Walka z Sami-Wiecie-Kim powoli ma się ku końcowi. To już przedostatni (jeśli chodzi o serię gier i filmów) epizod o Harrym Potterze, diametralnie różny od poprzednich. Insygnia Śmierci – część pierwsza adresowana jest bowiem wyłącznie do starszych fanów uniwersum pani Rowling.
Zmiana konwencji
Poprzednie gry traktujące o przygodach Harry’ego Pottera, Hermiony i Rona były tworzone z myślą o graczach w wieku od 7 do 11 lat, natomiast najnowsza część, zatytułowana Insygnia Śmierci – część pierwsza, adresowana jest wyłącznie do nastolatków i dorosłych fanów elektronicznej rozrywki. Zmiany, jakie nastąpiły w świecie wykreowanym przez Joanne K. Rowling sprawiły, że Electronic Arts mogło zrezygnować z konwencji zręcznościowej gry przygodowej na rzecz trzecioosobowego shootera wykorzystującego jakże popularny ostatnimi czasy system osłon. Zatem zamiast zbierać fasolki, brać udział w lekcjach etc., stawiamy czoła niezliczonej ilości przeciwników, a naszym wszechstronnym narzędziem eksterminacji członków armii Voldemorta jest oczywiście różdżka.
Jeśli dopiero czytasz książki o Harrym, omiń ten akapit
Dlaczego? Bo będzie mega spojler. Otóż w Harry Potter i Insygnia Śmierci, czyli siódmej części sagi o słynnym czarodzieju, zarówno Hogwart, jak i Ministerstwo Magii zostały przejęte przez Śmierciożerców Lorda Voldemorta. Na tym jednak nie koniec, ponieważ postanowili oni aresztować wszystkich tych, którzy zdecydowali się stawiać opór. Tradycyjnie, jak to w przypadku tego typu historii bywa, główny bohater opowieści, Harry Potter, jeszcze nie został złapany. Wspomniany, można by rzec, człowiek z blizną, wspólnie ze swoimi przyjaciółmi, Ronem i Hermioną, bierze udział w wyprawie, której celem jest odnalezienie i zniszczenie Horkruksów, czyli artefaktów zapewniających nieśmiertelność Sam-Wiesz-Komu. Oczywiście ma to doprowadzić do unicestwienia, raz na zawsze, Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Fabuła jest dość interesująca i w zdecydowanej większości bazuje na wydarzeniach ukazanych w książce. Z kolei fakt, że siódmy tom książkowej sagi został podzielony przez autorów gry i filmu na dwie części jest dowodem na to, iż mamy do czynienia z bardzo rozbudowaną opowieścią. Szkoda tylko, że tak naprawdę po przeczytaniu samego zarysu scenariusza wiemy, jaki będzie finał tej przygody. Choć warto wziąć w niej udział, ale zdecydowanie lepiej najpierw przeczytać powieść popełnioną przez Joanne K. Rowling, a dopiero później przenieść się do wirtualnego świata.
Zmiany w rozgrywce
W Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza lwia część rozgrywki skupia się na walce. Harry Potter co rusz musi wyciągać różdżkę, by stawić czoła kolejnym oponentom, wśród których znajdują się oczywiście Śmierciożercy, Dementorzy i Szmalcownicy. Jak już było napisane wcześniej, musimy się chować za kolejnymi osłonami i wychylać się zza nich, by zaatakować nieprzyjaciół, poprzez skorzystanie z jednego z wielu dostępnych czarów, których sposób działania można porównać do karabinu maszynowego, strzelby czy też nawet koktajlu Mołotowa. Autorzy postanowili oddać do naszej dyspozycji typową grę akcji, gdzie co rusz unieszkodliwiamy przeciwników. Co ciekawe, nie brakuje etapów, w których, np. wraz z Hagridem likwidujemy intruzów z powietrza (lecąc motocyklem z koszem), a następnie przenosimy się na ulice, gdzie rozprawiamy się z następnymi wrogami.
Chwile wytchnienia
Na szczęście podczas sześciogodzinnej kampanii oferowanej przez Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza mamy też okazję trochę odsapnąć. Autorzy zaimplementowali bowiem etapy, w których kluczem do sukcesu jest ciągłe przebywanie pod peleryną niewidką i przemykanie niezauważonym do określonego miejsca. Nie jest to jednak takie proste, jakby się mogło na pozór wydawać, ponieważ mimo, iż teoretycznie jesteśmy niewidzialni, przeciwnicy mogą nas dostrzec. O tym, czy jesteśmy widoczni, informuje nas ikona znajdująca się u dołu ekranu. Dlatego też zamiast biec na złamanie karku, cały czas dogłębnie analizujemy rozmieszczenie przeciwników i niejednokrotnie przez kilkanaście sekund musimy zatrzymać się w danym miejscu, by poczekać, aż wróg sobie pójdzie i będziemy mogli udać się w dalszą drogę. I co ważne, takie oczekiwanie nie jest nudne, ale emocjonujące – autorzy odpowiedzialni za stworzenie tych fragmentów rozgrywki wywiązali się z powierzonego im zadania na piątkę z plusem.
Mechanika rozgrywki
Złego słowa nie można również powiedzieć o mechanice rozgrywki gry Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza. Starcia z oponentami są bardzo absorbujące, a likwidowanie kolejnych oponentów sprawia olbrzymią frajdę. Na początku – później już nie. Zastrzeżenia można mieć jedynie do tego, że praktycznie przez całą grę, jeśli nie liczyć wspomnianych etapów skradankowych, nie mamy do czynienia z żadnymi urozmaiceniami. Powoduje to, że albo będziemy sobie grę dawkować, albo, jeśli zdecydujemy się ją przejść za jednym podejściem, już po dwóch godzinach zabawy poczujemy się mocno znudzeni. Szkoda, że twórcy nie zastosowali kilku rozwiązań, które skuteczniej zaciekawiłyby gracza zasiadającego przed monitorem czy też telewizorem.
Tylko tryb single player
Niestety, Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza oferuje wyłącznie tryb dla pojedynczego gracza. Dobrze, że oprócz samej kampanii twórcy przygotowali także szereg wyzwań (survivalowych, strategicznych i skradankowych), które wymagają od gracza pokonania danego poziomu w określonym czasie – im szybciej, tym lepiej, rzecz jasna. Zanim przystąpimy do zabawy, na ekranie otrzymamy informację, ile gwiazdek zdobędziemy za przejście etapu w niecałe trzy minuty, cztery etc. In plus należy zaliczyć fakt, że autorzy nie ograniczyli się wyłącznie do sześciogodzinnego single playera, ale zaoferowali coś ponadto. Z kolei olbrzymią wadę jest brak jakiegokolwiek wariantu rozgrywki wieloosobowej.
Czary, czary, czary...
Czymże mogłaby być gra o Harrym Potterze, gdyby zabrakło w niej czarów. Czytając zapowiedzi Insygni Śmierci można było odnieść wrażenie, że rozgrywka będzie opierała się na ciągłym wciskaniu jednego przycisku odpowiedzialnego za atakowanie wroga. Nic bardziej mylnego, ponieważ cały czas musimy przełączać się miedzy różnymi rodzajami czarów, które można podzielić na dwie kategorie. Kompletna lista wyświetlana jest na ekranie po wciśnięciu odpowiedniego przycisku. W pierwszej z nich znajdziemy sześć ataków, a każdego z nich należy użyć we właściwej sytuacji – nie ma uniwersalnego środka likwidującego wszystkich nieprzyjaciół. Z kolei ciosy obezwładniające pozwalają nam na odwrócenie uwagi przeciwnika. Tych też mamy kilka do wyboru, co sprawia, że przechodząc dany etap po raz któryś z rzędu możemy spróbować rozwiązać akcję w inny sposób.
Wreszcie dobra grafika
O ile poprzednie gry traktujące o Harrym Potterze nie mogły się pochwalić grafiką najwyższych lotów, gdyż ta prezentowała się niezbyt interesująco (można odnieść wrażenie, że twórcy najpierw skupiali się na wersjach na PlayStation 2 lub Wii, a potem przygotowywali konwersję na Xboksa 360 i PlayStation 3), o tyle teraz gołym okiem widać, że jednym z priorytetów autorów Insygnia Śmierci – część pierwsza była właśnie oprawa wizualna. Harry’emu na wietrze powiewa kaptur, sojusznicy i przeciwnicy, a także i on sam, poruszają się niezwykle autentycznie, a całość dopełniają bardzo dobrze podłożone głosy poszczególnych bohaterów. Warto w tym miejscu dodać, że gra, podobnie jak i film, doczekała się pełnego spolszczenia.
Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza, pod względem oprawy wizualnej, jest znacznie bardziej mroczna od poprzedniczek, choć nie brakuje etapów z jaskrawymi barwami. Generalnie jednak w poszczególnych lokacjach, czy to zamkniętych czy też otwartych, przeważają stonowane kolory, co buduje świetny klimat. Niejednokrotnie prowadzi to do sytuacji, w których wrogowie zlewają się z otoczeniem i w mniej korzystnych warunkach trudno ich dostrzec. Sprawia to oczywiście, że gra jest nieco trudniejsza, choć, co warto zaznaczyć, zazwyczaj przeciwnicy nie stanowią większego wyzwania i niemal sami kładą się na ziemię po tym, jak wykonamy atak.
Dla fanów tak, dla reszty nie
Podsumowując, Harry Potter i Insygnia Śmierci – część pierwsza to produkcja, którą z czystym sumieniem można polecić fanom świata wykreowanego przez Joanne K. Rowling. Chociaż po dłuższym namyśle można stwierdzić, że entuzjastów przygód wspomnianego czarodzieja do nabycia nowej gry specjalnie zachęcać nie trzeba. Pozostaje zastanowić się nad tym, czy recenzowany tytuł ma coś ciekawego do zaoferowania graczom, którzy nie mieli styczności z Hogwartem, Ministerstwem Magii i samym Lordem Voldemortem.
Insygnia Śmierci – część pierwsza to gra akcji, jakich mnóstwo na rynku, a fakt, że zamiast shotguna, karabinu czy wyrzutni rakiet mamy różdżkę zawierającą imitację zachowań wyżej wymienionych narzędzi eksterminacji, większość graczy zaliczy jako wadę. Bo to takie udawanie – ja rzucam ci wybuchową butelkę, która na chwilę cię otumani, ale na pewno nie spali ci twarzy, choć powinna, bo to przecież koktajl Mołotowa. Strzelam ci w czerep, ale i tak, gdy stąd wyjdę, to wstaniesz i zaczniesz mnie gonić, choć powinieneś gryźć glebę. Taka zabawa.