytarzem, niż współczesną Ameryką. Brak tu praktycznie jakichkolwiek śladów, czy przejawów działania zamieszkujących go ludzi, jest sterylny i pusty, czym nieodmiennie przywodzi nam na myśl prezentację stworzoną na potrzeby firmy architektonicznej. Ta pozbawiona szczegółów grafika sprawia jednak, że bardzo wyraźnie odczuwamy sztuczny charakter tegoż świata, a co za tym idzie, nabieramy dystansu do samej rozgrywki i naszych bohaterów.
Dużo korzystniej, naszym zdaniem, wypada zaś udźwiękowienie gry. Dialogi brzmią niezwykle przekonywująco, daje się wyraźnie odczuć w odpowiednich momentach adekwatne emocje w głosach lektorów, co jeszcze bardziej pogłębia filmowy charakter tego tytułu. Aktorzy podkładający głosy pod poszczególne postacie wykonali kawał naprawdę dobrej roboty, sprawiając, że podczas słuchania rozmów, czy choćby komentarzy naszych bohaterów, zapominamy o mało przekonywującej grafice. Podobnie jest z większością dźwięków środowiskowych, przy czym naprawdę duże wrażenie robią zmiany dźwięku zależne od otoczenia – w dużych pomieszczeniach słuchać wyraźne echa i pogłosy, kiedy trzeba dźwięk jest odpowiednio zniekształcony lub przytłumiony.
Do gry dodano również tryb multiplayer, zawiedzeni jednak będą wszyscy miłośnicy klasycznych deathmatchów, czy CTF. Przyznać trzeba, że pomysł na rozgrywkę sieciową mieli twórcy ciekawy – bierzemy udział w, na przykład, napadzie na bank, gdzie naszymi przeciwnikami są boty, po czym, po całej akcji… musimy zdradzić naszych wspólników i spróbować zagarnąć dla siebie łup oraz przeżyć konfrontację z pozostałymi. Brzmi naprawdę interesująco i potrafi przyciągnąć na jakiś czas. Problem w tym, że – pomijając nawet małą ilość map - tak naprawdę nie rokuje on większych nadziei na dłuższą żywotność. Ot, taka ciekawostka, której można kilka razy spróbować, po czym powrócić do ulubionej rozwałki w nowym Unrealu.
Kane & Lynch nie jest grą złą. Trudno jednak również nazwać ją tytułem naprawdę dobrym, czy upatrywać w niej kandydatki na wielki hit. Prezentuje nam ona niezwykle ciekawą i oryginalną historię, podaną w iście hollywoodzkim stylu, z intrygującymi, choć mało sympatycznymi bohaterami w rolach głównych. Z drugiej jednak strony, w samej rozgrywce kuleje zbyt wiele, i to zbyt ważnych elementów, które niejednokrotnie potrafią nas sfrustrować w rzadko spotykanym stopniu. Świetne udźwiękowienie maskuje nieco toporną i sterylną grafikę, zaś oryginalny tryb multi, ma w naszych oczach potencjalnie małą żywotność. Z tego zestawienia wyłania się nam obraz gry pełnej wielu sprzeczności – i taki właśnie jest Kane & Lynch. Z naciskiem na Lyncha, bo jak wiadomo, nie zawsze ma on pod ręką lekarstwa.