Czy samoloty powtórzą sukces czołgów? Czy World of Warplanes przeleci World of Tanks?
Czy samoloty powtórzą sukces czołgów? Czy World of Warplanes przeleci World of Tanks?
Czy samoloty powtórzą sukces czołgów? Czy World of Warplanes przeleci World of Tanks?
Czy samoloty powtórzą sukces czołgów? Czy World of Warplanes przeleci World of Tanks?
Jestem przekonany, że nie, nie przeleci, nie powtórzy się historia z dziką eksplozją popularności darmowej sieciowej pseudosymulacji, czerpiącej pełnymi garściami z realiów II wojny światowej. A dlaczego? Nie jest to kwestia jakości gry jako takiej, bo już teraz widać, że World of Warplanes będzie lepsze niż starszy brat wydany przez białoruski Wargaming.net dwa lata temu. Nie, to wina samych założeń wstępnych i wytworzonej przez nie sytuacji, w której nie każdy się odnajdzie po prostu. Mówiąc jaśniej - samoloty są o niebo trudniejsze w obsłudze niż czołgi.
W zabawie tymi ostatnimi nie ma żadnej filozofii - do przodu albo do tyłu, w lewo albo w prawo, kręcimy wieżą i strzelamy do tego, co nam się nawinie. Każdy jest w stanie opanować te podstawy w minutę. Oczywiście potem kilkadziesiąt godzin uczy się tajników gry, poznaje taktykę, rozpracowuje mapy, odkrywa nowe wozy i tak dalej, ale to już szczegół. World of Tanks jest wymagające, owszem, jednak próg wejścia jest tak niski, że prawie go nie ma. Z World of Warplanes jest podobnie - najpierw trzeba opanować podstawy, a potem dopiero zaczyna się zabawa w zgłębianie kolejnych warstw rozgrywki... ale od tych początkowych wymagań wielu odbije się jak od muru. Latanie, co tu dużo gadać, wymaga pewnych umiejętności. Zawsze tak było przecież.Ja swoje, proszę się nie śmiać, otrzymałem w spadku po szczęśliwym dzieciństwie wypełnionym fascynacją II wojną światową ze szczególnym uwzględnieniem lotnictwa. Naczytałem się wtedy wspomnień naszych pilotów i teraz mi się przydały, co osobiście zaskoczyło mnie niezmiernie. Gdybym nie wiedział już od dawna co to pętla, co to beczka, jak wygląda walka kołowa i co zrobić gdy ma się do czynienia się z bardziej zwrotnym przeciwnikiem, a przede wszystkim tego, że kluczem do zwycięstwa jest wejście na czyjś ogon i niestrzelanie aż do ostatniej chwili, aż do momentu gdy cała sylwetka wroga nie wypełni celownika, to moje pierwsze godziny z World of Warplanes byłyby o wiele bardziej frustrującym doświadczeniem. No i gdybym nie miał joysticka...
W tym momencie beta World of Warplanes jest dość uboga. Fakt, jest w niej ponad pół setki różnych maszyn amerykańskich, niemieckich i radzieckich, ale to tylko fragmenty finalnych drzewek rozwoju. Brakuje jeszcze bardzo wielu samolotów, bo w wojnie brało ich udział mnóstwo i najprzeróżniejszego autoramentu. Na przykład w drzewku niemieckim jest dwadzieścia maszyn... i prawie wszystkie to messerschmitty, kolejne wersje rozwojowe klasycznej "sto dziewiątki" oraz ciężkie maszyny w stylu Bf 110. Focke-wulfów żadnych nie ma jeszcze, nie ma też ani jednej maszyny szturmowej typu Ju 87. Podobnie u Rosjan, są "iszaki" Polikarpowa i cała seria ławoczkinów oraz odnoga szturmowców poświęcona, jakżeby inaczej, iliuszynom, ale ani jaków, ani migów nie uświadczymy na razie. Drzewko amerykańskie też jest w ten sposób okrojone, a z obiecywanych maszyn brytyjskich i japońskich nie uświadczymy ani jednej sztuki.Ale z drugiej strony, to dopiero beta i to wczesna, więc wypada się cieszyć, że jest tego aż tyle i że jakoś to wszystko lata, od poziomu pierwszego aż do dziesiątego włącznie. Najbliższa duża aktualizacja ma wprowadzić niecierpliwie wyglądane przez wszystkich testerów moduły - na razie wszyscy latają "czystymi" płatowcami, bo możliwości założenia lepszego uzbrojenia, mocniejszego silnika czy radia o większym zasięgu jeszcze nie ma. Ale będzie, bo gra grawituje nieuchronnie w stronę modelu wykreowanego przez World of Tanks. Tyle, że nigdy tam nie dotrze, bo nawet jeśli autorzy skopiują wszystkie rozwiązania wymyślone na potrzeby pierwszej gry (i lepiej żeby tak zrobili!), to jak już wcześniej wspomniałem, samoloty to nie czołgi.
Lotnictwo jest paradoksem w tym przypadku. Z jednej strony jest bardziej egalitarne. Różnice pomiędzy maszynami z kolejnych poziomów są znaczne, ale maszyna z drugiego poziomu może zestrzelić maszynę z piątego, a mnie osobiście udało się kilka razy za pomocą I-16 typ 24, czyli radzieckiej maszyny z IV tiera, zestrzelić coś zbyt pewnego siebie z poziomu VI albo i VII. W World of Tanks takie sytuacje prawie się nie zdarzają, a tutaj są na porządku dziennym, zwłaszcza że tankiści-weterani, a takich graczy jest w becie najwięcej, przyzwyczajeni do przepaści dzielącej kolejne poziomy czołgów, grając w World of Warplanes mają tendencję do lekceważenia przeciwnika ze słabszą maszyną. To się źle kończyło dla Niemców w 1939 roku nad Polską i źle kończy się również tutaj. Mniejsze różnice pomiędzy kolejnymi wersjami samolotów wyrównują szanse graczy - i stąd ten egalitaryzm. A gdzie paradoks? Bierze się on z tego, że jednocześnie jest to gra o wiele bardziej elitarna, bo w lataniu istotniejsze są umiejętności. Nie wystarczy tutaj obrócić się do wroga przednim pancerzem i celować w słabe punkty, oj nie, starcia są szybsze, trudniejsze i bardziej wymagające. Dobry pilot pokona słabszego bez trudu, nawet jeśli ten ostatni ma zdecydowanie lepszą maszynę, bo nie tylko umie latać, ale też rozumie taktykę i zdaje sobie sprawę, że nawet w podniebnym środowisku bez przeszkód terenowych kluczem do zwycięstwa jest wypracowanie sobie przewagi dzięki pozycji, co dobrze widać na naszym wideo poniżej, zwłaszcza w pierwszej bitwie.
A ile tej taktyki tutaj jest? Nadspodziewanie dużo. W czasie pierwszych starć można odnieść wrażenie, że nie ma jej ani trochę - leci się na przeciwnika i dochodzi do jednego wielkiego starcia gdzieś pośrodku pomiędzy bazami obu drużyn. Po kilku takich bitwach okazuje się, że warto na początku nabrać wysokości i najpierw zorientować się gdzie jest przeciwnik, a nawet pozwolić by zaczął gonić naszych mniej kumatych kolegów, by potem spaść nurkiem na kolesia zajętego pogonią za kimś innym i zestrzelić go jedną, długą, zaskakującą serią z 200 metrów. Tak jest o wiele łatwiej. I przyjemniej. A potem odkrywa się kolejne warstwy, przypomina kolejne taktyki z książek czytanych dwadzieścia lat temu.
Szybko okazuje się, że w grze są nie tylko myśliwce, ale też maszyny cięższe, dysponujące bombami i rakietami, przeznaczone do atakowania celów naziemnych. Te ostatnie rozrzucone są po mapie, po kilka na stronę, oraz skupione w ramach bazy, silnie bronionej przez baterie przeciwlotnicze. Atakowanie tej ostatniej jest ryzykowne, ale w ten sposób można poprawić współczynnik "panowania w powietrzu" swojej drużyny i wygrać starcie, nawet jeśli większość naszych już rozbiła się o ziemię. Niszczenie słabiej bronionych struktur to też "łatwa kasa" dla pilotów bombowców, więc łączą oni przyjemnie z pożytecznym. Ale trzeba ich osłaniać, bo rozsądny wróg skupi się właśnie na nich. I znów okazuje się, że w World of Warplanes działają zasady wypracowane przez lotnictwo w II wojnie światowej - ma tu sens nie tylko bliska osłona, która chroni bezpośrednio bombowce, ale też osłona wysoka, wisząca jak jastrzębie w chmurach na dwóch tysiącach metrów, gotowa spaść niespodziewanie na pewnych siebie lotników wroga, atakujących, wydawałoby się, mniej liczną osłonę i niezważających na swoją "szóstą". Mówiąc prościej - przez kilka dni zabawy z World of Warplanes widziałem w grze więcej taktyki niż przez pół roku grania w World of Tanks. W czołgach plan działania zależny był od tego, jak wygląda mapa, gdzie są wąskie gardła, gdzie warto przywarować i zaskoczyć wroga. Każda bitwa wyglądała z grubsza tak samo. Tutaj zaś plany formułuje się za każdym razem na nowo, na bieżąco, w zależności od zmieniającej się sytuacji. I to jest świetne... choć oczywiście podnosi jeszcze wyżej ten i tak już dość wysoki próg wejścia. Tutaj nie da się po prostu lecieć ze wszystkimi i mieć nadzieję, że będzie dobrze, bo lepiej wykorzystujący przestrzeń i taktykę wróg rozniesie taką wesołą grupkę nowicjuszy na strzępy. Zwłaszcza jeśli nie mają joysticków.No właśnie, to ostatnia sprawa "techniczna", o której chciałem wspomnieć. World of Warplanes to nie symulator, wręcz przeciwnie, model lotu jest tu dość "zręcznościowy", a klawiszologia, choć o wiele bardziej rozbudowana niż w czołgach, nie jest specjalnie skomplikowana - najbardziej zaawansowana czynność to zdławienie silnika i wysunięcie klap. Z drugiej strony, da się wykonać wszystkie akrobacje lotnicze, a nawet zaliczyć przeciągnięcie... choć korkociągu jeszcze nie widziałem, tak samo jak nie uświadczyłem jakichś problemów z utratą przytomności przy przeciążeniach. Generalnie, nic zaawansowanego. Ale od razu widać, kto lata na myszce i klawiaturze, a kto na joysticku. Nawet jeśli ktoś nie jest wielkim fanem symulatorów i joya ma, bo pożyczył specjalnie na tę okoliczność (jak ja), to i tak ma przewagę nad wrogiem dysponującym jedynie gryzoniem. Wiele razy widziałem, jak wróg w teoretycznie lepszej maszynie lub przynajmniej tak samo dobrej nie jest w stanie mi uciec, bo po prostu nie może tak nagle zrobić beczki, tak ciasno skręcić albo tak szybko zmienić kierunku lotu. Jestem pewien, że od pewnego poziomu w pełnej wersji World of Warplanes joystick będzie już absolutnym wymogiem. Do tej darmowej gry trzeba będzie coś dokupić, żeby się dobrze bawić. Ot, niespodzianka.
A już tak serio i w ramach podsumowania tego krótkiego opisu i wrażeń z grania w betę World of Warplanes - jest dobrze. Gra będzie mniej popularna niż jej starszy kuzyn, ale w ogóle mi to nie przeszkadza i bawiłem się tu świetnie. Jasne, kocham te wszystkie messery, spitfire'y i mustangi od lat szczenięcych, więc obiektywny nie jestem, ale po wzięciu poprawki na subiektywizm i tak chyba nieźle trafiam w cel. To będzie bardzo fajna, bardzo dobra gra sieciowa dla wszystkich miłośników drugowojennego lotnictwa, bo nawet jaśnie panowie od hardkorowych symulacji, którzy normalnie nie bratają się ze zręcznościowym pospólstwem, będą się tu świetnie bawić - i to przede wszystkim w bitwach, a nie tylko zbieraniem kasy na następne podzespoły i następne maszyny. Już się nie mogę doczekać otwartej bety... będzie rzeź niewiniątek, jakiej świat nie widział.