O samej grze pisaliśmy już wielokrotnie w ciągu ostatnich dni. Były to pierwsze wrażenia, napisane z perspektywy dwóch członków naszej redakcji. Jest to też raport z pola walki, prowadzony przez nas regularnie. Prócz tego przedstawiliśmy kilka gameplayów oraz intro z gry. Od ostatniego wtorku sieć po prostu żyje najnowszym produktem ze stajni Rockstar North. Nam z kolei przychodzi zebrać wszystkie przemyślenia i ostatecznie ocenić GTA IV.
Intro rozpoczynające grę, mimo że klimatyczne i dość mroczne, nieco jednak rozczarowuje. Jak na tak głośną premierę, wstawka rozpoczynająca zabawę jest... dobra. I nic więcej. Jest niestety mocno przegadana, ale to już chyba tradycja serii GTA. Całość ratuje absolutnie genialny motyw muzyczny, który jest jedynie przedsmakiem tego, co możemy usłyszeć podczas dalszej zabawy.Niko Bellic, Serb ze skomplikowaną przeszłością, dzięki zaproszeniu od kuzyna postanawia przybyć do Stanów Zjednoczonych, by rozpocząć tu nowe życie, pełne bogactw, pięknych kobiet i spokoju. Wiedziony marzeniami o bogactwie, które wkrótce stanie się jego udziałem, schodzi na ląd w porcie Liberty City - wirtualnym odpowiedniku Nowego Jorku. Przeżywa on pierwsze rozczarowanie, a my, jak na ironię, siedzimy oniemiali z zaskoczenia. Całkowicie pozytywnego.
Wspomniane miasto to majstersztyk programistów z ekipy Rockstar North. Nigdy dotąd w historii gier komputerowych nie mieliśmy okazji spotkać się z czymś takim i zapewne jeszcze długo nie spotkamy się ponownie. Nie dość, że jest ono ogromne i pełne najdrobniejszych szczegółów, to jeszcze wygląda jakby żyło naprawdę. Liberty City sprawia, że gracz nie powinien w żaden sposób żałować funduszy wydanych na zakup gry. Oto mamy produkt, który bez wątpienia stanie do walki o tytuł gry roku i - niemal na pewno - wyjdzie z niej obronną ręką. Miasto nie ma typowych "zapchajdziur" - wszystko w nim jest nierozerwalną częścią całości.Cztery dzielnice to przekrój przez warstwy społeczne i nacje, jakie zamieszkują Stany Zjednoczone. Wyspy pełne są aluzji do rzeczywistości, co widzimy m.in. w budynkach, z których część jest zwyczajnie odwzorowana z dbałością o szczegóły, podczas gdy inne, dzięki wyglądowi i okalającym je reklamom oraz plakatom, służą za satyrę na współczesne czasy. Zamieszkujący LC ludzie jako żywo przypominają prawdziwych mieszkańców metropolii, która nigdy nie zasypia – żyją w pośpiechu lub ignorują problemy codzienności, czytają gazety i piją kawę, pędzą do pracy czy urzędu. Gwarantujemy – o polskie akcenty też tu nie trudno.
Rzeczą, o której warto wspomnieć już na początku, a która pozostawia po sobie niezatarte pozytywne wrażenia, są warunki atmosferyczne. W rewelacyjny sposób podkreślają one urok Liberty City, przy okazji wprowadzając gracza w jeszcze większy zachwyt nad zdolnościami ludzi ze studia Rockstar. Niejednokrotnie zdarzyło się, że zapatrzeni we wschód słońca zapominaliśmy o prowadzonej właśnie misji. Nieraz zdarzyło się nam porzucić wątek fabularny, by zwyczajnie przejść się po ulicach i pooglądać, jak przy danej pogodzie prezentuje się miasto. A jest na co popatrzeć! Wspomniane wschody i zachody, rozpalone słońcem południa i burzowe wieczory, gdzie deszcz strugami leje się z nieba. To po prostu trzeba zobaczyć! Warto zakosztować tego wszystkiego samemu, jako że trailery i zrzuty ekranu, choć piękne, nie oddają tego, co człowiek odczuwa, przemierzając ulice tej cudownej metropolii. Zaraz po postawieniu pierwszych kroków w porcie Liberty City, przychodzi nam zastąpić lekko wstawionego kuzyna w roli kierowcy. Tu gracze przechodzą drugi szok, jako że sterowanie pojazdami nie jest łatwe. Na szczęście tylko z początku, z czasem przyzwyczajamy się, a wręcz zaczynamy doceniać rozwiązania zaproponowane przez autorów. Jednakże samochody, nawet te masywniejsze, wydają się mieć zbyt miękkie zawieszenie. Zwolenników szybkiej jazdy zaskoczą prawa fizyki, rewelacyjnie odwzorowane przez twórców. Pośpieszne wejście w zakręt zakończy się poślizgiem, uderzenie w przeszkodę sprawdzi, że Niko wykona "tryumfalny" lot Ikara i dość mocno odczuje spotkanie z glebą, a ewentualne zahaczenie o przeszkodę doprowadzi nas do wdzięcznego dachowania. Prawa natury pełnią tu istotną rolę, a system zniszczeń naszych pojazdów wdzięcznie pokaże moment, kiedy „przeholujemy”.Fabuła gry jest przykładem kunsztu scenarzystów. Jest mrocznie, z dozą akcji, jak na historię raczkującego gangstera przystało, a przy okazji z ogromną dawką humoru, wielokrotnie czarnego. Zaręczam, że niejednokrotnie chwila zabawy w GTA IV skończy się na kilku godzinach spędzonych przed telewizorem. A w grze dzieje się sporo. Ktoś ginie, ktoś zdradza, ktoś się zakochuje. Genialnie zrealizowane cutscenki to coś, co pamiętamy przez długi, długi czas. Właśnie! W grze nie tylko przyjmujemy kolejne zlecenia, ale też dbamy o kontakty z naszymi przyjaciółmi. Możemy wychodzić z nimi do knajpy, na bilard czy grę w kręgle. Każda postać darzy nas pewną sympatią, która zwiększa się, jeżeli dobrze dobierzemy miejsce zabawy.
Co chyba najistotniejsze, nowa produkcja dawnego studia DMA Design to wciąż esencja tego, co najlepsze w cyklu. Frajda, jaką czerpiemy z rozgrywki, jest nie do opisania. Niko, tak jak jego poprzednicy, może zakosić dowolny pojazd i ruszyć nim w miasto. Podobnie jak Carl Johnson, Tommy Vercetti czy inni, możemy kraść, zabijać i siać zniszczenie. Znów możemy dać Jackowi Thompsonowi powód do toczenia bezowocnych starć prawnych. Czyż to nie jest piękne? Symulator rodzącego się gangstera, jak możemy określić nowe Grand Theft Auto, to pozycja pełna akcji, w której niejednokrotnie przyjdzie nam uciekać przed policją, oprychami, z jakimi zadarliśmy, czy też - jak na ironię - pobawić się w łowcę. Sam system unikania przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości działa obecnie w odmienny sposób. Jest trudniej, ale i bardziej realistycznie. Wbiegnięcie za śmietnik i skręcenie do bocznej alejki już nie pomoże. Od tej pory każde poważniejsze wykroczenie postawi na nogi wszystkich policjantów w okolicy, a my nie odetchniemy, póki nie znikniemy ze strefy poszukiwań.
Jednym z najmocniejszych elementów serii od zawsze była oprawa dźwiękowa. Wspomnieliśmy już o utworze, jaki ratuje intro, jednak jest to tylko namiastka tego, co oferują nam autorzy. W sumie do dyspozycji oddano nam dziewiętnaście stacji radiowych, różniących się między sobą klimatami i odtwarzaną muzyką. Miłośnicy jazzu znajdą coś dla siebie. Fani rocka też, podobnie jak zwolennicy reagge. Każdy! Jest jak zawsze miło dla ucha, prześmiewczo, z dużą dawką nawiązań do showbiznesu, pop-kultury, historii i bieżących wydarzeń. Ot, chociażby do Eurowizji. W grze natrafiamy na kilka niezwykle pomocnych elementów. Jest to przede wszystkim nowy system celowania. Od tej pory eliminowanie przeciwników nie będzie tak irytujące, a wręcz ułatwione i efektywne. Do namierzenia celu służy przycisk LT (w wersji na Xboksa 360, lub jego odpowiednik na PS3). W zależności od tego jak mocno przyciśniemy klawisz, główny bohater skupi się na śledzeniu obranego obiektu lub też pozwoli nam na korygowanie ustawienia broni. Inną nowinką, widoczną na minimapie, jest system GPS. Dla starszych fanów serii może to być zbytnie ułatwienie, negujące sens zapamiętywania rozłożenia ulic, jednak w wielu przypadkach jest to rzecz ratująca skórę. I oczywiście można ją wyłączyć. Nie można zapomnieć o telefonie komórkowym, który pozwala nam na kontakty z przyjaciółmi, ale przede wszystkim na przyjmowanie zadań oraz grę w trybie multiplayer. W wolnej chwili możemy go podbajerować za pomocą ściągniętych z Internetu tapet i nowych dzwonków. Jak w życiu... Oddzielny akapit warto poświęcić achievementom, a więc osiągnięciom, jakie przygotowali twórcy gry. W sumie jest ich pięćdziesiąt, a całość zestawu podzielono na kilka umownych grup. Są to przede wszystkim nagrody związane z ukończeniem danych etapów fabuły. Co któraś misja odblokowuje swój achievement, a wykonanie finałowego zadania zwieńcza nasze starania. Inne osiągnięcia przyznawane są chociażby za pokonanie kogoś w bilard, odpowiedni wynik w lotki czy... udanie zakończoną randkę. I tu spotkać się możemy z ogromnym poczuciem humoru ekipy Rockstara. Spotkamy takie smaczki, jak achievementy nazwane Warm Coffee (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi, niewtajemniczeni dowiedzą się, gdy dorosną...) czy Assassin's Greed. Oczywiście na tym wynagrodzenia się nie kończą. Niektóre otrzymamy za zabicie określonej liczby osób w danym czasie, spektakularne dachowanie czy spełnienie określonych wymogów w grze wieloosobowej. Ich zyskanie, co ważne, daje nieskrywaną satysfakcję z odkrywania kolejnych aspektów GTA4. By jednak zyskać pełen komplet osiągnięć, trzeba będzie się mocno natrudzić. 100% gry to zajęcie na dziesiątki, jeśli nie setki godzin, a o wytropienie i zabicie pracownika Rockstaru w trybie wieloosobowym też nie będzie lekko. Właśnie ta ostatnia to kolejny miły aspekt Grand Theft Auto IV. W grze oddano do dyspozycji piętnaście trybów multiplayer. Są to: Car Jack City, Team Car Jack City, Cops'n'Crooks, Deathmatch, Team Deathmatch, Free Mode, Hangman's NOOSE, Mafiya Work, Team Mafiya Work, Race, GTA Race oraz Turf War. Zabawimy się więc w policjantów i złodziei, zorganizujemy pogoń za szefem bandy, weźmiemy udział w wyścigu na ulicach Liberty City. Przyznam jednak szczerze, że najbardziej przypadł mi do gustu klasyczny, zespołowy Deathmatch. Gra z kompanami i umiejętne eliminowanie przeciwników są po prostu piękne! A z maksymalnie piętnastoma innymi osobami jest naprawdę co robić. Tryb sieciowy nie odchodzi jednak zbytnio od przyjętych standardów, nie zaskakuje oryginalnością i sprawia wrażenie czystego dodatku do głównego dania. Nie ma jednak na świecie gier nieskazitelnych, dlatego też i GTA IV posiada swoje wady, na szczęście nierzutujące na ogół oceny. W wielu wypadkach można mówić o zwykłym czepianiu się, jednak potrafią one nieco "zakłócić odbiór". W nowej produkcji Rockstar brak jest... menu. Z jednej strony pozwala to na szybkie wkroczenie do zabawy, jednak z drugiej bywa szczególnie irytujące, gdy podczas gry multiplayer co chwila musimy włączać telefon i przeszukiwać jego stosunkowo niewielkie menu w celu odnalezienia właściwych opcji. Wadą jest też inteligencja policji, bo choć w porównaniu do ostatnich części serii została podrasowana, wciąż sprawia zawód. Stróże prawa potrafią być zarazem niezwykle czuli, czasami aż zanadto, jak i wyjątkowo ślepi. Dotknij ich samochodu, a siedzisz. Ale przejedź kobietę za rogiem lub zlikwiduj słup, a nic się nie stanie. Można też mieć wątpliwości co do sposobu poruszania się głównego bohatera, ale tak... czepiamy się. Aha! Mimo wielu godzin gry nie doświadczyliśmy nieprzyjemności, o których jest tak głośno. Konsola ani razu nie zawiesiła się i póki co nie zanosi się, by miała na to ochotę. Grand Theft Auto IV to bez wątpienia gra, dla jakiej warto kupić konsolę. To produkcja, która nie bez powodu stała się już legendą. Jak każda, posiada swoje niedoróbki i irytujące elementy, z których wielu zapewne dotąd nie zauważono, jednak nie możemy wątpić, że ekipa Rockstar dokonała przełomu. Mocna historia, mnóstwo szczegółów i niezwykły klimat - takiej gry nie było dotąd, a i pewnie nie będzie przez kolejne lata. Co możemy powiedzieć? Czas dalej zagłębiać się w tajniki Liberty City. Z pewnością kontynuacja będzie kolejnym kamieniem milowym. Ale do niej nie ma się co śpieszyć.