Bionic Commando Rearmed - recenzja

Lucas the Great
2008/07/30 17:09

Ewolucja bez rewolucji

Już samo intro dobrze przygotowuje nas na nadchodzące atrakcje...

Ewolucja bez rewolucji

Ewolucja bez rewolucji, Bionic Commando Rearmed - recenzja

Jeszcze tego roku ma ukazać się Bionic Commando, w pełni trójwymiarowa wersja arkadowej, platformowej gierki z pradawnych czasów. No może nie pradawnych, ale 21 lat nawet w USA oznacza już pełnoletniość. Nim jednak będzie nam dane sprawdzić, czy projekt ten ma sens, Capcom postanowił zafundować nam niesamowitą przekąskę: Bionic Commando Rearmed, czyli oryginalną grę (a w zasadzie konkretnie jej wydanie na NES) poddaną liftingowi tak zaawansowanemu, że gwiazdy Hollywoodu nawet o takim nie marzą. Kilkupikselowe sprite’y zostały zastąpione modelami 3D, dodano rozbudowaną fizykę... jednocześnie pozostawiając oryginalne mapy, na których każda platforma znajduje się tam, gdzie powinna. Oczywiście gra pracuje pod normalnymi, wysokimi rozdzielczościami ekranu.

Pisać recenzję platformówki sprzed dwóch dekad nie jest łatwo. Tu nie ma miejsca na osobne podrozdziały o fabule, bohaterach niezależnych czy zastosowanej technologii graficznej. Całość gry zwykle sprowadza się do przeskakiwania po platformach, rzezania wrogów i odpalania bonusów. Zmieniają się tylko tła. Niby i o większości współczesnych shooterów można by powiedzieć coś równie spłycającego, ale jednak jest pewna różnica... Za to taki artykuł stanowi świetny pretekst do wspomnień...

Dygresja sentymentalna

Dziś, gdy widzimy na szyldzie lub szybie napis "automaty do gry", możemy być niemal pewni, iż w środku znajdziemy bezrękie, elektroniczne wersje jednorękich bandytów. Cash Reels, Slot Machines... jakby ich tam nie zwać. Jednakże pokoleniom, którym dzieciństwo lub młodość wypadło przeżywać w drugiej połowie lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych XX wieku, taki napis skojarzy się z czymś zupełnie innym. Z tak zwanymi salonami gier, zwykle zatłoczonymi i pełnymi automatów. Tam, w gęstym dymie papierosowym, starsza gwardia mocowała się z flipperami, a młodsza przeżywała swe pierwsze kontakty z grami wideo. Takie "saloony" można było znaleźć w każdym większym mieście, w każdej dzielnicy – zwłaszcza w okolicach dworców kolejowych i w tak zwanych "niebezpiecznych dzielnicach". Na przykład na warszawskim Grochowie.

Stały tam automaty różnych firm i w różnym wieku, często na ekranie były już inne produkcje, niż na obudowach. Brudne, odrapane, cudowne maszyny. Na nich poznawało się takie hity jak Moon Patrol, Zaxxon, Dragon Buster, Street Fighter...

Właśnie do tej generacji należy oryginalne Bionic Commando. Oczywiście, można było w takowe arkadowe gry pograć też na konsolkach, ale w Polsce jedynym w miarę dostępnym sprzętem były rosyjskie podróbki Game&Watch, więc alternatywa nie za bardzo istniała. Na Commodore 64 rodzina odkładała i przez pół roku, a sporadycznie pojawiające się w pokątnych komisach konsole znikały w okamgnieniu, mimo iż żądano za nie bandyckich sum.

Nic więc dziwnego, że dla tych osób, które kiedyś zmuszały się biernego palenia w zadymionych salonach gier, pojawienie się odświeżonej, lecz w 100% wiernej oryginałowi wersji Bionic Commando jest wydarzeniem doniosłym i przywołującym tysiące wspomnień...

GramTV przedstawia:

Fabuła = mega pretekst

Gdzieś tam, kiedyś tam, zresztą to nieważne szczegóły, istniał sobie projekt Albatros, stworzony przez dawno zapomniany reżim. Mniejsza o co w nim chodzi, ale jest śmiertelnie groźny i został odnaleziony w 2029 roku. Nim zajęła się nim prawa i sprawiedliwa armia FSA, trafił do ambitnego generała Killta. Koleżka ten szybko stworzył własną armię i zaczął walczyć z Federacją. Posłano agenta o ksywce Super Joe, by rozpoznał plany wroga związane z projektem Albatros. Kiedy ten nie wrócił, znowu posłano pojedynczego agenta, Radda Spencera. To właśnie postać gracza.

Jak widać, nad fabułą faktycznie nie ma co się rozwodzić. Odwiedzamy kolejne bazy wroga, wydobywamy informacje, tłuczemy bossów i gonimy dalej, nie zmieniając nawet skarpetek. Nasz heros korzysta z bionicznej ręki, która jest w zasadzie zintegrowanym z ciałem wspomaganym grapnelem. Ot, strzelamy z tego cudeńka, końcówka wbija się w sufit lub przedmiot i już możemy się huśtać, bujać, przyciągać... ale o tym za chwilę. Po małej mapce obszarów latam sobie helikopterem razem z miłą panią pilotką. Część obszarów to wspomniane bazy, część to federacyjne obiekty, w których możemy odblokować sobie kolejne salki ćwiczeń i starać się o jak najlepsze wyniki w skomplikowanych zadaniach treningowych. Zdarza się też czasem, iż napatoczymy się na konwój ludzi Killta, wtedy gra upodabnia się do starego Commando – biegniemy do przodu (z dołu do góry ekranu) i kosimy wrogów w rozmaitych konfiguracjach, by dotrzeć do stanowiska przeciwlotniczego.

Nazistowski design przeciwników nie powinien dziwić – otóż w wersji japońskiej Bionic Commando koleżka Killt był... neonazistą, chcącym wskrzesić Hitlera. Z pewnych powodów jednak (jak chociażby wykorzystywanie flagi ze swastyką) gra miała problemy z przewędrowaniem na zachód. Dokonano więc zmian, zdejmując z okładki Adolfa i zmieniając ideę przeciwników. Teraz jest to anonimowe Imperium, ale hełmy i reszta designu jego wojakom pozostały. Warto zaznaczyć, że szczątkowa fabuła jest podawana w tak naiwnym stylu, że owi neonaziści, w założeniu podani w kwaśnym sosie, są po prostu rozpaczliwi...

Spiderman to patałach

Bioniczne ramię daje nam możliwość wykonywania tak złożonych kombinacji skoków, że Peter Parker powinien się u Radda Spencera zatrudnić na etacie pucybuta. Warto dokładnie przejść samouczek i później regularnie zmagać się z zadaniami treningowymi – bez intuicyjnego wyczucia możliwości i zasięgu naszego chwytaka ramieniowego będziemy łatwym łupem dla nazioli w liliowych mundurkach. Kombinacje wyrzucania liny, chowania jej w locie i zmieniania za jej pomocą trajektorii ruchu z czasem okazują się kluczowe dla przeżycia w obiektach Killta, który najwyraźniej za nic ma porady architektów od urządzania wnętrz.

W misjach z konwojami Radd Spencer może też skutecznie wyganiać z kryjówek żołnierzy wroga za pomocą swej liny z chwytakiem. Wykonuje efektownego młynka i już koledzy lądują w pozycji półsiedzącej parę metrów dalej.

Oczywiście, jak na grę z konsolowym rodowodem przystało, mamy do odblokowania szereg medali za osiągnięcia. Na przykład przejście całego wrogiego poziomu bez zabijania choćby jednego wroga. Albo ukończenie treningowej misji z lepszym wynikiem niż jej projektant... Ogólnie mamy więc do czynienia z gierką, która bawi, nie zobowiązuje, wzbudza sentymenty i stawia wiele wyzwań. Czego innego mielibyśmy zresztą oczekiwać od rozwojowej wersji NESowego Bionic Commando? Capcom miał świetny pomysł na to, jak podnieść graczom ciśnienie przed wydaniem Bionic Commando w pełnym 3D. Oby tylko polski wydawca nie zniweczył owego świetnego zamysłu poprzez narzucenie wysokiej ceny na tak niszowy projekt...

8,0
Sentymentalna podróż w czasie
Plusy
  • <br>świetnie zrobiony lifting świetnej gry<br>cudowna prostota <br>zero prób udziwniania
Minusy
  • <br>to chyba nie będzie bawić wszystkich
Komentarze
21
Usunięty
Usunięty
31/08/2008 08:59

giera pierwsza klasa! idealna! kurcze powrot do tych starych gier na ktorych sie wychowalo! czasy atari amigi commandore 64 czy nawte zwyklego 8 bitowego nintendo!!! powinni duzo wiecej takich starych gier wypuszczac bo kazdy kto kiedys kacil jakis stary sprzet to na pewno ma sentyment do nich. Albo te gry na automatach co tyle sie pieniedzy wywalalo... cadillaa dinosaur...inne 2d bijatyki... jeju az lezka w oku...

Usunięty
Usunięty
06/08/2008 07:16

graficznie też to ma ze 21 lat

Usunięty
Usunięty
01/08/2008 13:29

Pierwowzór jest starszy ode mnie o niecały rok:) W obliczu wymarcia niemalże tego gatunku na PC jest to łakomy kąsek:) Jak będzie jjakieś demko chętnie przetestuję.




Trwa Wczytywanie