Kolejna znana seria Sony wyląduje lada chwila na PlayStation Vita. Kieszonkowy Uncharted był super, WipEout też, a jak wypadają Płonące Nieba?
Resistance: Burning Skies wrzuca nas w buty Toma Riley'a, amerykańskiego strażaka, który po ataku Chimer na USA zaczyna częściej używać swojego charakterystycznego topora do rozłupywania czaszek obcych, niż ratowania ofiar pożarów. Na początku opowieści bohater zostaje wciągnięty w powstańczo-wojskowe tryby walki z najeźdźcami, ale historia od standardowych o ratowaniu świata ma się wyróżniać mocno wyeksponowanym wątkiem troski o najbliższą rodzinę protagonisty – muszę ufać twórcom na słowo bo sam widziałem tylko jedną scenkę z żoną i potomstwem strażaka, dość krótką w dodatku, mało ważną.
Fabułę poznajemy głównie przez ręcznie rysowane i oszczędnie animowane przerywniki filmowe odpalane na początku każdej misji, na których niestety dość mocno widać kompresję. To ruchome komiksy, więc nie widzę większego sensu w tym, że uwieczniono je w formie pliku filmowego, a nie czegoś, co w idei przypomina flasha, czyli zbiór obiektów z instrukcjami jak się mają poruszać. To na pewno wpłynęłoby też pozytywnie na rozmiary gry, która w wersji przedpremierowej (trzy pierwsze etapy z siedmiu oceniając po trofeach) zajmuje ponad dwa gigabajty. W zależności od tego, czy druga połowa kampanii i multiplayer (ma być, ale nie widziałem go w akcji) są tylko zablokowane, czy całkowicie wycięte gra możne spuchnąć nawet dwukrotnie – to by było bardzo bolesne dla posiadaczy małych kart pamięci, którzy będą chcieli zakupić grę w formie cyfrowej.
Sterowanie rozwiązano w tej sam sposób co w większości nowych shooterów, z małym wyjątkiem – Vita nie ma ukrytych dodatkowych przycisków pod gałkami, jak więc rozwiązano opcję sprintu? Postać zaczyna biec po wciśnięciu dolnej części krzyżaka albo pacnięciu dwa razy palcem w tylny panel konsoli.
Za pomocą ekranu dotykowego robi się też wiele innych rzeczy – otwiera drzwi (dotykając specjalnej ikony pojawiającej tuż przy nich), rzuca granaty (palec zmienia się w celownik), atakuje toporem (przez pacnięcie specjalnej ikony) i używa specjalnych umiejętności broni, każdy egzemplarz ma inną.
Karabinek z granatnikiem to nic specjalnego, ale jest jeszcze taki, co rozstawia ochronne tarcze i jeszcze jeden, którym można laserowo oznaczyć cel, a później pociski zawsze będą w niego trafiać, nawet jeśli będą musiały lecieć po łuku. Skoro mowa o łukach – w grze jest też połączenie strzelby i kuszy. Prócz tego są jeszcze dwie snajperki – jedna, prócz zwykłych pocisków, strzela też minami, a druga wypuszcza trutnia rażącego wrogów prądem. Nie można też zapomnieć o wiernym toporze strażackim, kilku typach granatów i dwóch sztukach broni, których nie dane mi było zobaczyć.
Giwery można też ulepszać, każda ma sześć rozwinięć, po trzy dla każdego trybu strzału. Co ważne ulepszenia nie sumują się – można wykupić komplet, ale aktywne mogą być tylko dwie, po jednej dla każdego sposobu prowadzenia ognia. To fajny patent, bo uczy kombinowania – ja głównie biegałem ze strzelbą z perkiem przyśpieszającym przeładowanie, ale gdy trafił się jakiś większy cwaniak to wymieniałem go na taki, który sprawiał, że broń wypluwała z siebie dwa pociski jednocześnie.
Czasem najlepszą formą obrony jest atak, a ataku – obrona. Dlatego też na wyższych poziomach trudności warto korzystać z systemu osłon. Wszystko działa na praktycznie takiej samej zasadzie co w Call of Juarez: Więzy Krwi. Po podejściu do osłony postać przykleja się do krawędzi ściany albo jakiegoś niskiego obiektu (murku, skrzyni), a gracz może się zza niej wychylać, oddać kilka strzałów, a później znów się ukryć by zregenerować zdrowie. Na najniższym poziomie trudności zabawa w chowanego nie jest konieczna, ale jeśli wolicie większe wyzwania, to osłony będą Waszym najlepszym przyjacielem.
Graficznie Ressistance na Vitę jest przynajmniej o klasę gorsze niż Uncharted. Średnie modele modelami i takie sobie tekstury teksturami, ale w tym wszystkim brakuje jakiegoś podkręcenia całości, nadania jej smaku. Wszystkie kolory są wyblakłe i to pewnie celowy zabieg, który ma podkreślić beznadziejność sytuacji głównego bohatera, ale przy innych grach na Vitę całość wypada, nomen omen, blado.
Dźwięk też nie powala – giwery brzmią jak zabawki dla dzieci, a nie zaawansowana technologicznie broń obcych i ludzi. Kwestie postaci – mówię o polskiej wersji gry – często brzmią jak czytane z kartki, ale w wypowiedziach przynajmniej zostawiono „mięso”, co stanowczo zaliczam na plus – chyba wszyscy mamy już dość lokalizacji, w których twardziele używają ciągle tylko jednej bluzgi (cholera!) i żadnej innej.
Resistance: Burning Skies nie skradło mojego serca. Nie oznacza to wcale, że gra będzie zła, ale nie wydaje mi się, by wybiła się znacząco ponad przeciętność, choć oczywiście bardzo chciałbym się mylić - dobrych gier w końcu nigdy za wiele. Na chwilę obecną nie zanosi się jednak, by kieszonkowy Resistance był mnie w stanie oderwać od Lumines i Unit 13.