Studio Criterion Games najwyraźniej na dobre już zadomowiło się w światku Need for Speed. Po relatywnie ciepło przyjętym, ale też nie powalającym Hot Pursuit (2010), dostało szansę na przywrócenie światu kolejnej podserii: Need for Speed: Most Wanted.
Studio Criterion Games najwyraźniej na dobre już zadomowiło się w światku Need for Speed. Po relatywnie ciepło przyjętym, ale też nie powalającym Hot Pursuit (2010), dostało szansę na przywrócenie światu kolejnej podserii: Need for Speed: Most Wanted.
Podczas krótkiej wizyty w podlondyńskim Guildford, gdzie mieści się siedziba studia, miałem okazję nie tylko posłuchać o grze, ale również przez kilkadziesiąt minut pograć wraz z kilkunastoma innymi dziennikarzami w trybie multiplayer. I choć uczucia co do nowego Most Wanted mam wciąż mieszane, to muszę przyznać, że te kilka wyścigów zaczęło mnie powoli do gry przekonywać.
Zacznijmy jednak od kilku słów wprowadzenia, czyli teorii. Przede wszystkim „criterionowskie” Most Wanted w strukturze rozgrywki dość znacznie będzie się różnić od swego pierwowzoru. Brytyjczycy niemalże całkowicie odeszli bowiem od jednego z podstawowych wyróżników gry z 2005 roku: ich produkcja będzie praktycznie pozbawiona jakiejkolwiek fabuły, czy innego „głównego wątku spinającego poszczególne eventy”. Całośc koncepcji może też nieco kojarzyć się z inna grą Crtiterionu, Burnout Paradise.
Dla graczy, którzy mimo wszystko lubili te fabularyzowane wstawki między wyścigami, jest to zapewne zła wiadomość. Dla mnie wręcz przeciwnie. Po głupich pomysłach, takich jak The Run, wolę, by twórcy skupili się na wymyślaniu kolejnych trybów zabawy, zamiast dopisywać do nich opowiastkę, którą i tak po dwóch godzinach przestanę śledzić.
Zamiast tego nowy Most Wanted posiadać będzie coś, co roboczo nazwać można „nieliniowym systemem zdobywania nowych samochodów”. Nie będziemy ich bowiem kupować, a znajdować w wielkim, otwartym mieście. Tylko od nas będzie zależało, gdzie pojedziemy i jakie samochody uda nam się odnaleźć.
Mało tego, niektóre konkurencje i wyścigi będą przypisane do konkretnych grup, czy typów pojazdów, a ich rozegranie za kierownicą niewłaściwego auta nie będzie możliwe. Wszystko to ma służyć zróżnicowaniu rozgrywki i doprowadzeniu do sytuacji, w której przynajmniej jej pierwsze godziny będą dla każdego gracza zupełnie innym doświadczeniem.
Otwarte miasto (w tej edycji gry nosi nazwę Fairhaven City), to również sporo skrótów, czy ukrytych przejazdów, których znajdowanie podczas trybu swobodnej jazdy może nam pomóc w późniejszych wyścigach. Oprócz tego będziemy mogli między innymi „polować” na bilboardy (dosłownie potraktowane przebijanie się przez nie to dodatkowe punkty), nie zabraknie również spoiwa trybu dla pojedynczego gracza, czyli Czarnej Listy, tym razem obejmującej dziesięciu kierowców.
Jako, że tryb ten był nam jedynie pokazywany na dużym ekranie, a zagrać mogliśmy w multiplayer, to właśnie na nim oprę swoje wrażenia „praktyczne”.
Model jazdy – co nie powinno nikogo dziwić – jest typowo arcade’owy. Gamepad, czy klawiatura powinny więc w zupełności wystarczyć i pozwalają na pełną kontrolę nad samochodem. Nie było niestety okazji sprawdzić kilku samochodów z różnym przeniesieniem napędu, ale tylnonapędowy Jaguar serii XK, którym jeździłem wykazywał się lekką, choć odczuwalną nadsterownością. Na tyle zbalansowaną, by pozwalać na efektowne wchodzenie w szerokie łuki przy dużej prędkości bez ryzyka „bączka” przy małym błędzie.
Co ciekawe, mimo typowo zręcznościowego modelu jazdy, nie miałem najbardziej chyba niepożądanego w tego typu grach uczucia sterowania kartonowym pudełkiem. Choć efekt był mocno umowny, to jednak dawało się wyczuć odwzorowanie masy i bezwładności pojazdu, szczególnie bolesne po utracie przyczepności. Generalnie model jazdy uznaję póki co za całkiem przyjemny i dobrze pasujący do charakteru rozgrywki.
Równie umowny jest system zniszczeń pojazdu, który w zasadzie przewiduje dwa stany – poobijanie i totalne zniszczenie. Ten pierwszy w zasadzie nie wpływa jakoś znacząco na osiągi naszego auta, pełniąc raczej rolę „systemu ostrzegawczego”, poza przypadkami, kiedy uda nam się w jakiś sposób urwać jedno z kół. Jednak nawet wtedy możliwa jest, przy delikatnych ledwie korektach toru jazdy, rywalizacja z oponentami.
Podczas wyścigu mamy zresztą możliwość „cudownego” naprawienia samochodu – wystarcz, że pędząc przez miasto przejedziemy przez jedną z rozsianych wzdłuż ulic stacji benzynowych. Samochód zostanie automatycznie naprawiony, a dodatkowo błyskawicznie przemalowany. Również zniszczenie pojazdu nie grozi nam jakimiś straszliwymi konsekwencjami. Ot, po chwili nastąpi respawn zupełnie sprawnego wózka.
GramTV przedstawia:
Trybów zabawy pokazano nam kilka, przy czym ani razu nie musieliśmy wychodzić z gry, czy uruchamiać jakieś menu. Na mapie miasta, po którym poruszamy się z innymi graczami, pojawiały się kolejne znaczniki oznaczające konkurencję, która – po dojechaniu doń przez chcących wziąć udział – uruchamiała się automatycznie.
I tak wzięliśmy na przykład udział w dość klasycznym wyścigu z punktami kontrolnymi. Dość klasycznym, ale i agresywnym. Zajeżdżanie drogi, wypychanie z trasy i przede wszystkim doprowadzanie do zniszczenia aut przeciwników, to tutaj element równie ważny, jak sam wyścig. Przy tego typu, relatywnie długich wyścigach w terenie miejskim, bardzo szybko zaczyna również procentować znajomość miasta. Skrócenie sobie drogi między checkpointami dzięki dzikiemu zjazdowi po schodach, czy przecięciu placu budowy może stanowić o naszym zwycięstwie.
Jednak nie tylko samymi wyścigami multiplayer Most Wanted stoi. Na drewnianym molo, w ciasnocie i obijając się o siebie, próbowaliśmy w zadanym czasie wykonać jak najdłuższy drift. Na deser natomiast zaprezentowano nam samochodową korridę na jednym ze skrzyżowań, w której naszym celem było (trzymając się pewnego obszaru) uderzać w pojazdy przeciwników, tym samym na pewien czas eliminując ich z zabawy.
Co ciekawe, wiele z tych trybów rozgrywki posiadało wersje drużynowe. Znajdujący się na mapie gracze byli podzieleni na dwie grupy, które rywalizowały ze sobą, starając się zgarnąć jak najwięcej punktów. W ostatnim z opisanych przypadków przypominało to już niemal samochody drużynowy deathmatch...
Muszę w tym miejscu przyznać, że po tych kilkudziesięciu minutach naprawdę bardzo intensywnej rozgrywki, mój sceptycyzm wobec nowej gry Criterionu nieco osłabł. Choć jej efekciarsko-rozwałkowy charakter nie jest może tym, czego potrzebowałbym najbardziej, to jednak sama zabawa była całkiem ekscytująca i kilka razy skutecznie podniosła mi poziom adrenaliny.
Na końcu wspomnę jeszcze nieco o nowym systemie Autolog 2, który – wedle słów twórców – ma być znacznie bardziej kompleksowy, niż poprzednia jego odsłona. Tym razem będzie mierzył nie tylko czasy najlepszych przejazdów, ale niemalże każdą naszą aktywność w grze: długość skoków, liczbę odnalezionych i zniszczonych billboardów, najdłuższe poślizgi etc. Ponadto, informacje napływające od naszych znajomych mogą nam pomóc w odnalezieniu poszukiwanego samochodu, czy dowiedzieć się o istnieniu konkurencji, której dotychczas nie odkryliśmy.
Co prawda Need for Speed: Most Wanted od Criterion Games w wielu aspektach dość mocno wydaje się odchodzić od swego pierwowzoru, jednak sprawia wrażenie gry dobrze przemyślanej pod względem koncepcyjnym. Dla miłośników efektownych, szybkich i bezkompromisowych, ale zręcznościowych wyścigów może być pozycją wartą uwagi. O tym jednak, czy jest tak naprawdę przekonamy się dopiero jesienią tego roku.
Nadzorca lokalnej Krypty, o grach pisze od dwóch dekad, gra dwa razy dłużej. Bo papierowe erpegi i planszówki też się przecież liczą. Kocha gęstą atmosferę, gęstą muzykę, gęste piwo i ciemne jaskinie.