Do niedawna myślałem, że FIFA 11 była prawie idealna. Myliłem się – dwunastka jest o wiele, wiele lepsza. FIFA jest wzorem tego jak seria tytułów, z odsłony na odsłonę, powinna się rozwijać.
Do niedawna myślałem, że FIFA 11 była prawie idealna. Myliłem się – dwunastka jest o wiele, wiele lepsza. FIFA jest wzorem tego jak seria tytułów, z odsłony na odsłonę, powinna się rozwijać.
Trudno wskazać, kiedy walka o dominację na rynku gier piłkarskich przerodziła się w starcie tylko dwóch serii. Na placu boju pozostały jedynie Pro Evolution Soccer, kochane przez „prawdziwych” graczy, oraz FIFA – celująca w masowego odbiorcę, łatwiejsza, mniej techniczna, po prostu gorsza. Łatwo natomiast wskazać, kiedy ta druga zaczęła się zmieniać i w końcu prześcignęła zacnego rywala, stając się najlepszą serią gier o piłce nożnej. Stało się to wraz z nadejściem konsol obecnej generacji. EA Canada opracowali plan, wedle którego co roku poprawiają pewne fragmenty rozgrywki i dokładają nowe rozwiązania, i ściśle się go trzymają. Efekt jest taki, że już przy okazji FIFA 10 media piały z zachwytu, a ich zdanie podzielali również gracze. „Jedenastka” była już tak doszlifowana, że wydawało się niemożliwe, by dołożyć jeszcze jakieś nowości, które realnie wpłyną na rozgrywkę, a przy tym będą dostrzegalne przez kogoś, kto do maniaków piłki się nie zalicza, tylko interesuje się futbolem od święta. Bo nabywcy muszą mieć jakiś powód, by chcieć wydać pieniądze na produkt, który na pierwszy rzut oka wydaje się identyczny, jak jego poprzednik.
Takim powodem na pewno nie była oprawa graficzna. Zmiany są niedostrzegalne w pierwszej chwili. Ot, poprawiono trochę wygląd zawodników, ale wciąż wirtualnym piłkarzom daleko do ich realnych odpowiedników. EA chwalili się, że zrobili tysiące zdjęć sportowców, głównie tych z najpopularniejszych lig, ale trzeba mocno przymrużyć oczy, by mieć problem z rozróżnieniem cyfrowego Ronaldo od prawdziwego. Tyle że twarze widoczne są tylko na powtórkach lub podczas prezentacji zespołu przed meczem, i nie ma o co drzeć szat. Najwyraźniej aż tak autorom nie zależy na dopieszczaniu tego elementu i oddają pole konkurencji z Konami. Miłośnikom gier sportowych poświęconych innym dyscyplinom możemy pozazdrościć trójwymiarowych kibiców – oglądając mecze koszykówki w serii NBA 2K nie sposób nie zachwycić się grafiką i realistycznym zachowaniem tłumu. Łatwo pomylić grę z transmisją telewizyjną. Na tym polu FIFA jeszcze sporo odstaje, ale też powiedzmy sobie szczerze – aż tak bardzo nikomu na tym nie zależy, by kibice nie byli rozpikselowaną plamą. Niech w ogóle ich nie być, byle dobrze się grało. A w FIFA 12 gra się rewelacyjnie, choć od razu muszę zaznaczyć, że poziom trudności poszedł ostro w górę.
Największa zmiana dotyczy obrony. Pal sześć jaką nazwę nosi nowy system – istotne jest, że działa, a gra zmieniła się nie do poznania. Trzeba solidnie potrenować, by nauczyć się odbierać piłkę dobrym dryblerom. Nie wystarcza, jak w „jedenastce”, nacisnąć przycisk i trzymać go, by zmusić swojego obrońcę do rozpędzenia się i wbiegnięcia wprost w przeciwnika. Jasne, pressingiem da się grać, przy czym przytrzymanie przycisku powoduje, że piłkarz podbiega do rywala, ale utrzymuje dystans. Koniec z wpadaniem na chama w przeciwnika – owszem, była to łatwe, a przede wszystkim skuteczne, ale z futbolem wiele wspólnego nie miało. Co zrobić, by skrócić dystans? Ano trzeba przełączyć się na owego piłkarza i zrobić to ręcznie.
Ale samo podejście do zawodnika drużyny przeciwnej nie gwarantuje skutecznego odbioru. Jeśli mamy naprzeciwko siebie światowej klasy dryblera, mocno trzymającego się na nogach, nie da rady go przepchnąć, czy wbiec przed niego, by zabrać piłkę. Trzeba w odpowiednim momencie wdusić przycisk i w ten sposób wystawić nogę. Jeśli się uda, kula mu odskoczy. Jeżeli nie – cóż, nasz zawodnik majtnie się i w ten sposób stanie się łatwy do obiegnięcia, co przeciwnik niechybnie wykorzysta. Spróbujcie tak pomylić się w polu karnym, a zostaniecie srogo skarceni.
Brzmi strasznie? Owszem, trochę takie jest, ale gwarantuję, że po kilkudziesięciu rozegranych spotkaniach nie będziecie chcieli wracać do starego systemu. Ba, odkryjecie, że tym razem ustawienie zawodnika wreszcie potrafi być kluczowe w odbiorze piłki. Naciskanie przycisku, by wystawić nogę stanie się ostatecznością – bardzo dużo można osiągnąć przewidując, w którą stronę pobiegnie rywal i zagradzając mu drogę, zmuszając do wypuszczenia gały odrobinę za daleko. Nie ukrywam, że jestem zachwycony tym systemem, bo jest o wiele bliższy rzeczywistości, ale jeśli nie czujecie się na siłach albo uznacie, że taka zabawa nie jest dla Was, możecie powrócić do systemu z FIFA 11. Da się to ustawić w opcjach. Pstryk i gramy po staremu. Ba, choć twórcy ostro dłubali przy gameplayu i są z niego cholernie dumni, to jednak pozwolili graczom dowolnie modyfikować ustawienia. Chcecie, by konsola stosowała mniejszy pressing? Nie ma sprawy. A może większość strzałów w światło bramki ma kończyć się golem? Ależ proszę. Każdy może grać w nową FIFĘ tak jak mu się podoba. Takie podejście producenta wydaje się słuszne, bo choć wypacza to trochę ciężką pracę całego zespołu developerskiego, to dzięki temu mniej osób zrazi się do gry. A jest do czego się zrazić, bo na domyślnych ustawieniach jest po prostu trudna. To po części wina coraz bardziej komplikowanego sterowania.
Obok strzału normalnego, precyzyjnego i lobu, pojawił się jeszcze jeden (z dociśniętym R2/RT), ale pytanie brzmi, czy faktycznie komuś jest takie zróżnicowanie potrzebne? Te kilka procent wymiataczy to doceni, a reszta? Reszta będzie szukała sposobu na bramkarza, miejsca na boisku skąd dobrze oddawać strzały. Ścięcie ze skrzydła w stronę bramki i strzał po długim słupku jest zabójczo skuteczną formą ataku, choć też nie jest tak, że każda taka akcja kończy się bramką. Składa się na to wiele czynników – ustawienie bramkarza, jego umiejętności, parametry napastnika, ale też łut szczęścia. Jak w życiu. Inna sprawa, że wcale nie tak łatwo wyjść na czystą pozycję, no chyba, że kontrujemy. Osobiście preferuję taki styl grania, a FIFA 12 pozwala na wyprowadzenie zabójczych kontrataków. To spora zasługa wysokiego tempa rozgrywki – „jedenastka” wydaje mi się znacznie wolniejsza, a tu akcje rozgrywałem błyskawicznie, kilkoma podaniami znajdowałem się tuż pod bramką. Oczywiście, zawodnicy męczą się i nie są w stanie zapierniczać przez cały mecz jakby mieli motorek w tyłkach. W przypadku, gdy rozgrywamy trójmeczyk przeciwko żywemu przeciwnikowi, to mały problem, bo można zrobić zmianę, a w następnym spotkaniu nasz piłkarz będzie zdrów jak ryba i gotowy do walki. Gorzej, kiedy zdecydujemy się grać przeciwko konsoli, rozgrywając sezon.
Nie da się eksploatować piłkarza do granic wytrzymałości, bo w końcu albo będzie snuł się po boisku, albo dozna kontuzji i wyleci ze składu na pewien czas. Kontuzje to kolejny duży temat w nowej FIFIE. Mogą zdarzyć się w najróżniejszych sytuacjach. Na przykład straciłem Davida Luiza, obrońcę Chelsea, wybijając piłkę głową byle dalej od pola karnego – wyskoczył bardzo wysoko, ale niefortunnie wylądował i skręcił kostkę. Zdarza się. Przeważnie jednak kontuzje związane są z faulami. Nowy silnik liczący fizykę gry, dba między innymi o to, by wycięty, popchnięty w pełnym biegu, czy potraktowany wślizgiem piłkarz przewrócił się w naturalny sposób. A jeśli oznacza to, że ręka zegnie mu się w łokciu nie w tym kierunku, co trzeba – cóż, pech. Faule są tu częste, bo skoro rywal umiejętnie zastawia piłkę ciałem, to trzeba spróbować ostrzejszej gry.
Aha, ważna informacja. W sieci możecie zobaczyć filmiki pokazujące wpadki tego nowego silnika (Impact Engine). Piłkarze odbijają się od ziemi na kilka metrów, czy wpadają na siebie i dziwnie składają, zamiast naturalnie upaść. Filmiki te prawdopodobnie pochodzą z dema, bo takie cuda nie zdarzały się zbyt często w wersji recenzenckiej. Jasne, czasem zdarzają się nierzeczywiste historie, ale trzeba mieć na uwadze, że autorzy po raz pierwszy od kilku lat dokonali tak dużej zmiany, jeśli chodzi o kod gry i jeszcze nie wszystko działa na sto procent. W każdym razie, walka bark w bark, podcinki, czy zwody są o wiele bardziej naturalne niż w poprzedniej części i za nic nie mam ochoty do niej wracać.
GramTV przedstawia:
Właśnie, zwody. W FIFA 11 często robiłem jakieś głupie sztuczki, by minąć obrońców, zwłaszcza tych pędzących wprost na mnie. W tegorocznej edycji znacznie łatwiej wywieść przeciwnika w pole i wcale nie trzeba uciekać się do robienia trików godnych Cristiano Ronaldo. Balans ciała gra kluczową rolę, podobnie jak umiejętność dobrania tempa biegu. Można biec normalnym tempem, sprintem, ale też spokojnie prowadzić piłkę blisko przy nodze. Tak jak w przypadku obrony, nauka dryblingu zajmuje trochę czasu, ale warto potrenować, by później mijać przeciwników jak słupki, czyli jak Messi swoich rywali. Ktoś, kto gania za piłką po całym boisku z wciśniętym przyciskiem sprintu, nie będzie miał najmniejszych szans obronić się przed dobrze dryblującą drużyną.
A skoro mowa o Messim, to pewnie chcecie wiedzieć, czy Barcelona wciąż jest przegięta? Owszem, to w końcu najlepsza drużyna na świecie ostatnich lat. Real też jest silny, Chelsea jeszcze bardziej zabójcza z twardo stojącym na nogach Ramiresem i cyborgiem Torresem. United, City – spodziewajcie się widzieć te zespoły często w sieci. Wersja przeznaczona do recenzji nie pozwalała pobawić się online, ale mam dobrą wiadomość dla każdego, kto lubi grać przez internet, ale też chciałby odnosić z tego tytułu jakąś korzyść. Nowy tryb Head to Head Seasons to nic innego, jak rozgrywanie meczów rankingowych w ligach. Wystartujemy od dziesiątej, najniższej i za zwycięstwo otrzymamy 3 punkty, a za remis 1. Taki system rozumie każdy kibic i zdecydowanie lepsze to, niż rozgrywanie pojedynczych meczy, za które gra wypłaca nie wiadomo dlaczego ileś punktów i awansujemy w jakimś rankingu, ale po co – też nikt nie ma pojęcia. W FIFA 12 w miarę awansów do wyższych lig, natrafimy na coraz to mocniejsze zespoły. To też doskonała wiadomość, bo oznacza, że jest szansa na rozegranie kilku spotkań z innymi drużynami niż Barca i Chelsea.
Nie jesteście zainteresowani trybami sieciowymi? A może chcecie spróbować się w roli menadżera? Nareszcie zrobiło się interesująco. Mamy dostęp do skautów wyszukujących talenty, możemy otworzyć własną szkółkę, a jeżeli dysponujemy dużą kasą, nie ma problemów, żeby sprowadzić najlepszych piłkarzy. Tyle że mają swoje humory i mogą pójść pożalić się na nas do prasy, gdy zbyt długo (w ich mniemaniu) każemy im siedzieć na ławce. Spada im morale, gorzej grają, przestają być wartościowi dla drużyny, a nawet mogą chcieć odejść. Negocjacje transferowe to w FIFA 12 duża sprawa. Zwłaszcza ostatni dzień, kiedy walka o piłkarzy jest zacięta, co chwila przychodzą maile z zapytaniami o zawodników na sprzedaż, a licznik nieustannie przypomina ile czasu pozostało do zamknięcia okienka transferowego.
Cokolwiek robimy, zdobywamy punkty doświadczenia. Idą one na konto drużyny, którą zdecydowaliśmy się wspierać. Co ciekawe, nie ma znaczenia, jaką gramy drużyną. Jeśli zdecydowaliśmy się wspierać Borussię Dortmund (lewy świetnie sprawdza się w ataku – polecam), a najczęściej gramy Arsenalem Londyn, to i tak wszystkie punkty wpadają na konto mistrza Niemiec. Po co ta cała zabawa? Gdy już ruszą serwery, gra zbierze łączną liczbę punktów zebraną na konto każdego teamu, wyciągnie średnią i zrobi zestawienie najpopularniejszych drużyn. Z tą średnią chodzi o to, by nie tylko Real czy Inter były na szczycie, ale także mniejsze, mniej znane zespoły. Szkoda, że nie dotyczy to Polski. Nie żeby nie było polskiej ligi. Jest, są wszyscy piłkarze, ale liga nie nazywa się T-Mobile Ekstraklasa, a kluby nie mają prawdziwych nazw. Jest L. Warszawa, C. Kraków i tak dalej. Oczywiście wszystko rozbiło się o pieniądze, ale cóż, wiadomo, że klienta to nie interesuje. Nie jest to wielka strata, ale mimo wszystko krok wstecz i mam nadzieję, że za rok EA uda się dogadać ze wszystkimi klubami.
Na szczęście polskich fanów piłki nie zawiedli etatowi komentatorzy FIFY, czyli Dariusz Szpakowski i Włodzimierz Szaranowicz. Klasycznie już rzucają teksty, jakie nie padają z ich ust w telewizji („Pom pom pom pom”? O co chodzi?), ale mam wrażenie, że to celowy zabieg, żeby było trochę weselej. W „jedenastce” nawet po roku odkrywałem nowe zabawne hasła i teraz powinno być tak samo, bo do starych tekstów dograno nowe. Panowie częściej mówią o konkretnych zawodnikach czy stadionie, na którym rozgrywa się spotkanie. Tradycyjnie już zdarzają się wpadki. Najczęściej, gdy wybijałem piłkę z okolic rogu, komentatorzy mówili, że nie udał się ten rzut rożny. Albo mylili wynik, mówiąc, że jest 1:0, choć było 2:1. Te błędy to już klasyka FIFY i nie przykładam do nich większej wagi. Bardziej irytują mnie pomyłki SI. Obrońcy miewają głupie pomysły na podwajanie krycia, choć nikt ich o to nie prosi i w efekcie zostawiają rywalom wolne pole. Wiadomo, jak na prawdziwym boisku, każdemu przytrafiają się błędy, a Torres potrafi spudłować do pustej bramki, ale w przypadku gry wszelkie faile zawodników kontrolowanych przez konsolę denerwują na potęgę. Warto też pogrzebać w opcjach sterowania, bo piłkarze miewają tendencję do podawania do najbardziej wysuniętego partnera, ignorując gracza, którego mają bliżej siebie, a który jest na lepszej pozycji do rozegrania akcji. Nie da się natomiast poprawić w żaden sposób wykonywania rzutów wolnych na własnej połowie czy w środku boiska i znów rywal może bardzo łatwo przejąć piłkę. O karnych nie wspominam – ich wykonywanie niepotrzebnie skomplikowano w World Cup 2010, a ja nie mam ochoty zaglądać do samouczka. Natomiast Wy koniecznie to zróbcie, bo inaczej nie opanujecie jakże trudnej sztuki strzelania do bramki z jedenastu metrów...
Niby trudno ocenić grę nie mogąc sprawdzić trybów sieciowych, podejrzewam jednak, że większość z Was i tak będzie grała przeciwko konsoli albo, jeszcze częściej, z kumplami (to jest – przeciwko kumplom). A skoro tak, nie pozostaje mi nic innego, jak napisać, że FIFA 12 to najlepsza gra piłkarska dostępna w tej chwili. I zdaje się, że będzie również najlepsza na PC, bo tegoroczna edycja ma być identyczna jak wersja konsolowa. Nareszcie, bo ile można było ignorować fanów piłki nożnej nieposiadających konsol? Oczywiście Pro Evo może namieszać, ale przebicie gry EA wydaje się absurdalnie ciężkim zadaniem. Zgoda, FIFA momentami jest za trudna, jednak w zamian oferuje jeszcze większą kontrolę nad zawodnikami. Nie sądziłem, że kiedykolwiek w grze piłkarskiej będę nie tylko chciał zdobywać gole, ale także opanować grę w obronie tak, by nikt nie przedarł się w okolice pola karnego. Duże brawa za to. Tylko, panie i panowie producenci, nie zwalniajcie tempa – FIFA może być jeszcze lepsza.
Fifa nigdy nie dorówna pesowi nie ma tej naturalnosci a PES 2012 wymiata rozgrywka za naturalność a nie sztuczność fify
No jasne... bo ruch piłkarza w PES''ie to tak naturalnie wygląda, że hoho. Do tego ten świetny, przestarzały silnik graficzny...
Usunięty
Usunięty
17/10/2011 21:26
Fifa nigdy nie dorówna pesowi nie ma tej naturalnosci a PES 2012 wymiata rozgrywka za naturalność a nie sztuczność fify
Usunięty
Usunięty
04/10/2011 22:41
nie wiem co wy widzicie w tej fifie jedyne co się polepsza to grafika i to wszystko im bardziej chcą urealnić rozgrywke tym gorzej im to wychodzidla wprawionych graczy co grają po kilka może nawet kilkanaście godzin dziennie to jest spoko gierka ale dla przeciętnego gracza który wydaje prawie dwie stówki i po kilkudziesięciu minutach może paru godzinach wnerwiony wywala gre jak najdalej to kolejna porażka z serii fifawszyscy się jarają że super gra w obronie ale to jest właśnie najgorsze w tej grze gra w obroniezawsze miałem z tym problem ale w tej odsłonie to poprostu gniot nad gniotyzawsze lubiłem fife ale z roku na rok jest coraz słabszatyle w temacie