70. Prey
Co wyróżnia Prey na tle innych strzelanek? Przede wszystkim zabawy grawitacją. W niektórych poziomach wystarczyło nacisnąć guzik, a przez to to, co przed chwilą było sufitem, nagle staje się... podłogą. Twórcy wykorzystali to nie tylko do walki, ale także do zagadek logicznych, które wymagały kombinowania i przemieszczania się z jednej ściany, na drugą. Ciekawym patentem była też... nieśmiertelność Tommy'ego. Owszem, na chwilę bohater wybierał się na tamten świat, ale nie na wieczny odpoczynek, tylko by zregenerować zdrowie. W „specjalnej” lokacji należało strzelać do ptaków, dzięki czemu pasek zdrowia się ponownie ładował. Po chwili znowu wracaliśmy do ciała Tommy'ego i dalej męczyliśmy odrażających obcych swoją obecnością. Zresztą ciało opuszczaliśmy nie tylko w chwili śmierci. W niektórych momentach można, a nawet trzeba, sterować duszą. Dzięki temu dostaniemy się do pomieszczeń, do których normalnie Tommy wejść nie może, bo na przykład coś je blokuje.
Wrażenie robił też sam statek kosmitów, który był jednym, wielkim żywym organizmem. Maszkary również mogły imponować: chłopcy z Human Head Studios mieli nielichą wyobraźnie. Jeśli dodamy do tego naprawdę ładną grafikę, wyborny klimat i tonę grywalności, to nikt nie może być zdziwiony obecnością Prey na naszej liście.
Akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, co jest szczególnie przydatne przy wykonywaniu charakterystycznych padów w zwolnionym tempie. Gra podsuwa nam szeroki arsenał broni, którą wymierzamy w kierunku licznie pojawiających się wrogów. Rozgrywka jest jednak tak skonstruowana, by dać nam chwile wytchnienia z powodzeniem wykorzystywane na chłonięcie głębokiego, chwytającego za serce scenariusza. Znakomita fabuła to znak firmowy obu części Max Payne - w znacznej mierze dzięki opowieści o podupadłym gliniarzu produkcje te zyskały sobie spore grono sympatyków. Gęsty, ciężki klimat, dynamiczna akcja, wyrazisty główny bohater i oczywiście niezapomniany bullet-time to właśnie to, co tygryski lubią bardzo (a może najbardziej) i na co czekają już od kilku dobrych lat. Produkcja trzeciego Maksa Payne'a przedłuża się bowiem niemiłosiernie, co smuci licznych fanów. Może warto w tym oczekiwaniu wrócić do The Fall of Max Payne...
Dlaczego rewolucja? Gdyż w chwili, w której wychodził Reign of Chaos bohaterowie w RTS’ach nadal byli najwyżej zwykłymi jednostkami z imieniem i podbitymi statystykami. Tutaj stali się unikalni. Każdy miał cztery umiejętności, mógł używać magicznych przedmiotów i osiągnąć maksymalnie dziesiąty poziom doświadczenia. Niby niewiele, ale wystarczyło. Jedyne co mogło w grze boleć to schematyczność misji w kampanii, ale fabuła i tak pchała gracza do przodu. Ze względu na znacznie mniejsze siły, jakimi się dysponowało gra była też bardziej taktyczna niż tytuły konkurencji. W niektórych misjach kampanii nawet zbliżała się do legendarnego Myth. Zdecydowanie warto zdobyć i zagrać.
Postać przewodnia nabywa nowych umiejętności wraz z kolejnymi misjami. Z czasem dostaje też coraz lepszą broń, choć twórcy niezbyt chętnie serwują graczom amunicję. Zmuszają tym samym do stosowania wyszukanych technik walki wręcz, co czyni rozgrywkę atrakcyjniejszą i odmienną od strzelanin, których było, jest i zapewne zawsze będzie na pęczki. Sprawne używanie combosów nie jest jednak jedyną umiejętnością, jakiej oczekują producenci Oni. Niekiedy trzeba się bowiem wykazać pomysłem na przedostanie się w pożądane miejsce. W pamięci tkwi mi również misja z ograniczeniem czasowym - to zawsze powoduje dodatkowe skoki adrenaliny. Całość splata interesująca, choć nie mistrzowska fabuła i wyrazista postać Konoko, która z jedynie drobną pomocą z zewnątrz rozprawia się z całym wrogim syndykatem.
Wystrzel grad rakiet, błyskawiczny unik w lewo na dopalaczach, szybki lot na wprost i cięcie przeciwnika mieczem. Takie pojedynki po prostu zapadają w pamięć i zmuszają do regularnego odkurzania konsoli.
Fable 2, mimo iż uproszczone do bólu, daje niesamowitą radość z wykonywania kolejnych questów i odkrywania kolejnych wątków fabularnych. Zadania są ciekawe, różnorodne, a pozytywne wrażenie potęguje kolorowy, tętniący życiem świat Albionu. W drugiej części serii rozwinięty został system rozwijania naszej postaci w dwóch kierunkach. Możemy podążać ścieżką dobra i być bohaterem wszystkich mieszkańców krainy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by przejść na „ciemną stronę mocy”, zabijać, plądrować, wzbudzać strach i powszechną niechęć. Naszej wędrówce towarzyszy wierny kompan, pies (co ciekawe, również zmienia się pod wpływem podejmowanych przez nas decyzji), a jednym z ciekawszych motywów jest wątek ekonomiczny i możliwość kupowania oraz wynajmowania posiadłości.
Psychonauts to kolejny ciekawy przypadek w naszej branży – produkt wręcz idealny jakimś dziwnym trafem nie stał się hitem, na miano którego zasługiwał w stu procentach. Co nie spodobało się graczom w świetnej opowieści o grupie „nastolatków”, którzy na pewnym obozie letnim zgłębiają tajniki wchodzenia do przeróżnych zakamarków ludzkiego umysłu? Tytuł ten był typowym przedstawicielem gatunku action-adventure – sami pomyślcie jakie przygody mogły rozgrywać wewnątrz jaźni najróżniejszych istot! Myślicie, że Incepcja Christophera Nolana była pokręcona? To znak, że nie graliście w Psychonauts.
Dzieło teamu Double Fine zachwycało nie tylko fabułą. Również od strony technicznej było to małe arcydzieło. Oprawa graficzna zachwycała ciekawymi projektami głównych postaci i ogólnym (celowym!) misz-maszem najróżniejszych stylów. Świetna ścieżka dźwiękowa i bezbłędnie dobrane głosy, którymi przemawiali do nas z ekranu główni bohaterowie to kolejne atuty Psychonauts. Odłóżmy jednak na bok to, co widać i słychać. Zajmijmy się tym, co można poczuć – powiewem świeżości.
Tim Schafer dostarczył dzieło, które naprawdę można określić jako „nietuzinkowe”, „inne”. Ostatnią taką grą, w mistrzowski sposób łączącą humor ze świetnym scenariuszem, wydaną przed Psychonauts było… Grim Fandango, przy którym… również pracował Shafer.
Pro Evolution Soccer 5 podobnie jak poprzednie i następne odsłony cyklu gier od Konami oferuje dostęp do większości lig i drużyn znanych z całego świata, ale pojawia się kilka nielicencjonowanych drużyn. Nie zmienia to jednak faktu, że producenci oddali do naszej dyspozycji bardzo grywalny tytuł, którego największym atutem było zachowanie SI – zarówno zawodnicy z naszej drużyny, jak i piłkarze z przeciwnego teamu zachowywali się nad wyraz autentycznie. Ponadto najbardziej znani kopacze mogli pochwalić się specyficznymi dla swojej osoby zagraniami – z daleka widać było różnice między grą Thierry’ego Henry’ego, Luisa Figo czy też Wayne’a Rooneya. Gra, jak na tamte czasy, mogła pochwalić się także świetną grafiką oraz realistyczną animacją zawodników oraz samej piłki.
Medieval II: Total War w sumie trudno zarekomendować. Nie dlatego, że nie zasługuje. Po prostu seria ma już dziesięć lat. Jeśli ktoś się przez ten czas nie przekonał to raczej już tego nie zrobi. A ci, co się przekonali grają, więc im rekomendacja niepotrzebna. Miejsce w top 100 gier XXI wieku zasłużone, chociaż powinien być nieco wyżej.
W NFSU2 dostaliśmy, jak zwykle zresztą, dostęp do najszybszych fur, ale to co zachwyca przede wszystkim, to praktycznie nieograniczone możliwości tuningu wizualnego. Za pomocą dostępnego w grze edytora możemy stworzyć prawdziwe cacka, których nie powstydziłby się żaden fan kolorowych naklejek spod wiejskiej dyskoteki. Poza tym to stary, dobry Need for Speed, który daje masę frajdy z pokonywania kolejnych zakrętów z zawrotnymi prędkościami - co ciekawe, do naszej dyspozycji oddane zostało całe miasto. Na fali popularności Szybkich i Wściekłych oraz Need for Speed Underground właśnie, powstała masa gier traktujących o nocnych, nielegalnych wyścigach, przez co tematyka ta może wydawać się już oklepana i nieciekawa. Mimo to, wszystkim którzy nie zdążyli zagrać w NFSU2 polecamy zaopatrzenie się w tę leciwą już nieco produkcję – masa zabawy gwarantowana.
Dowiedz się jak głosowaliśmy!