Dziś - z opóźnieniem - trzeci artykuł podsumowujący nasze wrażenia z imprezy Prague n Play. Bierzemy na warsztat kolejne trzy gry: King’s Bounty: Nowe Światy, Reign: Conflict of Nations i Star Wolves 3: Ashes of Victory. Więcej o samej imprezie znajdziecie w osobnym artykule.
King’s Bounty: Nowe Światy
Każdy, kto oczekiwał zupełnie nowej gry z serii King’s Bounty może poczuć się zawiedziony. Trzeci tytuł przygotowany przez Katauri Interactive, to w zasadzie pakiet demonstracyjny dla edytora, który właśnie w tej formie trafi w nasze ręce. Tak, powtarzam: EDYTORA! Teraz się zacznie szaleństwo i tworzenie nowych opowieści. Na ile ów edytor jest przyjazny dla użytkownika jeszcze się nie wypowiem, bowiem podczas Prague n Play 2010 nie dane nam było go zobaczyć.
Co zatem dostajemy w pakiecie z edytorem? Dwie mini-kampanie (naprawdę „mini” bo ograniczone do kilku trudnych bitew, albo przeciwko mocnym przeciwnikom, albo samym bossom) i rozbudowaną wersję kampanii z King’s Bounty: Wojownicza Księżniczka. Owo ostatnie rozszerzenie nosi tytuł Marsz Orków i dodaje sporo nowych elementów do i tak przecież rozbudowanej gry. Konkretnie zaś w pakiecie są nowe jednostki, czary i misje.
Ponieważ podczas imprezy w Pradze nie mieliśmy możliwości zakrzywiania czasoprzestrzeni, nie sposób było ugrać tyle, by dokopać się do nowej zawartości w kampanii Księżniczki Amelii. Koncentrowaliśmy się więc na owych mimi-kampaniach. Cóż rzec? W Defender of the Crown wszystko jest po staremu, czyli najlepiej jak być może. Każda z bitew była naprawdę wymagająca i opłacona ciężkimi stratami.
Konieczne okazało się dobieranie odpowiednich sił dla zrównoważenia zdolności wojsk przeciwnika – na szczęście fundusze na armię są spore i w zasadzie do każdej z kolejnych bitew możemy wchodzić z inną kompozycją sił. Ciekawie prezentowały się też unikatowe cechy taktyczne poszczególnych walk – na przykład jednostki zasięgowe bezpiecznie schowane za osłonami. Champion of the Arena to znowuż seria walk z bossami – ot, taka wisienka na torcie.
King’s Bounty: Nowe Światy to przede wszystkim edytor plus demonstracja jego możliwości oraz spory pakiecik stymulacyjny. W sumie otrzymamy 70 nowych przedmiotów, w tym osiem zestawów (jeden z nich dla kieszonkowego smoka). Co jeszcze? Kolejne potwory, 50 umiejętności i cech, 13 zaklęć, siedem misji... zdecydowanie, tym razem jest to jedynie dodatek, a nie nowa gra...
Reign: Conflict of Nations
Gra Reign: Conflict of Nations w formie, w jakiej oglądaliśmy ją w Pradze, nie dotrze na rynek polski. Warto się jej jednak dokładnie przyjrzeć, bo na jej bazie powstaje Polskie Imperium: Od Krzyżaków do Potopu. Podstawowa mechanika pozostanie taka sama, jednakże pod względem detali będą to już zupełnie odmienne produkcje. Przyjrzyjmy się więc z grubsza zrębom rozgrywki, bez wdawania się w szczegóły, które mogą ulec zmianie.
Zaczynamy od wyboru zakresu zabawy - krótkie okresy historyczne z małymi warunkami zwycięstwa lub pełen sandbox, od 1350 do 1650 roku. Zależnie od naszej decyzji, startujemy z mniejszą lub większą ilością ziem. Wbrew pozorom, najlepiej zacząć od pojedynczego obszaru, bo i tak pierwszą rozgrywkę należy potraktować jako samouczek, bolesny zresztą. Rozdzielanie siły roboczej w miastach, dbanie o rozwój, do tego ciężkie początki militarne – lepiej nauczyć się tego na błędach i potem już na spokojnie zanurzyć się w zabawie.
W Reign: Conflict of Nations kluczową rolę pełnią specyficzne zdolności kontrolowanych przez nas postaci. Sporo czasu spędza się na planowaniu ich rozwoju i pilnowaniu, kiedy dana umiejętność będzie mogła być ponownie zastosowana. Bez księdza nie zdławimy herezji, bez dowódcy nie wyprowadzimy armii w pole, bez naukowca nie zwalczymy plagi – to tylko przykłady.
Wojna nie jest czymś specjalnie znaczącym. Bitwy w Reign: Conflict of Nations rozgrywane są automatycznie i – przynajmniej w wersji, z której korzystałem - zdecydowanie nieuczciwie. Jeśli z 400 ciężkozbrojnych hanzeatyckich piechurów wspieranych przez niemal setkę doborowej jazdy (w tym barona z gwardią) starcie z 500 chłopami przeżywa mniej niż połowa (dwa oddziały całkowicie wybite, reszta ledwo żywa), to coś jest mocno nie tak. A jeśli analogiczne siły zostają wybite do nogi w zamku przez 400 jeźdźców tatarskich atakujących szturmem grube mury, to można stracić zaufanie do algorytmów, czyż nie?
Na szczęście walka, jak powiedziałem, nie jest kluczowym elementem Reign: Conflict of Nations. Rozbudowa na szych miast, polityczne matactwa pozwalające nam powiększać terytorium bez wojny, układy i układziki, rozwój technologiczny i szpiegostwo – wszystko to przykuwa na długie godziny do ekranu. Miłośnicy złożonych strategii mają zdecydowanie na co czekać.
Star Wolves 3: Ashes of Victory
Trudno mi powiedzieć, czy ta gra trafi do Polski. Cenega najwyraźniej nie wierzy w tę markę tak jak 1C Company, bo ani rozszerzenia do części drugiej, ani część trzecia nie pojawiły się u nas. Star Wolves 3: Ashes of Victory to olbrzymie rozszerzenie dla najnowszej odsłony serii, w pewnym sensie sanbox pozwalający nam realizować rozmaite własne cele w galaktyce złożonej z ponad 110 systemów słonecznych.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy usiadłem do gry, był właśnie rozmiar galaktyki. Druga rzecz uderzyła mnie zaraz potem: grafika. Cóż, latka mijają, a Gwiezdne Wilki konsekwentnie robione są na tym samym, nieznacznie rewitalizowanym silniku. Nawet dla mnie, człowieka nie wymagającego od gier fajerwerków wizualnych, był to dosyć przykry widok. To, co widzicie na dołączonych obrazkach, to jakieś dzieła sztuki, nijak mające się do tego, co miałem przed sobą na monitorze.
Humor poprawiła mi dwujęzyczność wersji, którą nam udostępniono. Główne elementy mechaniki przetłumaczone na angielski, reszta, w tym chociażby nazwy misji, wciąż cyrylicą. Zrozumiałem, czemu nikt nie siedział tam długo – znajomość rosyjskiego to dziś zdolność unikatowa. Mi to nie przeszkadzało, więc posiedziałem dłużej.
W zasadzie to co zobaczyłem to takie nowe-stare Gwiezdne Wilki, z dużo większą swobodą dla gracza i pewną ilością nowego sprzętu. Ponieważ nie miałem kontaktu z częścią gier z serii, nie za bardzo wiedziałem, którzy NPC powinni mi być znani, ale niespecjalnie przeszkadzało mi to w zabawie. Mimo pewnych zmian, szybko dostosowałem się do systemu walki. Po jakimś czasie jednak wstałem od stanowiska i... poszedłem szukać czegoś ciekawszego.
Być może w domowym zaciszu, mogąc się w pełni zanurzyć w ogromnej galaktyce, dam grze Star Wolves 3: Ashes of Victory drugą szansę. Tam, w Pradze, uznałem ją za największy zawód. W zasadzie nawet chyba jedyny, bo w podróży bardzo cieszyłem się na myśl o pograniu w nowe Gwiezdne Wilki a pozostał mi po zabawie mdły posmak.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!