Killzone 3 z pewnością zyska sobie wiernych fanów. Gra za niecałe 200 złotych stwarza graczom w zamian całkiem dużo możliwości. Powrót na Helghan możemy więc uznać za udany.
Killzone 3 z pewnością zyska sobie wiernych fanów. Gra za niecałe 200 złotych stwarza graczom w zamian całkiem dużo możliwości. Powrót na Helghan możemy więc uznać za udany.
Piekielny powrót na Helghan
Killzone 3 to z pewnością jedna z najbardziej oczekiwanych premier początku tego roku. Całkiem słusznie zresztą. Wiele osób nakręciło się na „trójeczkę”, licząc na to, że Guerrilla Games raczej nie spartoli swego flagowego dzieła, a przy okazji jednego z „eksluziwów” dla PS3. Jaki jest efekt? Po ekscytujących i bardzo przyjemnych testach pełnej wersji, mogę z całą pewnością powiedzieć, że znakomity. Killzone 3 się broni, Killzone 3 dostarcza sporo satysfakcji, Killzone 3 to po prostu świetna gra! Jednak – i wypada powiedzieć to jasno już na samym początku - na pewno nie gra genialna. Nie jest to jakiś straszliwy zarzut. Wszak premiery genialnych gier nie zdarzają się wcale często. Wiadomo też, że w przypadku kontynuacji autorzy zazwyczaj serwują nam więcej tego, co już znamy. I tak jest właśnie w Killzone 3. Mamy do czynienia z wygrzewem na jeszcze większą skalę niż w „dwójce”, z opowieścią jeszcze ciekawszą i z oprawą graficzną oraz dźwiękową, która zrywa kask. To wiele, a nawet bardzo wiele, ale nie spodziewajcie się zaskakujących rozwiązań, czy spektakularnych innowacji. Killzone 3 to z pewnością nie jest przełomowy tytuł. Stanowi raczej doskonałą rzemieślniczą robotę i udowadnia, że Guerrilla Games znają się na kodowaniu na PS3 równie dobrze, jak chociażby Naught Dog, autorzy Uncharted 2.
Ciężko pisać o takiej grze, unikając spojlowania. I to z dwóch powodów. Po pierwsze zawsze coś tam trzeba zdradzić, pisząc o zalążku fabularnym. Po drugie o Killzone 3 napisano przed premierą już tak wiele, że na przykład właśnie w kwestii rzeczonej fabuły zapewne wiecie już niemal wszystko. Dlatego też od razu ostrzegam, że w poniższej recenzji pojawi się trochę mięska, a więc także informacje dotyczące samej historii. Zaczynamy w zasadzie w miejscu, w którym kończyła się „dwójka”. Visari, jak pamiętają ci, którzy grali, zdecydował się odpalić w Pyrrhus bombę atomową i zginął. W efekcie planeta została niemal doszczętnie zniszczona. Żołnierze ISA, którzy przebywali w jego pałacu, teraz muszą się ewakuować. Nie jest to wcale łatwe, bo dookoła aż roi się od Helghastów. Nie pytajcie, jak cała ta wesoła gromadka przeżyła kataklizm, bo nie o to przecież w grach akcji chodzi, prawda?
W czasie kiedy odziały ISA próbują różnymi sposobami wydostać się z planety, pomiędzy helghańskimi przywódcami toczy się spór o sukcesję po Visarim. Konkurują: prezes firmy zbrojeniowej Jorhan Stahl, który dostarcza broń żołnierzom oraz admirał Orlock. Ten polityczny konflikt stanowi niejako kwintesencję fabularną zabawy. I tu dochodzimy do pierwszego, ale niebotycznego wręcz atutu Killzone 3. Historia, jak zawsze, została opowiedziana w cut-scenkach, a te są tak znakomite, że w zasadzie gdyby były jedynym plusem gry, warto by było ją ukończyć. Nie mierzyłem ile trwają, ale sądzę że spokojnie ponad godzinę, czyli prawie tyle, ile pełometrażowy film fabularny. I to naprawdę świetnie zrealizowany. Wielbiciele wszelkiego rodzaju niuansów graficznych, animacyjnych, modelowania i cieniowania postaci, będą mieli długo o czym dyskutować, bowiem grafika przerywników to najwyższa półka. Owszem w Uncharted 2 cut-scenki też zrywały kask, ale po pierwsze nie było ich wcale tak dużo, a po drugie skoro porównuję Killzone 3 do gry tak znakomitej, to jednak o czymś to świadczy. Zostawmy jednak tę kwestię i idźmy dalej.
Przypalanie Helghastów żywym ogniem
W Killzone 3 rządzi czysto hollywoodzka akcja. Wydarzenia na ekranie toczą się jak oszalałe, a niemal bezustanne prucie do Helghastów pompuje adrenalinę bez przerwy. Jednak samo strzelanie mogłoby być po jakimś czasie dość monotonne. Na szczęście Guerrilla Games pomyśleli nad takim zróżnicowaniu gameplaya, poziomów i zmiennych lokacjach, że nie ma mowy o dłużyznach. Już pobieżny rzut oka na lokacje, które odwiedzamy udowadnia, że można się przy Killzone 3 bawić wyśmienicie. Jako sierżant Thomas „Sev” Sevchenko, bo powraca on, rzecz jasna, w roli bohatera gry, postrzelamy do Helghastów w okopach zrujnowanego Pyrrhusa, trafimy do kilku fabryk broni, w tym jednej mobilnej, skierujemy się na stację kosmiczną, ale postawimy też ciężkie żołnierskie buciory w soczystej i kolorowej dżungli oraz na platformach wiertniczych umiejscowionych w skutej lodem części planety. W sumie czeka na nas dziewięć etapów. Zróżnicowanie lokacji też można zapisać grze na plus, bo sceneria dość często się zmienia i to co widzimy, nie zdąży się nam po prostu opatrzeć.
Z lokacjami związany jest jednak jeszcze jeden aspekt, który odnotowujemy niestety po stronie minusów. Otóż są one bardzo liniowe i nie pozostawiają w zasadzie miejsca na swobodę. Owszem czasami można pójść np. dołem lub góra jakiegoś wąwozu albo zajść przeciwników z flanki, ale dzieje się to w sumie nieczęsto i na małej przestrzeni. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to podyktowane ograniczeniami, które narzucają skryptowane wydarzenia, ale jednak skrypty, choć obecne – nie są tak częste jak w grze-matce-wszystkich-skryptów, a więc serii Call of Duty. Nie zamierzam się zbytnio czepiać, ani wyzłośliwiać, ale po prostu przy ogólnie całkiem pozytywnych wrażeniach z Killzone 3 ten element braku swobody jakoś bardziej niż zwykle rzucał mi się w oczy. Ot, co!
Na szczęście lokacje, oprócz tego, że są urozmaicone, pełne są wszelkiego rodzaju detali, więc jest na czym zawiesić oko. Autorzy zadbali o wystraczającą ilość osłon, więc możemy w pościgu za Helghastami pomykać od jednej do drugiej. Nie brakuje jakiegoś żelastwa i ton złomu, które tworzą iście postapokaliptyczny nastrój na planecie Pyrrhus. W jaskiniach natkniemy się nawet na nielicznych przedstawicieli flory i tu, podobnie jak na avatariańskiej Pandorze, też okazuje się, że przyroda może nam pomóc lub nas zaatakować. Naliczyłem wprawdzie niewiele, bo tylko dwa rodzaje roślin, ale najważniejsze że są. Jedna z czymś podobnym do spiczastego dziobu może nas ukłuć, gdy podejdziemy zbyt blisko. Druga to specjalne purchawy, wybuchające po trafieniu pociskiem. Można dzięki temu spowodować małą eksplozję, która zgarnie przy okazji cały niewielki zwiad Helghastów. Szkoda, że element ten jedynie zasygnalizowano i nie rozwinięto go w większym stopniu.
Poza tym na mapach znajdziemy czasami, rozstawione tu i ówdzie stacjonarne karabiny maszynowe. Można oczywiście ich użyć, a potem wymontować i pomaszerować z taką giwerą przed siebie. A skoro już w ten płynny sposób przeszliśmy do arsenału, trzeba poświęcić mu kilka słów. W sumie Killzone 3 oferuje grubo ponad 20 narządzi zagłady. Są znane już fanom pukawki, których działanie zostało poprawione, ale doszło też kilka nowych. Wśród tych pierwszych największy update przeszła kołkownica - w koncu strzelanie z niej daje tyle frajdy, ile powinno. Z nowych broni warto wspomnieć o miotaczu ognia, który fajnie podsmaża przeciwników oraz o prototypowej giwerze Helghastów. Ta ostatnia strzela kulami zielonej energii, a przytrzymanie przycisku umożliwia zaaplikowanie jej większej dawki. Gdy taki pocisk dolatuje do wroga, robi efektowne bum i rozrywa przeciwnika na kawałki, pozostawiając czerwoną mgiełkę - to taki swego rodzaju dezintegrator. W tej części gry możemy jednocześnie tachać ze sobą broń podręczną, podstawową, ciężką i granaty. Co ważne, kiedy zginiemy towarzyszący nam niekiedy Rico albo Narville mogą nas wyleczyć. Czasami ten element działa, ale nie zawsze.
Move w wersji hardcore
Autorzy zadbali też o zróżnicowane środki przemieszczania się. W kampanii znalazło się kilka misji, w których wykorzystamy dostępny sprzęt i choć są to momenty ściśle predefiniowane, mają swój klimat. Najfajniejszy jest oczywiście jetpack. Umożliwia on unoszenie się na niewielką wysokość i swobodne opadanie. O wiele wygodniej szyje się z góry do przeciwników. Można również użyć przyspieszenia, które choć działa przez chwilę umożliwia Sevowi efektowne przemieszczanie się w miejsca inaczej niedostępne. Jetpack wyposażony jest w dwa karabiny maszynowe, których amunicja się nie kończy, więc stanowi świetną zabawkę. Szkoda tylko, że w kampanii używamy go tak rzadko.
GramTV przedstawia:
Na osłodę zasiądziemy też kilkakrotnie za kierownicą czy sterem pojazdów (w tym latających) i wywołamy na planszach spore zamieszanie. Mnie najbardziej podobała się jazda piłą lodową oraz exoszkielet. Wszystkie te fragmenty są w zasadzie bardzo krótkie, ale nadzwyczaj intensywne. Wokoło sporo się dzieje, atakują nas wrogowie, my odpowiadamy bezustannym ogniem, coś się wali (np. w jednym miejscu schodzi lawina), coś odpada, pojazdy stają w kłębach dymu i ulegają eksplozji. Trzeba przyznać, że fragmenty „jeżdżone” misji zrealizowano znakomicie i po prostu chciałoby się, by było ich więcej. A skoro już przy tym jesteśmy, warto zapytać o to, jak długa jest kampania w Killzone 3. Powiem tak: przy dzisiejszych standardach, które powoli zbliżają się do 4-5 godzin, jest całkiem nieźle. Nie spiesząc się zanadto, ukończyłem grę w ciągu dwóch blisko czterogodzinnych posiedzeń. Gdybym kilka razy nie zginął i nie podziwiał otoczenia pewnie wyszło by z siedem godzin. Osobiście jednak uważam, że ocenianie długości bazujące na speed runach nie ma większego sensu, więc nie do końca przekonują mnie stwierdzenia, które pojawiły się przed premierą, że grę da się ukończyć w cztery godziny. No może nawet i się da, ale jaki ma to sens, skoro nie zatrzymamy się nawet na moment, żeby podziwiać krajobraz?
Koniecznie muszę też opisać swoje wrażenia z grania na Move. „W końcu!” - chciałoby się krzyknąć. Jestem wielkim fanem Wii i brakowało mi na tamtej konsolce tytułów z głównego nurtu. Rewelacyjne Mad World, dwie części Red Steel, czy Okami były tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę. Dlatego straszliwie się ucieszyłem, że Sony wprowadziło „różdżkę”, bo liczyłem na podobne wrażenia jak ze wspomnianych pozycji, ale z grafika HD. I nie zawiodłem się! Dostałem dokładnie to, co chciałem. Sterowanie Move’em w Killzone 3 zrealizowano doskonale. Na początku można sobie bardzo precyzyjnie skalibrować urządzenie. Wskaźnik może się poruszać w różnym tempie, co daje szansę mniej wyrobionym graczom. Potem chwytamy w jedną rękę pada (chyba, że ktoś ma Navi – ja nie) a w drugą Move’a i jazda. Celuje się znakomicie, a przesuwając wskaźnik do boków ekranu zmieniamy kierunek poruszania się. Wystarczy kilka minut, aby się przyzwyczaić i już można bardzo skutecznie pruć do Helghastów.
Porzucamy mięsem?
Warto też pochwalić oprawę graficzną i audio. O pierwszym aspekcie wspomniałem już na początku, przy okazji doskonałych filmików, więc teraz krótko. Jest bardzo dobrze. W prywatnym rankingu (subiektywnym – he he) stawiam tę grę delikatnie poniżej Uncharted 2 i God of War 3. „Delikatnie poniżej” oznacza, że nadal jest świetnie. Rewelacyjnie prezentują się postaci i animacja ich ruchu. Ładnie wypadają finiszery, które dodatkowo są kontekstowe i brutalne. Niewiele mam do zarzucenia grafice poszczególnych etapów, może poza tym, że trafiają się czasami jakieś gorsze teksury. Za to genialnie wyglądają wszelkie wybuchy, palący się i eksplodujący sprzęt oraz fragmenty budowli.
Podobnie jest z kwestiami audio. Zarówno odgłosy otoczenia jak i dialogi zostały zrealizowane na najwyższym światowym poziomie. Grałem w polską wersję gry, ale przypominam, że na płycie – jeśli ktoś woli – jest także angielska. Do prac przy naszej polski oddział zaprosił m.in. Edwarda Linde-Lubaszenko i Jana Englerta, co początkowo budziło moje obawy, jednak obaj panowie wywiązali się ze swego zadania całkiem dobrze. Englert w roli kapitana Narville’a jest stonowany i powściągliwy, a Lubaszenko, który wcielił się w rolę niezłego frika, Jorhana Stahla potrafił to umiejętnie oddać. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że audio w Killzone 3 nie nadaje się dla zbyt wrażliwych w tzw. strefie botówuszu. Autorzy oryginału, ale także twórcy polskiej wersji nie poszli w tym względzie na żaden kompromis. Ilość wyrazów powszechnie uznanych za obelżywe przekracza wszelkie dotychczasowe normy w tym względzie. Ja w każdym razie jeszcze tak mocnych tekstów nie słyszałem. Oceniam to jednak pozytywnie i nie powiem, żeby mnie raziło. Znaczek na okładce informuje o wymaganej pełnoletności, więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. Aha, najważniejsze, że te przerywniki są używane z sensem, we właściwych momentach, a przez aktorów są dobrze interpretowane. Nie ma mowy o sztuczności i szokowaniu przekleństwami na siłę.
Od przybytku głowa nie boli
Killzone 3 oferuje nam sporo innych dóbr poza kampanią i to też warto grze zaliczyć na plus. Można oczywiście grać w każdą misję niezależnie, można bawić się trybie wieloosobowym albo zmierzyć się z botami sterowanymi przez konsolę. Ten ostatni możemy rozegrać w trzech trybach: strefa wojny (przejmowanie stref, wykonywanie dynamicznie zmieniających się zadań), partyzantka (standardowy drużynowy deathmatch) oraz operacje (misje w multi z własną fabułą i zmieniającymi się celami). W sumie do dyspozycji oddano siedem map, na których można pohulać do woli. Trzeba tu zauważyć, że gry w trybie strefa botów nie mają wpływu na rozwój specjalizacji w multi, za to umożliwiają dostęp do wszystkich broni i zdolności. Te same tryby zabawy czekają nas także w „pełnoprawnym” multi. Tak więc zabawę z botami można z powodzeniem traktować jak misje treningowe, które pozwalają opanować sterowanie, czy rozpoznać teren działań. W stosunku do multi z Killzone 2 zmianie uległ system rozwoju postaci. Teraz nic nie dzieje się automatycznie, a wzorem wielu innych gier zdobywamy specjalne punkty umiejętności. Za nie można kupić ulepszenia, które są uzależnione od klasy naszej postaci. Czy multi Killzone 3 wypada dobrze? Na razie za wcześnie, aby to stwierdzić. Wydaje się, że samych trybów i map jest stosunkowo niewiele. Jednak gra się całkiem nieźle i jeśli tylko autorzy zadbają o dodawanie nowości, a gracze wsiąkną z zabawę jest szansa, że popularnością przebije ten z dwójki. Niejako z obowiązku wspomnę też o trybie kooperacji. Prezentuje się całkiem sympatycznie i umożliwia zabawę na podzielonym ekranie. Niestety nie można w nim stosować dwóch kontrolerów Move. Całą grę można w ten sposób rozegrać w trybie kampanii, co dodatkowo wydłuża obcowanie z Killzone 3.
Sporo napisałem już o tym, co w grze mi się podoba i ogólna ocena, jeśli już zerknęliście, wskazuje, że cenię w Killzone 3 dużo rzeczy. A czego mi brakowało? Nie są to wielkie zarzuty, a bardziej prywatne, małe niuanse. O liniowości już wspomniałem. Rozumiem konwencję, wszystkie te skrypty, ale tu jednak Guerrilla Games mogła dać nam coś więcej. Niestety, nie dała. Przyznam się, że jestem też wielkim wielbicielem QTE, a akurat w tej grze, przy takiej ilości filmików i znakomitych sekwencji przydałyby się jak w żadnym innym. Wiem, że wielu graczy ich nie lubi, ale w takim wypadku można by chyba zrobić dwie wersje i opcję ich wyłączenia. Zdaję sobie sprawę, ze trochę bujam w obłokach, ale to dlatego iż jestem pewny, że dodanie QTE znacznie zintensyfikowałoby i tak dynamiczną zabawę i przykuło takich graczy jak ja na jeszcze dłuższy czas do ekranów. Musze także zaznaczyć, że kilka misji w kampanii jest po prostu słabych. Mam tu na myśli niemal finałowe przemierzanie statku kosmicznego, w którym już projektanci zupełnie się nie wysilili i gnamy po prostu przed siebie długaśnym korytarzem oraz jedną misję „skradankową”. W tym ostatnim przypadku wszystko byłoby fajnie, ale potencjał po prostu nie został wykorzystany.
Pora na króciutkie podsumowanie. W mojej ocenie Killzone 3 to bardzo mocna pozycja, oferująca godziwy zestaw trybów i długie godziny (uwzględniając multi) potencjalnej zabawy. Guerrilla Games zrealizowali bardzo udaną kontynuację, w której jest to, czego od kontynuacji zazwyczaj oczekujemy. Jednocześnie nie pchnęli serii na jakieś nowatorskie tory, nie zaskoczyli niczym, czego byśmy nie znali i nie widzieli już gdzieś indziej. Killzone 3 to jednak znakomita gra, w która wypada po prostu zagrać, jeśli ma się PS3.
9,0
Trzecie starcie na planecie Helghan nie zawodzi. Jest ładnie, szybko i ekscytująco.