Dotąd seria Men of War związana była ściśle z II wojną światową. Jak wypadła twórcom wycieczka do przełomu lat '60 i '70 XX wieku, do czasów wojny w Wietnamie?
Gra Men of War: Wietnam świetnie oddaje realia konfliktu, a poprzez koncentrację na konkretnych bohaterach zbliż się do korzeni serii, czyli do Soldiers: Ludzie Honoru. Trochę tu z klimatów serii Commandos, bo wiele misji wymaga skradania się i cichej eliminacji wrogów, trochę też sporych potyczek. Niestety, pokaźna liczba niedoróbek potrafi przyćmić radość z nocnych podchodów czy zadowolenie z przeprowadzenia mistrzowskiej obrony. SI potrafi rozbawić do łez swoimi prymitywnymi zagraniami. Najbardziej jednak przeszkadza niedostosowanie mechaniki do cichych akcji specjalnych. Nie jest tragicznie, jest nawet w sumie całkiem nieźle, ale perłą w koronie 1C Company ten tytuł też nie zostanie - a wyraźnie takie były ambicje twórców...
Odwaga historyczna
Trzeba jedno przyznać twórcom gry Men of War: Wietnam: mieli jaja jak berety czarnomorskiej floty. Otwarte opowiedzenie o udziale w wojnie tak zwanych "doradców" i "obserwatorów" radzieckich to śmiałe posunięcie. Nie od dziś wiadomo jednak, że w Rosji o pewnych sprawach mówi się łatwiej, nawet jeśli są to sprawy niewygodne z punktu widzenia szeroko pojętej "linii programowej". W grze mamy dwie kampanie, każda składa się z pięciu bardzo obszernych misji (w zasadzie na każdą warto zarezerwować sobie kilka godzin, bo nawet z pełną znajomością map speedrun nie sprowadzi nas poniżej kilkudziesięciu minut). W pierwszej dowodzimy dwoma Wietnamczykami i dwoma radzieckimi "doradcami", ewidentnie wywodzącymi się z elitarnych jednostek Specnazu (sugerują to zarówno tielniaszki wystające im spod mundurów jak i znajomość wszelakich typów uzbrojenia).
Dziwnie się gra po stronie komunistów, ale twórcy gry Men of War: Wietnam zadbali, by historia była bardziej przygodowa niż ideologiczna. Otóż Fiodor Kazakow i Michaił Morozow właśnie kończyli szkolenie wietnamskich sojuszników. Pozostało im do przekazania jedynie kilka sztuczek związanych z używaniem działka przeciwlotniczego. Nim dowieźli sprzęt na miejsce, ich kolumna została zaatakowana z powietrza. Wraz z dwoma ocalałymi Wietnamczykami - młodym oficerem Pham Tinh Minhem i sierżantem-kaemistą Le Van Cuongiem - wylądowali w środku dżungli, bez środka transportu, odcięci od wsparcia. Rozpoczęła się epopeja, w której poszukiwali bezskutecznie dowolnego pojazdu, wędrując w okolicach granicy Wietnamu i Kambodży, a w rezultacie nawet załapują się na Ofensywę Tet...
Jankes w krzaki nie chodzi
Druga kampania gry Men of War: Wietnam poświęcona jest oddziałowi amerykańskiemu. Nie są to byle ciury, ale chłopcy z jednostek specjalnych. Grupa składa się z pięciu gości. Dowodzi John Merrill, używający całkowicie przerobionego M-16, z celownikiem optycznym i tłumikiem (tudzież maczety, a co!). Snajperem jest Sonny Armstrong a operatorem kaemu łysy Jim Walsh. Od efektów specjalnych są w oddziale Carl Dillan i Bill Kirby. Pierwszy robi "bum" z granatnika M-79, drugi robi "bum" za pomocą ładunków wybuchowych i min Calymore. Co ciekawe, Bill w zwykłej walce nie ufa amerykańskiej technologii i paraduje z zawłaszczonym gdzieś AK-47.
Ogólnie grupa całkiem ciekawa i dająca wiele możliwości taktycznych - a że zadania stoją przed nimi spore, to i gracz ma pole do popisu, dobierając optymalną taktykę. Kampania jankesów odblokowuje się dopiero po ukończeniu kampanii "czarlich", wiec chyba nic w tym dziwnego, że oferuje jeszcze większe wyzwania i nasz oddział musi wybijać Wietkong dziesiątkami. Misje są złożone, zmieniają się czasem cele (niektórych zadań nie da się zaliczyć, przygotujcie się na to, że scenariusz wymusza klapę dla lepszego wkrętu fabularnego), do walki wkraczają nowe siły wroga i w sumie na koniec mamy na liczniku przynajmniej półtorej setki niemilców... W tym akurat realizmu - obecnego na każdym kroku w grze Men of War: Wietnam - zdecydowanie brak, ale też w obu kampaniach śledzimy losy grupek asów nad asami, więc przesada jest w sumie na miejscu.
O ile grając po stronie komunistów nie ma co się zbytnio obawiać wędrówek po dżungli, to już Amerykanie w niektórych misjach muszą bardzo uważać gdzie chodzą. Wietkong chętnie kopie doły z zaostrzonymi palami, a wpadnięcie w takowy oznacza śmierć na miejscu. Te pułapki to zresztą jedna z najgorzej dopracowanych opcji w grze Men of War: Wietnam. Po pierwsze sami komunistyczni bojownicy wpadają w nie nagminnie (najwyraźniej nie wiedzą, gdzie były wykopane), po drugie nawet gdy wilczy dół jest już odsłonięty, to dalej zabija, jeśli wyślemy wojaków na przełaj. Co więcej, jakakolwiek próba przeszukania kogoś, kto w pułapkę wpadł, kończy się też zgonem...
Muzeum wojska na ekranie
Wszelkie rodzaje broni i pojazdów oddano w grze Men of War: Wietnam z niewiarygodną pieczołowitością. Nie chodzi nawet o pracę grafików, ale i o odzwierciedlenie w mechanice. Bronie szybkostrzelne są naprawdę szybkostrzelne, a tam gdzie potrzeba czasu na przeładowanie bardzo dotkliwie to odczujemy. Nawet pojemność magazynków zgadza się co do joty. Jeśli jakiś pojazd posiada na wyposażeniu broń, którą da się wymontować, to i w grze tak będzie. Nie ma jak buchnąć nocą kaemy z terenówek i schować je gdzieś w krzakach, by po ogłoszeniu alarmu wróg był pozbawiony sił szybkiego reagowania...
W cięższych pojazdach pancerz ma różną grubość w poszczególnych miejscach. Trzeba więc się dobrze zastanowić jak ustawić czołg czy transporter opancerzony, by wrogie pociski nie mogły go spenetrować. Należy jednak uważać na rykoszety, które są indywidualnie wyliczane na bazie kąta uderzenia. Rozmaite rodzaje uzbrojenia mają odmienną zdolność penetracji. W grze Men of War: Wietnam nie każda osłona daje gwarancje przeżycia. Bambusowa ścianka rybackiej chaty zmniejszy impet pocisku, ale go nie zatrzyma - ot, po prostu nasz podkomendny dostanie zmniejszone obrażenia, ale przy serii ze stacjonarnego kaemu raczej wiele mu to nie pomoże.
Krytyczny poziom agresji
Misje nocne, oparte o skradanie się, ciche zabójstwa i chowanie ciał maja w sobie wielki potencjał. Niestety, w nich najczęściej przyjdzie nam kląć na twórców gry Men of War: Wietnam. Zasady detekcji są niejasne, czasem wróg reaguje w miejscach, gdzie nie powinien - na przykład ewidentnie widzi przez ściany. Bywa, że ciszej jest zgłuszyć kogoś z pięści, bywa, że lepiej jest rzucić nożem - żadnej reguły, żadnej prawidłowości. Do tego nasi podkomendni to chyba krwiożercze bestie bez instynktu samozachowawczego. Dostaje tak rozkaz rzutu nożem, nie trafia i... nie, nie wyciąga drugiego noża, lecz oddaje strzał z broni głównej, budząc cały obóz wroga. Oczywiście pomimo zakazu strzelania bez rozkazu - atak dodatkową bronią jest kontynuowany główną.
Na szczęście misje są zwykle mocno nieliniowe i przedwczesne ogłoszenie alarmu w bazie wroga nie oznacza porażki, a jedynie znacznie trudniejszą walkę. Swoją drogą strasznie kradną w tym Wietnamie... Rozumiem jeszcze, że cały dobytek zebrany podczas jednej misji nie przechodzi do drugiej (choć szkoda), ale czemu w jednym scenariuszu wojak ma naganta z tłumikiem, a w kolejnej już nie? Zwłaszcza, że ta pierwsza nie wymaga ciszy a następna już tak? Na szczęście takie cuda są tylko u komunistów, jankesi nie rozstają się ze swoimi wyciszonymi pistoletami.
Ogólnie element skradankowy w grze Men of War: Wietnam aż woła o lepsze dopracowanie. Krzaki niby szeleszczą i ruszają się, ale SI na to nie zwraca uwagi, więc nie ma się co tym przejmować. Przy takich scenariuszach boli też brak możliwości robienia prowokacji, wciągania wartowników w zasadzki. No i każde zabójstwo łączy się z jakimś dźwiękiem, a przecież dobrze wyszkolony żołnierz z jednostek specjalnych umie zadbać o to, by usuwany przez niego wrób nie tylko nie krzyknął, ale i nie jęknął i na dodatek nie załomotał o glebę. Drażni tez to, że zniknęła znana z wcześniejszych odsłon serii opcja tłuczenia źródeł światła. Wszystko to sprawia, że oprócz normalnych wyzwań w misjach, nagle dochodzi nam zmaganie się z toporną mechaniką rozgrywki.
Wejść w skórę snajpera
W obu kampaniach gry Men of War: Wietnam w oddziale znajduje się snajper. To zdecydowanie najpotężniejsza postać w jednej i drugiej drużynie. W części misji może on wykonać i 80% roboty. Jest trudno wykrywalny, a w razie czego może się szybko wycofać i zapaść w dżunglę. Gdy zaś wejdzie na drzewo i się wygodnie rozsiądzie, trudno wrogowi go stamtąd wykurzyć. Gdy nawet jakaś grupa przebije się bliżej, zawsze można z góry upuścić granat... Miejsca w ekwipunku wystarczy, by oprócz snajperki, pestek do niej, tudzież kilku noży, opatrunków i granatów, upchnąć ciało zabitego delikwenta (w ten sposób twórcy rozwiązali kwestię dodatkowego obciążenia przy taszczeniu trupa, animacja pokazuje bowiem niesienie zwłok, a nie upychanie ich do plecaka).
Każda osoba, chcąca pograć sobie w Men of War: Wietnam w trybie sterowania bezpośredniego, powinna skoncentrować się właśnie na snajperze. Ewentualnie na dowódcy oddziału - po obu stronach konfliktu jest on wyposażony w karabin szturmowy z lunetą i tłumikiem, więc też pozwala na dobrą zabawę. Okazji do dłuższego poużywania pojazdów jest niewiele, więc w zasadzie pozostaje sterowanie uniwersalnie wyposażonym wojakiem. Resztę chłopaków wtedy ukrywa się, albo wykorzystuje jako osłonę na wypadek jakichś problemów.
Klimat i jeszcze raz klimat
To, co urzeka w grze Men of War: Wietnam to wszechobecny klimat wściekłej wojny w dżungli. Przez gałęzie i zarośla trudno czasem na ekranie dojrzeć wroga. Wiemy, że gdzieś tam jest, ale trzeba się dobrze przyjrzeć i czasem nieco manipulować kamerą. Pułapki, niespodziewane naloty, snajperzy skryci w koronach drzew, wieśniacy nagle wyciągający broń pamiętającą II wojnę światową, skrytki z amunicją w koszach z praniem... jest tu wszystko, czego należałoby się spodziewać po opowieści wojennej z tego konfliktu. Ścieżka dźwiękowa jest świetnie dobrana, choć nieco zbyt skromna. Ze względu na klimat i świetnie oddane realia, można wybaczyć sporo niedoróbek.
Spora skrzynka z amunicją
Dwie kampanie po pięć misji to materiał na wiele, wiele godzin zabawy. To jednakże tylko część zawartości. Mamy jeszcze bonusowo pięć dodatkowych scenariuszy, nieco mniej złożonych, ale i tak sporych. No i każdą z tych piętnastu misji można przechodzić w trybie współpracy - w sieci lokalnej, lub korzystając z usług udostępnionych przez GameSpy. Grać razem może do czterech osób, a zabawa w tym trybie różni się naprawdę znacząco od samodzielnego przechodzenia kampanii. Do kompletu dorzucono też trzy mapy potyczkowe - ale bądźmy szczerzy, do sieciowej walki Men of War: Wietnam nadaje się znacznie słabiej niż Men of War: Oddział Szturmowy.
Wizualnie, jak na swój gatunek, Men of War: Wietnam wygląda naprawdę przyzwoicie, a wymagania sprzętowe są bardzo przyjazne. Ogólnie rzecz biorąc, zalety gry wygrywają zdecydowanie z jej wadami. Jeśli poszukujecie wymagającej rozgrywki, lub interesujecie się konfliktem wietnamskim, nie ma się co zastanawiać. Owszem, ta róża ma kolce, ale która nie ma? Za to, jeśli tęsknicie za grami w stylu Commandos zastanówcie się dobrze, bo mimo pozornych podobieństw, mamy tu jednak znacznie mniej opcji i dużo gorzej opracowaną mechanikę odpowiedzialna za skryte działania i wykrywanie naszych żołnierzy przez wrogów.