Wstępny werdykt po zapoznaniu się z wersją demo Asura's Wrath brzmi: to może się udać! Pomimo wielu niedoskonałości nowy slasher Capcomu jest bardzo grywalny.
Demo Asura's Wrath pojawiło się we wtorek na Xbox Live i przez pierwszy tydzień jest dostępne dla posiadaczy złotego abonamentu, więc po weekendzie będą mogli je pobrać również gracze, którzy nie wykupili Xbox Live Gold. Koniec końców wszyscy zainteresowani na własnej skórze będą mogli się przekonać, co ma do zaoferowania najnowsza produkcja studia Capcom. Ja już wiem – jest to gra pełna przeciwności, ale w ogólnym rozrachunku zasługuje na zainteresowanie. Przede wszystkim wśród fanów gatunku, choć nie tylko – to typowy odstresowywacz dla mas. Ale po kolei.
Niezaznajomionym z tematem wyjaśnię, że głównym bohaterem Asura's Wrath jest tytułowy Asura, którego córka została porwana, a on sam został wygnany na Ziemię. Drugi człon nazwy gry oznacza nastawienie naszego protagonisty (wrath to z angielskiego gniew), którym kieruje chęć zemsty. Fabuła bazuje na azjatyckiej mitologii i Capcom chce, by odegrała ona ważną rolę, gdyż przerywniki filmowe – zdaniem jednej z organizacji zajmujących się przyznawaniem kategorii wiekowych – trwają aż siedem godzin. Po demie ciężko wyrokować, czy historia będzie absorbująca – dialogów było całkiem sporo, przerywników również, ale kwestie wypowiadane przez postacie budziły jedynie uśmiech politowania. Były bowiem tak sztampowe, że momentami miałem ochotę po prostu je przewinąć. I tak wszystko sprowadzało się do walki, a na ocenę opowieści przyjdzie czas później.
W wersji demo gry Asura's Wrath możemy zapoznać się z fragmentami dwóch poziomów, które znajdą się w pełnej wersji gry: piątym o nazwie Hollow Victory, gdzie walczymy z bossem, który jest większy od Ziemi oraz The Final Lesson, w którym stawiamy czoła innemu potężnemu przeciwnikowi (nie jest on jednak aż tak pokaźnych rozmiarów, jak poprzednik).
Przyznam szczerze, że początkowo miałem żal do twórców o to, jak mnie potraktowali. Przez pierwszych kilka minut musiałem oglądać przydługą scenkę, podczas której moje zadanie ograniczało się wyłącznie do wciskania odpowiednich przycisków we właściwych momentach. Quick Time Eventy to nieodłączna część rozgrywki – sekcje te przeważają w demie. Dopiero później dostałem trochę przestrzeni i mogłem pobiegać Asurą, ale jedynie w dwóch kierunkach. Praktycznie przez cały piąty poziom o nazwie Hollow Victory nie mogłem wykazać się żadną inicjatywą.
Spuszczony ze smyczy zostałem w The Final Lesson. Tutaj walka toczyła się na arenie o dość pokaźnych rozmiarach. Szkoda, że poziomy nie zostały zamienione miejscami – lepsze pierwsze wrażenie zrobiłby jedenasty. Dlaczego? Bo wreszcie mogłem przetestować dogłębnie poszczególne ataki i inne możliwości bohatera. Co powiecie na ostrzeliwanie wroga pociskami wydobywającymi się z naszej pięści? Albo na przechwytywanie przeogromnych rakiet i odsyłanie ich z powrotem w stronę statku nieprzyjaciela? Ciekawie prezentuje się system Burst – po zadaniu określonej liczby ciosów napełniamy specjalny pasek, a po wciśnięciu odpowiedniego przycisku, wprowadzamy bohatera w tryb szału, podczas którego siła naszych ataków się zwiększa. Możemy je na kilka sposobów, ale niestety, w tej kwestii twórcy nie popisali się – kombosów jest jak na lekarstwo. Oprócz nich możemy także blokować, jak również korzystać z uników. Szczególnie przypadło mi do gustu to, że po przyjęciu serii ciosów, kiedy chylimy się ku upadkowi, na ekranie pojawia się ikona przycisku – gdy wciśniemy go na padzie, nasz bohater nie poleci na ziemię, lecz wstanie i będzie szybciej gotowy do dalszej walki.
Bezsprzecznie największą wadą Asura's Wrath jest oprawa graficzna, która przypomina slashery z zasłużonego już PlayStation 2. Tekstury są w wyjątkowo niskiej rozdzielczości, w lokacjach, które przedstawiono w demie, brakuje jakichkolwiek szczegółów – ot, mamy protagonistę, antagonistę, jakieś góry i właściwie tyle, jeśli nie liczyć jeszcze statku, który musimy zniszczyć w pierwszej misji. Najlepiej ze wszystkich elementów wypadają postacie, mowa zwłaszcza o głównym bohaterze. Widać ewidentnie, że twórcy dużo pracy włożyli w jego zaprojektowanie, ale mocno skupili się także na przeciwnikach i innych postaciach występujących w demie.
A jak gra się w Asura's Wrath? Całkiem przyjemnie – jestem w stanie przyzwyczaić się do sekcji Quick Time Event i poczekać cierpliwie na fragmenty, wymagające ode mnie wykazania się zręcznością. Są one bardzo grywalne – wszystko dzieje się bardzo szybko, momentami nawet zbyt szybko, zadawanie kolejnych ciosów jest dziecinnie proste, wręcz intuicyjnie, i – co najważniejsze – sprawia ogromną frajdę. Pod warunkiem, że przymknie się oko na grafikę oraz polubi się groteskową przemoc. Mamy tutaj przerysowanych do bólu przeciwników o monstrualnych rozmiarach, a także bohatera, który jest w połowie człowiekiem, a w połowie bogiem i może posiadać nawet sześć rąk. W demie poziom trudności był bardzo niski – naprawdę trzeba się postarać, by zginąć. Mam nadzieję, że pełna wersja będzie stanowić większe wyzwanie. Zwłaszcza pod koniec kampanii.
Bardzo jestem ciekaw, jak w mojej ocenie wypadnie pełna wersja Asura's Wrath, która zadebiutuje w lutym. Obawiam się jednak, że ostatecznie gra okaże się zbyt monotonna i nie będzie w stanie zatrzymać mnie na długo przy konsoli. Siedem godzin przerywników filmowych oznacza, że napisy końcowe zobaczymy prawdopodobnie po około dwudziestu godzinach rozgrywki. Mam nadzieję, że Capcom ma kilka asów w rękawie, dzięki którym uda mu się zachęcić gracza do pokonywania kolejnych lokacji. Sam zamysł jest prosty i zarazem świetny – żądny zemsty bohater obrażony na cały świat posiadający unikatowe moce, dzięki którym jest w stanie stawić czoła najpotężniejszym z najpotężniejszych. Lubię to, o tak!