Recenzja Resistance: Burning Skies

Michał Mielcarek
2012/05/29 14:25

Nareszcie. Doczekaliśmy się pierwszego shootera FPP pełną gębą, w którego można grać na dwóch gałkach analogowych. Resistance: Burning Skies tym samym przechodzi do historii elektronicznej rozrywki. A czy zostanie zapamiętany, jako dobra gra?

Nareszcie. Doczekaliśmy się pierwszego shootera FPP pełną gębą, w którego można grać na dwóch gałkach analogowych. Resistance: Burning Skies tym samym przechodzi do historii elektronicznej rozrywki. A czy zostanie zapamiętany, jako dobra gra? Recenzja Resistance: Burning Skies

To piąta gra z serii Resistance i druga, która ukazała się na konsoli przenośnej. Tyle że Retribution było strzelaniną TPP i trafiło na PSP, a Burning Skies jest pełnoprawnym FPSem na nowym handheldzie Sony. Akcja obu przenośnych gier została umiejscowiona pomiędzy wydarzeniami z pierwszej części serii (czyli Fall of Man) i sequela. Retribution pokazało, co działo się w Europie po pokonaniu Chimer w Wielkiej Brytanii, a Burning Skies koncentruje się na Stanach Zjednoczonych.

Dla fanów to nie lada gratka zobaczyć, jak wyglądał początek inwazji w USA. Choć może to za dużo powiedziane, bo nie pokazano samego ataku kosmitów na różne miasta, zajęcia wschodniego wybrzeża itd. Tutaj raczej skupiono się, by pokazać, w jaki sposób rząd amerykański odcinał mieszkańców od informacji o tym, co dzieje się w Europie, a także, co później działo się z ludnością cywilną, gdy Chimera w końcu dotarła do Stanów. Jeśli lubicie tę serię i siedzicie w niej trochę głębiej, to dobra okazja, by poznać wydarzenia od innej strony, dowiedzieć się, jakie grzeszki miał na sumieniu prezydent USA i... nie rozpędzajmy się. Wszystkiego dowiecie się sami.

Warto mieć na uwadze, o czym chcieli powiedzieć twórcy gry, co pokazać, żeby później nie być zdziwionym, że tak mało uwagi poświęcono głównemu bohaterowi. Tom Riley, strażak z Nowego Jorku, to postać zupełnie inna niż Nathan Hale, James Grayson, czy Joseph Capelli. Nie jest żołnierzem, zawodowym zabijaką, ani tym bardziej nie został zarażony wirusem Chimery, choć nie wiedzieć czemu magicznie odnawia mu się zdrowie. Akurat w serii Resistance zawsze mniej więcej starano się wytłumaczyć dlaczego organizm bohaterów potrafi się sam uleczyć, dlatego muszę dać za to drobny minus. W każdym razie, początkową motywacją Rileya do walki z Chimerą jest myśl o tym, by umożliwić najbliższym ucieczkę z Nowego Jorku. Później – chodzi o to, żeby uratować żonę i córkę z łap kosmitów. Tom zgodzi się na wszystko, byle osiągnąć ten cel, a wojskowe i rządowe gierki mało go interesują. Natomiast autorzy gry mało interesują się nim, o czym najlepiej świadczą scenki przerywnikowe – narratorem zawsze jest ktoś inny, nigdy Riley. I właściwie nigdy nie dotyczą samego bohatera.

A skoro poruszam temat postaci, trzeba podkreślić, że mówią po polsku. Gra została w pełni zlokalizowana, czyli są polskie napisy w menu i opcjach, jak i dubbing. SCEP od dłuższego czasu dba o to, żeby wydawane przez nich gry były przetłumaczone, więc to żadne zaskoczenie. Jednak warto ich za to chwalić, szczególnie mając na uwadze, że wiele tytułów na duże konsole od innych wydawców wciąż nie jest tak traktowane. Jak wypada dubbing? Jak to dubbing – ma lepsze i gorsze momenty. Czasami bohaterowie robią dziwne pauzy, gdy powinni wrzeszczeć z wściekłości. Nie obeszło się bez wpadek związanych z tym, że tłumacz nie widział gry – Ellie towarzysząca Rileyowi często zwraca się do niego w liczbie mnogiej. Ale ogólnie polska wersja wypada bardzo dobrze i to pierwszy tytuł, w który grałem wyłącznie w naszym języku i nawet nie sprawdziłem jak wypada w porównaniu do angielskiego oryginału. Dobra robota.

Oczywiście nikt nie kupuje strzelaniny z perspektywy pierwszej osoby dla fabuły i dubbingu, a żeby położyć palec na spuście i najlepiej go nie zdejmować. Do tej pory na konsolach przenośnych trudno było grać w strzelaniny z widokiem z perspektywy pierwszej osoby ze względu na brak dwóch gałek analogowych. Vita rozwiązała ten problem i miło mi donieść, że gra się bardzo wygodnie. Co zresztą nie powinno być najmniejszym zaskoczeniem dla kogoś, kto już sprawdził gry TPP pokroju Unit 13, czy rewelacyjny Uncharted: Złota Otchłań. Można zwiększyć lub zmniejszyć czułość analogów, by dopasować sterowanie do własnych potrzeb. Być może nie da się poruszać i obracać aż tak szybko jak w grach na konsole stacjonarne, ale też akcja została odrobinę zwolniona, żeby nie stanowiło to problemu.

Vita ma dwie gałki analogowe, ale tylko po jednym przycisku L i R. Oznacza to brak dwóch spustów oraz dwóch przycisków znajdujących się pod analogami. Nie można zatem wcisnąć grzybka, żeby biec, czy przywalić przeciwnikowi z kolby. Problem rozwiązano wykorzystując ekran dotykowy oraz tylny panel konsoli. Ten drugi używany jest, gdy chcemy biec. Wystarczy uderzyć palcem dwa razy i wychylić lewy drążek do przodu. Ewentualnie można nacisnąć dół na krzyżaku. Oba rozwiązania nie są wygodne, osobiście preferowałem jednak trzymać przycisk. Na szczęście tylko raz koniecznie trzeba biec, żeby przeżyć, więc nie uznaję tego za wadę.

Ekran dotykowy jest wykorzystywany znacznie częściej i niestety nie obyło się bez wpadek. Seria Resistance słynie z wymyślnych broni, które mają dwa tryby strzałów. Żeby wystrzelić granat z karabinka M5A2 Folsom, należy dotknąć ekranu – w dowolnym miejscu, niekoniecznie na wprost lufy, co jest świetnym rozwiązaniem, bo zazwyczaj robi się to prawym kciukiem, a więc trzeba go zdjąć z gałki, co z kolei sprawia, że nie można przycelować. Riley sam strzela we wskazane miejsce. Bomba. Przesuwamy palcem po ekranie, żeby załadować do kuszy wybuchowy bełt albo zamknąć odpowietrzniki w Maulerze (w ten sposób przygotowuje się broń do „wyładowania cieplnego” – przekozacka sprawa, z bliska Chimery nie mają najmniejszych szans i grupowo rozpadają się na kawałeczki). Wszystko pięknie, ale czasami trzeba dotknąć touchscreena, żeby otworzyć drzwi albo przeczytać znalezione notatki i niestety grze zdarza się pomylić – tym samym wystrzeliwujemy granat w ścianę/drzwi/podłogę, popełniając efektowne samobójstwo. Po prawej stronie ekranu znajdują się ikonki – dotykając jednej rzucamy granatem, dotykając drugiej zadajemy cios siekierą strażacką. I znów, zdarzają się pomyłki, zwłaszcza w ferworze walki. Nie jest zatem idealnie, ale nie powiem, żeby bardzo utrudniało to grę. Mam na uwadze, że to pierwsza tego typu gra na Vitę i takie wpadki są czymś normalnym.

GramTV przedstawia:

I tak też podchodzę do oceny Burning Skies – to pierwszy pełnoprawny FPS na konsoli przenośnej. Chyba musi minąć trochę czasu zanim developerzy dojdą do wprawy i zaoferują coś równie dobrego, jak tytuły, które możemy znaleźć na PS3 czy Xboksie. Nie zdziwiło mnie zatem, że nowy Resistance jest corridor shooterem, czyli akcja toczy się w „rynnie” – idziemy przed siebie i prawie nie ma możliwości zejścia z wyznaczonej ścieżki. Czasami trafi się pomieszczenie z kilkoma odnogami, co pozwala spróbować zajść przeciwnika z boku, czy od tyłu, ale to wyjątki od reguły. A sama gra wygląda tak, że idziemy korytarzem, dochodzimy do szerszego pomieszczenia i tam napotykamy grupkę przeciwników, strzelamy, wchodzimy do kolejnego korytarza, a dalej czeka już kolejne pomieszczenie z Chimerami. I tak w kółko.

Nawet gdy Riley nie walczy w budynkach, ot choćby na moście, sytuacja wygląda z grubsza tak samo. Nie ma tu miejsca na skradanie, śledzenie wroga, zapomnijcie o większej swobodzie. Czy to źle? Gdyby to była gra na PS3 moglibyśmy się zastanawiać, ale – podkreślam to jeszcze raz – Burning Skies jest pierwszym FPSem na konsolę przenośną. A moim zdaniem akurat tego typu konstrukcja gry pozwala na szybką zabawę np. w środkach komunikacji. Jedziecie do szkoły/pracy i macie pięć minut, żeby postrzelać? Resistance sprawdza się w takiej formie wybornie.

Jeśli jednak zechcecie grać w domu, to szybko przekonacie się, że Burning Skies nie należy do najdłuższych tytułów. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie Uncharted, które po prostu nie chciało się skończyć. A tu jest sześć poziomów i tyle, pozostaje zacząć od nowa – Nowa gra+ oferuje zabawę na jednym z czterech poziomów trudności i ze wszystkimi broniami i ulepszeniami do nich dostępnymi od początku. Warto od razu zainteresować się wyższymi poziomami trudności, bo poza kilkoma starciami pod sam koniec, gra ogólnie jest bardzo łatwa, a walki z bossami wręcz banalne. Zdecydowanie zbyt rzadko bohater zamykany jest na małej arenie z jakimś przerośniętym bydlakiem z bazooką w dłoni. Z drugiej strony końcówka potrafi być frustrująca, bo trzeba nauczyć się skąd i w jakiej kolejności przychodzą Chimery. Im dalej w las, tym bardziej widoczne są skrypty – np. Long Legs mają dwa miejsca, pomiędzy którymi skaczą i ani myślą coś zmieniać, więc sami pchają się pod lufę. Nie najlepiej świadczy to o SI. A gdy pod koniec gry stoicie w drzwiach do pustego pomieszczenia, najlepiej od razu wrzucić do niego granat i dopiero wejść – szansa, że znikąd pojawią się Chimery i wpakują na „szyszkę” jest ogromna. Zdążyłem odzwyczaić się od skryptów rodem z PlayStation 2.

Poza kampanią fabularną Burning Skies oferuje jeszcze sieciowy multiplayer. Bardzo skromny, bo są tylko trzy tryby – deathmatch, team deathmatch oraz Przetrwanie (6-8 osób), w którym zabici przechodzą na stronę drużyny Chimer. Można też wybrać opcję „wszystkie tryby” i w każdym meczu zmieniają się zasady zabawy. Nic zaskakującego w multiplayerze nie ma, szkoda, że nie zadbano o większą różnorodność trybów rozgrywki. Strzela się fajnie, o ile znajdą się chętni do zabawy. Różnie z tym bywało na razie, co jest zrozumiałe – gra nie miała jeszcze premiery. Problem w tym, że gdy jest mniej osób strzelanina zamienia się w zabawę w kotka i myszkę. Rozczarowuje element rozwoju postaci. Wbijanie kolejnych poziomów doświadczenia owocuje możliwością dodania dwóch z sześciu usprawnień do broni. Od początku dostępne są trzy giwery, pozostałe pięć trzeba odblokować, ale nie widzę, żeby chciało mi się walczyć o wszystkie, zwłaszcza że ostatnia to bazooka – raczej średnio przydatna. O trofea też walczyć nie będę, bo wystarczy zaliczyć całą jedną rundę, żeby zdobyć wszystkie puchary (jeden) za grę wieloosobową. Pozostałe trofiki są bardzo łatwe do zdobycia, z wbiciem platyny nie będziecie mieli problemu.

Jak na pierwszą pełnoprawną grę FPP, w którą można grać na przenośnej konsoli za pomocą dwóch gałek analogowych, Burning Skies wypada nieźle. Sterowanie jest porządne, choć zdarzają się wpadki, o czym już wspominałem. Taka a nie inna konstrukcja poziomów wynika ze specyfiki platformy (a przynajmniej tak sobie to tłumaczę), co nie oznacza, że taki np. Crysis nie miałby racji bytu na Vicie. Skoro na konsolach przenośnych mogą być stugodzinne erpegi, to czemu nie rozbudowane FPSy z otwartym światem? Ale to dopiero przed nami. A do autobusu Resistance nadaje się doskonale.

Ocenę winduje świetna muzyka, orkiestra symfoniczna dała czadu, żałuję tylko, że tak rzadko się włącza – zazwyczaj słychać kroki bohatera i wystrzały z broni, które nie robią większego wrażenia. Nie czuć mocy tych zabawek. Na minus grafika. Uncharted wyglądało pięknie, a Resistance jest brzydkie, straszą zwłaszcza tekstury otoczenia, a przenikanie obiektów jest wręcz komiczne (lufa karabinu zatopiona w głowie? Ok...). Sytuację ratują ładne postacie, świetnie wyglądające Chimery i płynna animacja. Nic dziwnego, że twórcy gry zablokowali możliwość łapania screenów. Jakoś autorzy Uncharted nie mieli z tym problemu i umożliwili graczom zrzucanie obrazków z rozgrywki. A na oficjalnych screenshotach Resistance wygląda lepiej niż w rzeczywistości.

Multiplayer skromny, kampania szybko się kończy. Krótko mówiąc – nie jest to rewelacyjny tytuł, a tylko niezły. Czy warto? Fanów serii nie muszę zachęcać. Czujecie niedostatek pełnoprawnych gier na Vitę? Sięgnijcie po Resistance: Burning Skies. Ale jeżeli macie inne konsole, to możecie tę pozycję odpuścić i skupić się na nadrabianiu zaległości z tamtych platform.

6,2
Sony zrobiło duży krok w stronę stworzenia świetnego shootera FPP na konsolach przenośnych, ale wciąż mają nad czym pracować
Plusy
  • dobrze pomyślane sterowanie
  • nieźle sprawdza się jako gra do jazdy autobusem
  • fabularne ciekawostki dla fanów
  • fachowe bronie
Minusy
  • słaba grafika
  • skrypty rodem z PS2
  • bieganie w „rynnie”
  • drobne wpadki przy używaniu touchscreena
  • tylko sześć misji
  • skromny multiplayer
Komentarze
18
Maverick81PL
Gramowicz
04/06/2012 16:46

A mi się tam ta gra podoba! Grafika daje rade jak na handlera i pierwszy FPS. Gra się przyjemnie mimo bugów (podobno pracują już nad łatką która usunie bugi w grze i słynnym moście Waszyngtona jak i doda więcej opcji multi)Oceniam grę 8 na 10!-1 bo gra jest za krótka :(-1 bo jakoś się nie postarali na przerywnikach o emocje :(

Usunięty
Usunięty
30/05/2012 00:56

Diablo 3. Tyle w temacie.

Usunięty
Usunięty
29/05/2012 23:30
Dnia 29.05.2012 o 19:38, Henrar napisał:

> Mass Effect nie odniósł sukcesu? Serio? Jedynka rynku nie zawojowała z tego co kojarzę. Sprzedaż dwójki też pozostawia wiele do życzenia, jeśli weźmiemy pod uwagę gatunek gry. Biorę pod uwagę sukces czysto komercyjny a nie nagrody, uznanie graczy, branży, whatever.

Racja. W końcu vg chartz podaje, że to najlpiej sprzedająca się gra w tym roku: http://www.vgchartz.com/yearly/2012/Global/. Oczywiście nowy CoD na pewno ME przebije, ale i tak nazwałbym wynik sukcesem komercyjnym.




Trwa Wczytywanie