Tym razem studio Double Fine (Psychonauts Brutal Legend, Stacking, Costume Quest) z Timem Schaferem na czele przygotowało grę z gatunku tower defense zatytułowaną Trenched. Jak wyszło? Świetnie.
Trenched to trzecioosobowa gra z gatunku tower defense z mechami w roli głównej, której akcja rozgrywa się tuż po I wojnie światowej. Wcielamy się w żołnierza będącego członkiem Mobile Trench, a nasze zadanie polega na zaliczeniu szeregu misji umiejscowionych w Europie, na Pacyfiku i w Afryce, w trakcie których, przy wykorzystaniu naszego mecha, będziemy eliminować rozmaite stwory wykreowane przez byłego weterana wojennego Vlada. Celem jest odnalezienie wspomnianego jegomościa, który, jak nietrudno się domyślić, będzie naszym ostatnim przeciwnikiem.
Kolejne niuanse fabularne są przedstawianie za pomocą niezbyt dobrze wykonanych, raczej statycznych przerywników filmowych stworzonych w konwencji komiksu. Raczej, gdyż sporadycznie będziemy mieli okazję zobaczyć, że postaciom na cut-scenkach poruszają się usta. Kreska jest średnia, a bohaterowie raczej nie zapadają w pamięć. Opowieść należy więc traktować jako zbędny element gry – tak naprawdę jednak twórcy mogli ją sobie darować i po prostu zaimplementować w swoim dziele poziomy, na których bez żadnego powodu odpieralibyśmy ataki kolejnych fal wrogów.
Kampania w Trenched składa się z piętnastu misji. Przejście wszystkich etapów zajmuje zaledwie pięć godzin, ale tak właściwie tę produkcję warto potraktować inaczej niż „kolejna gra do zaliczenia”. Tych piętnaście lokacji, to w istocie piętnaście map (czyli jak na tryb multiplayer) bardzo dużo. Możemy przechodzić je kilkukrotnie, za każdym razem dobrze się bawiąc i zdobywając kolejne punkty doświadczenia i tym samym awansując na kolejne levele. Należy jednak zaznaczyć, że Trenched nie ma za wiele do zaoferowania miłośnikom zabawy w pojedynkę – to gra stworzona z myślą o trybie kooperacji, w którym maksymalnie może bawić się czterech użytkowników.
Tym, co z pewnością przykuwa uwagę w i wyróżnia grę na tle innych produkcji, jest menu. Zwykle nie piszę o nim ani słowa, bo w każdej grze wygląda bardzo podobnie, ale tym razem mamy do czynienia z fajnym rozwiązaniem. Menu to statek po którym porusza się nasz bohater. Może on podejść do swojego mecha i przygotować go przed walką, może też wezwać innych marines (czyli połączyć się z innymi chętnymi graczami do zabawy w trybie kooperacji), a także może udać się do specjalnego miejsca w ekranem wyboru misji. Co ciekawe na statku cały czas obserwujemy ekipę sprzątającą oraz innych graczy, którzy za moment wspólnie z nami wezmą udział w misji. Możemy ich pozdrowić na kilka różnych sposobów (na przykład zasalutować lub pokazać „okej”).
Zanim przejdziemy do rozgrywki, powinniśmy odpowiednio wyposażyć naszego mecha. Początkowo posiada on jedynie dwa miejsca na broń, ale już po kilku misjach odblokujemy kolejne. Do wyboru mamy zarówno różnego rodzaju karabiny maszynowe, strzelby oraz wyrzutnie rakiet. Dostępna jest także możliwość zmiany wyglądu zewnętrznego mecha – mowa zarówno o jego barwach, jak i rozmiarze. Szkoda tylko, że niezależnie od tego, jakie bronie wybierzemy, i tak nie powinniśmy mieć problemu z pokonaniem wrogów. Przydałaby się opcja wyboru poziomu trudności.
W poszczególnych misjach zazwyczaj musimy pokonać kilkanaście fal przeciwników. Nie sugerujcie się jednak tym, że na początku na ekranie widnieje, na przykład 1/5, bo później często okazuje się, że musimy przejść na drugi koniec lokacji i tam dalej walczyć z kolejnymi intruzami. Początkowo wrogów pokonujemy w kilka sekund – gdy gramy we czwórkę możemy nawet nie zdążyć zlokalizować oponentów, gdyż nasi współtowarzysze pokonają ich zanim przeładujemy broń. Później natomiast jest już znacznie trudniej – wrogowie atakują nas ze wszystkich stron: jedni latają, inni podbiegają blisko, a gdy w nich strzelimy wybuchają i zabierają cenne punkty zdrowia, a pozostali w tym czasie atakują naszą bazę, którą musimy chronić. Oponenci zostawiają po sobie specjalne „telewizorki”, które są pewnego rodzaju surowcem w tej grze. Zbieramy je, by móc postawić stacjonarne działa, a następnie ulepszać je.
Pod względem graficznym Trenched prezentuje się całkiem dobrze, a momentami nawet bardzo dobrze. Trzeba mieć na uwadze, że nie jest to gra wydana w pudełku, lecz tytuł dystrybuowany jedynie drogą cyfrową. Misje rozgrywają się zazwyczaj w szaroburych, bliźniaczo podobnych do siebie lokacjach, choć pod koniec trafimy także na tropikalną wyspę, gdzie mamy okazję podziwiać bardzo dobrze wykonaną roślinność oraz świetnie odwzorowaną wodę. Natomiast animacja mechów oraz naszego żołnierza stoi na bardzo wysokim poziomie.
Trenched to nieskomplikowany, dający mnóstwo frajdy tower defense, który mimo krótkiej kampanii fabularnej, zapewnia sporo godzin rozgrywki na wysokim poziomie, lecz jedynie w trybie kooperacji - single player nudzi się bardzo szybko. Gra kosztuje 1200 punktów Microsoftu, czyli około 50 złotych i trzeba przyznać, że jest warta swojej ceny. Szkoda tylko, że na razie jest ona dostępna wyłącznie w amerykańskiej wersji usługi Xbox Live Arcade. Nie wiadomo, kiedy trafi do Europy. Wszystkiemu winna jest gra planszowa o bardzo zbliżonym tytule Trench. Możliwe zatem, że dzieło Double Fine pojawi się na Starym Kontynencie pod inną nazwą. To jest jednak nieistotne – warto wiedzieć po prostu, że nowa gra Tima Schafera i spółki traktująca o mechach, to kawał świetnego kodu.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!