Jak dotąd każda kolejna część serii Assassin's Creed, łącznie z wielkimi dodatkami do drugiej odsłony, okazywała się lepsza od poprzedniej. Czy AC III podtrzymuje tradycję? Przeczytajcie...
Jak dotąd każda kolejna część serii Assassin's Creed, łącznie z wielkimi dodatkami do drugiej odsłony, okazywała się lepsza od poprzedniej. Czy AC III podtrzymuje tradycję? Przeczytajcie...
Po zakończeniu renesansowej odsłony, rozbitej na trzy epizody, wszyscy fani prześcigali się w domysłach, po wspomnienia jakiego Asasyna tym razem sięgniemy w Animusie. Ubisoft dorzucał drew do ognia, ogłaszając ankietę (tak jakby wszystko nie było z dawien dawna ustalone i w produkcji). Ostatecznie dowiedzieliśmy się, że scenerią będzie amerykańska wojna wyzwoleńcza, a bohater z symulacji Animusa ma być półkrwi Indianinem. Spowodowało to nieco sarkań, dziś mogę powiedzieć jasno, że całkowicie nieuzasadnionych. Okres historyczny i miejsce wybrano doskonale. Widać też, że Assassin's Creed III zwiastuje rewolucję i w podejściu twórców do serii - jest bardziej fabularnie, a opowieść jest bardzo dojrzała i poważna. Niestety, zderzenie tych nowych elementów ze starymi rozwiązaniami sandboksowymi wywołuje kilka zgrzytów, co nie pozwala ocenić tej gry jako bezsprzecznego ideału.
Asasyni, Templariusze i Deklaracja Niepodległości
Z jednej strony o zrywie niepodległościowym mieszkańców trzynastu kolonii przeciwko królowi Jerzemu III wiemy dosyć dużo - wpływ amerykańskiej kultury nie pozwala nam być ignorantami w tej materii. Z drugiej strony ten sam wpływ wypacza zwykle obraz, przedstawia wszystko w sposób pełen patosu, z jasnym podziałem na czerń i biel (a raczej na błękit i czerwień). Spojrzenie, jakie zafundowała nam międzynarodowa ekipa z Ubisoftu w Assassin's Creed III jest spokojne, dociekliwe i wyważone zarazem. Widzimy rozmaite ludzkie postawy, podejścia do tematu niepodległości. Najważniejsze, że pomimo wplątania w całość fikcyjnych organizacji, zadbano bardzo o wierność historyczną na poziomie wydarzeń (choć siłą rzeczy już mniej na poziomie dramatis personae). Zresztą temu tematowi poświęciliśmy wczoraj osobny artykuł. Mamy też mały przykład, w postaci misji historycznej:
Co ważne, akcja gry Assassin's Creed III rozciąga się na parę dekad, do tego obejmuje Boston, Nowy Jork i osady pionierskiego pogranicza. W całość tej układanki wplecione są - za sprawą Connora - kwestie podejścia białych osadników do Indian. Zarówno Korona jak i Patrioci starają się zagrywać kartą rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, obie strony robią to równie cynicznie. Również za sprawą Connora mamy w opowieści drogę od naiwności idealisty do gniewu człowieka zbyt wiele razy oszukiwanego i manipulowanego. Symboliką przemiany - zarazem alegorią do losu Indian - jest nałożenie na twarz barw wojennych.
Jeśli zaczynacie teraz przecierać oczy i pytacie się, czy nie oszalałem i nie doszukuję się w zwykłej grze jakiś niestworzonych rzeczy - oświadczam, że nie oszalałem. Ta gra jest piekielnie mądra w warstwie fabularnej, scenariusz i dialogi napisano w sposób bardzo dojrzały. Bywa wręcz, że coś człowieka chwyta za gardło, a w kącikach oczu zbiera się wilgoć. Jasne, to oczy się pocą, kto by bowiem się przyznał, że uronił łzę grając na konsoli... Jednym z motywów przewodnich jest starcie się naiwnej wiary, że wolność oznacza pokój dla wszystkich, z dojrzałym pragmatyzmem Templariuszy. Którzy to swoją drogą wreszcie mają okazję przedstawić graczom swoje racje. Bardzo na to liczyłem czekając na Assassin's Creed III i nie zawiodłem się.
Nie tylko Connor...
Choć materiały promocyjne skupiały się na tym bohaterze, w Assassin's Creed III sporo czasu gramy dwoma innymi postaciami. Jedną z nich jest oczywiście Desmond, a skoro Ubisoft tak dzielnie ukrywał istnienie ostatniej, to uszanuję ich decyzję i tylko wspomnę, że takowa istnieje. Jeśli idzie o Desmonda, tyle w jego butach nie chodziliśmy jeszcze nigdy. W dowolnym momencie możemy rozsynchronizować wspomnienie w Animusie i pochodzić po miejscu, w którym współczesny Asasyn przebywa wraz z resztą swojej ekipy. W ramach tego kręcenia się mamy okazję porozmawiać ze wszystkimi towarzyszami - i są to rozmowy bardzo ciekawe. Włacznie z małym mrugnięciem okiem od twórców do tych graczy, którzy zastanawiają się, co dalej bedzie z serią AC...
Zafundowano nam też w Assassin's Creed III trzy misje, które wykonuje osobiście Desmond. Jedna to jedynie szalony parkour po szczycie wieżowca w budowie. Druga testuje nasze umiejętności w skradaniu się i wtapianiu w tłum, a ma miejsce na stadionie w Brazylii podczas walki bokserskiej. Tak naprawdę najciekawsza jest trzecia, ale tak nafaszerowano ją ważnymi dla fabuły informacjami, że pisząc o niej cokolwiek więcej, otarłbym się o spoilery. No, może bezpiecznie można wspomnieć, że w tej misji Desmond nie tylko skrada się i skacze, ale też sporo walczy. Oczywiście żadnej z tych misji nie da się powtórzyć, bo przecież nie rozgrywa się w Animusie, a w rzeczywistości. Z tego samego powodu nie ma w nich absolutnie żadnego HUDa. Ładne zagranie.
...ale jednak głownie Connor
Lwia część opowieści w Assassin's Creed III dotyczy jednak Connora, Asasyna na wpół rdzennie amerykańskiego. Co ciekawe, poznajemy go jako małego dzieciaka wychowującego się w wiosce Mohawków, po czym śledzimy jego dorastanie i dojrzewanie. jest miejsce i na dziecięcą zabawę w chowanego i na wyprawę myśliwską w wieku kilkunastu lat. Bardzo częstym elementem związanym z rozpoczęciem kolejnej sekwencji w Animusie jest informacja w stylu "kilka miesięcy później". Można rzec, że żadnego bohatera ze wspomnień nie poznawaliśmy aż tak dogłębnie. Choć bardzo się z nim zżyłem, to jednak nigdy nie przestała mnie drażnić jego naiwność i idealistyczna dusza. Cóż, przecież ważne jest, by postać, w którą się wcielamy wzbudzała w nas jakieś emocje, prawda? O tym zaś, co potrafi Connor, przygotowaliśmy dziś osobny artykuł.
Od pewnego momentu centrum operacyjnym dla Connora staje się podupadająca posiadłość niejakiego Achillesa Davenporta, "emerytowanego" Asasyna. Relacje młodzika i staruszka to kolejny rewelacyjnie rozegrany element fabularny w Assassin's Creed III, piekielnie autentyczny. Sama posiadłość z czasem dzięki naszym działaniom odzyska blask, a dookoła niej powstanie cała osada. Ekonomia i handel są bardzo ważnymi elementami rozgrywki, o ile chcemy posiadać dużo ciekawej broni i pływać dobrze wyszykowanym okrętem. Z kradzieży kieszonkowej, grabienia zwłok i tym podobnych aktywności nijak na te luksusy nie zarobimy... Zresztą, co tu się rozpisywać, przygotowaliśmy specjalnie filmik o posiadłości:
Osadnicy versus Asasyni
W grze Assassin's Creed III rozwijamy zarówno swoją gildię Asasynów, jak i swoją osadę wokół posiadłości Davenporta. Podobnie jak większość elementów gry, tak i te zostały mocno nafaszerowane fabułą, nie są to tylko statystyki czy sandboksowe misje. Zarówno Nowy Jork jak i Boston są podzielone na dzielnice, każde z miast na trzy. Zapomnijcie o wieżach, polowaniach na dowódców i zdobywaniu kolejnych obszarów według jednego schematu. Owszem, Connor dalej wspina się na punkty widokowe i wykonuje skoki wiary, jednakże aby wyrugować Templariuszy za każdym razem trzeba zrobić coś innego.
W dzielnicach od pewnego momentu pojawiają się misje wyzwolenia. A to trzeba porachować kości bandziorom, a to zapobiec egzekucji czy eksmisji, innym razem znowuż donosić chorych do szpitala i palić zakażone koce. W każdej dzielnicy jest też konkretna osoba, kandydat do naszej organizacji. Gdy już Connor wykona wszystkie misje, spotyka się z taką osobą i we dwójkę wykonują jakąś spektakularną akcję, po której Templariusze tracą kontrolę nad dzielnicą. Wtedy też zostaje złożona propozycja współpracy i nasza gildia wzbogaca się o kolejną osobę. Jest ich jak łatwo policzyć szóstka, każda z tych osób ma swoją unikatową zdolność, z której od tej pory możemy korzystać w walce, chyba, że wysłaliśmy Asasyna na misję. Więcej na ten temat zobaczycie w tym filmie z rozgrywki w Assassin's Creed III:
Mimo, że znacznie barwniejsza i mniej generyczna, gildia przegrywa jednak całkowicie z osadą. Członkowie małej społeczności, założonej przez Connora są o wiele ciekawszymi postaciami niż Asasyni. Do tego ludzi, którzy pisali scenariusze związane z osadą włożyli w to mnóstwo serca. De facto stworzyli jeden z najciekawszych elementów w grze Assassin's Creed III. Misje związane z osadą mają swój specjalny znacznik, wiec nie trudno jest je znaleźć na mapie. Kolejne odkrywają się w miarę naszych postępów w rozbudowie, ale czasem wymagają innej aktywacji - na przykład dłuższej rozmowy Connora z jednym z mieszkańców.
GramTV przedstawia:
Wszyscy osadnicy, którzy przyjmują ofertę Connora, to w jakimś stopniu outsiderzy. Murzyńskie (przepraszam, w tych czasach, w których toczy się akcja Assassin's Creed III nie ukuto jeszcze pojęcia "Afroamerykanin") małżeństwo, dręczone przez rasistów. Dezerter z brytyjskiej armii. Lekarz, którego karierę zniszczono plotkami, topiący żale w alkoholu. Tkaczka, która ucieka z córeczką przed mężem brutalem. Długo by opowiadać, wszystko to postacie bardzo pogłębione, autentyczne, ludzkie. ot, po prostu mieszkańcy pogranicza, które w normalnych warunkach jest niebezpieczne, a tu na dodatek mamy okres dwóch następujących po sobie wojen (z Francją i wyzwoleńczej). Oto kilkoro z nich:
Jak już wspomniałem, misje związane z naszą małą społecznością pograniczników są bardzo zróżnicowane i świetnie napisane. Zwłaszcza te, które pojawiają się wtedy, gdy osada jest już nieźle rozbudowana. Część wymaga walki, część skradania się, część zaś czegoś zupełnie nietypowego. Gdy dwóch przyjaciół, drwali, zaczyna się ze sobą bić, mamy mini-gierkę polegającą na trzymaniu ich daleko od siebie i niedopuszczaniu do rękoczynów. Znowuż gdy pewien kawaler smali cholewki do pewnej panny, przychodzimy mu w sukurs i zbieramy informacje, mogące mu pomóc w zalotach. Raz zasięgając rady innej kobiety, potem... podglądając codzienne życie dziewczyny, by wymyślić idealny podarunek. Assassin's Creed III i watki obyczajowe? Dla mnie bomba.
O tych misjach mógłbym pisać długo, wspomnę jednakże już tylko o kilku najciekawszych elementach. Ukoronowaniem zalotów jest ślub, na który panna młoda nie dociera i trzeba ją gonić po drzewach (jest traperką) by zmieniła zdanie. Swoja droga ta misja nie pojawi się, jeśli nie ma w osadzie kościoła, a ten znowuż pojawia się dopiero, gdy mamy zbudowaną karczmę, do której zawita wędrowny kaznodzieja... Innym dramatycznym momentem jest poród w głuszy, a zadaniem Connora jest zdążenie na czas z lekarzem i mężem... Zresztą o tym i o innych aspektach życia w osadzie przygotowaliśmy specjalny filmik, pokazujący w pełni rozbudowaną osadę w Assassin's Creed III:
Walka na lądzie i na morzu
Jednym z tradycyjnych zarzutów względem serii jest od początku "kolejkowanie" przeciwników w czasie walki. Nawet otoczony hordą wrogów, nasz bohater toczy serię pojedynków. W Assassin's Creed III troszeczkę powalczono z tym schematem. Po pierwsze przeciwnicy posiadają ataki specjalne, które wykonują często niezależnie od tego, czy przyszła ich kolej na solo z Connorem. Najbardziej bolesnym przykładem jest "pluton egzekucyjny" czyli grupa strzelców, oddająca salwę z bezpiecznej odległości. Jedyna obroną na to jest ucieczka z pola rażenia lub... złapanie kogoś, kto posłuży nam za żywą tarczę. Po trzecie pojawiły się ataki zespołowe: ktoś zachodzi Connora od tyłu, przytrzymuje go i wystawia na atak innego wroga. Na przykład na jakiś atak specjalny. Po czwarte zaś, przeciwnicy potrafią ustępować i oddawać nas do obróbki swoim kolegom. Jak widać, jest spory postęp, a przez to jest trudniej.
Uzbrojenia wszelakiego rodzaju jest mnóstwo, a każdy typ broni ma swoje osobne animacje, kombinacje i finiszery. Trochę szkoda, że nie oddzielono wszelakich rapierów od pałaszy, bo widok parowania pierwsza z tych broni kole w oczy. No, ale to w zasadzie drobiazg, za który nie ma sensu obniżać oceny grze Assassin's Creed III. Po raz pierwszy w serii pojawiają się walki morskie. Są całkowicie zręcznościowe, nasz okręt zachowuje się raczej jak nowoczesna motorówka, jeśli idzie o sterowność i przyspieszenie, ale tak czy inaczej jest to świetna zabawa. Piekielnie dynamiczna i widowiskowa. Na tyle fajny element gry, że poświeciliśmy mu osobny filmik:
Krzysiek Ogrodnik o trybie multiplayer:
Najważniejszą nowością w trybie dla wielu graczy jest dodanie możliwości zabawy w czymś, co przypomina asasyńską hordę. Mowa o trybie Watahy, który wymaga od małej grupki graczy (od dwóch, do czterech) jak najszybszego eliminowania kolejnych celów kontrolowanych przez sztuczną inteligencję. Gracze współpracują, liczy się czas, a że nikt nie dybie na nasze życie, to wszyscy bez skrępowania biegają po dachach i rozpychają ludzi na ulicach, czyli robią to, do czego seria przyzwyczaiła nas przez lata.
Pierwsze spotkanie z watahą jest całkiem rajcujące, bo tryb daje mocny przedsmak kooperacji, która być może kiedyś trafi do serii w formie pełnoprawnych misji, ale po dłuższym czasie wrażenie się rozmywa, bo brakuje tu urozmaiceń. Jasne, czasem trafią się jakieś dodatkowe postacie do zabicia albo cele rozbiegają się po całej mapie, jeśli gracze nie wytłuką ich synchronicznie, ale nadal nie jest to coś, czemu przeciętny gracz poświęci długie godziny.
W innych trybach rewolucji nie ma, to nadal raczej przynudnawa zabawa w kotka i myszkę, choć nie udało nam się sprawdzić dominacji (nowy tryb), bo przynajmniej przed premierą dało się w to grać tylko z zaproszonymi znajomymi, a zebranie pełnej grupy nie było możliwe. Jeśli jednak tryby sieciowe się Wam spodobają, to Ubisoft włożył wiele pracy, by było co robić. Rozwój postaci jest rozbudowany (na zdobycie czeka 50 poziomów), a możliwości jej modyfikowania - głębokie. Da się edytować nawet takie drobiazgi jak kolor barw wojennych (malunków na twarzy), a do tego dochodzi jeszcze cały zestaw broni i perków, a nawet drobna dodatkowa fabuła.
Graczy, którzy zdecydują się poświęcić więcej czasu na zabawę przez sieć na pewno jednak kłuć w oczy będą mikrotransakcje. Poświęciliście kilkadziesiąt godzin na zdobycie jakiegoś miecza? Nie musieliście, wystarczyło sypnąć groszem i byłby Wasz od początku. Takie podejście dewaluuje wartość najlepszych nagród, ale z drugiej strony trzeba Ubi oddać, że nie ma rzeczy, których nie da się zdobyć przez normalną grę. Poza tym konstrukcja asasynowego multiplayera sprawia, że zdobyte przedwcześnie przedmioty i umiejętności nie dają graczom takiej przewagi, jak choćby dopasione karabiny z niektórych strzelanin - tu i tak ginie się od jednego ciosu, niezależnie od tego, czy postać jest na poziomie pierwszym, czy czterdziestym pierwszym.
Z multiplayerem związanych jest też kilka elementów natury technicznej. Po pierwsze - bez online passa można grać do dziesiątego poziomu rozwoju postaci, dzięki czemu nawet jeśli kupicie używkę, to będziecie mogli posmakować sieciowej zabawy. To miłe. Po drugie - wersja na xboksa jest wydana na dwóch płytach, jedna jest z singlem, a druga zawiera tryby dla wielu graczy.
Kilka drobnych cieni, czyli jednak nie ideał
Jak już zostało wspomniane na wstępie, Assassin's Creed III nie jest grą idealną, choć Ubisoft ponownie zbliżył się do tego pułapu. Najbardziej zaczynają przeszkadzać... niektóre standardowe elementy sandboksowe, czyli część spuścizny cyklu. Bardzo rozbudowane elementy fabularne zaczynają gryźć się z nieco już przestarzałymi rozwiązaniami. Wszyscy zbrojni to wciąż potencjalni wrogowie Connora, chociaż fabułą mówi, że jest bardzo ważny dla amerykańskiej rewolucji. Dochodzi do takich absurdów, że gdy przejmiemy od czerwonych kurtek fort, po filmiku pokazującym przejęcie go przez Patriotów, musimy piekielnie uważać. Jeśli potrącimy któregokolwiek z wojaków, zaraz będzie awantura i nagonka na Connora. który przed chwilą sam zdobył dla nich ten mandżur. Który jest za pan brat z Waszyngtonem i Adamsem. Błagam...
Podobne kiksy pojawiają się przy ochronie konwojów (nasze karawany ubezpieczają Synowie Wolności). Na pace nasz towar, ale jak się do paki za bardzo zbliżymy, to zostaniemy zaatakowani jako złodziej. Mimo, że przed chwilą roznieśliśmy w pył atakujących konwój Brytów. Z elementów sandboksowych pozostały ważne jedynie skarby Drewnianej Nogi - to szereg ciekawych misji, nietypowych i bardzo satysfakcjonujących, a nagrodą jest... ech, nie będę zdradzał. Warto, o ile nie dbacie o styl... resztę, czyli jakieś strony almanachu czy piórka, można sobie odpuścić, albo zając się tym w endgame (tak Assassin's Creed III ma coś takiego).
Szkoda, że część z misji głównych oparto o nudne pościgi (tak, takie bez parkouru), do tego działające na zasadzie "wszystko albo nic" czyli na jednym punkcie zapisu gry. Ogólnie, mimo wspomnianych drobnych niedoróbek, tudzież faktu, że konsola raz mi się zawiesiła, mamy tu do czynienia z jedną z najlepszych gier, w jakie grałem. Absoluty obowiązek nie tylko dla fanów serii. No i wreszcie dowiadujemy się, jakie są szanse na uratowanie naszego świata. A jakie są? Oj, zagrajcie, zagrajcie... podpowiem tylko, że nie tego się chyba spodziewaliście...
9,6
Dojrzała fabuła, brutalna sceneria, mądre spojrzenie na historię... kudosy dla Ubi!
Jak czytam, drodzy gracze, wasze komentarze, to odechciewa mi się żyć. Większość z was pisze coś z stylu "Grałem godzinę i..." ...i zaczyna się stek bzdur i wnioski wyssane z palca, bo nawet nie zdążyliście dobrze rozgrzać konsoli, a już pleciecie trzy po trzy.Moje zdanie na temat tej gry jest dosyć wyniosłe, więc komu chce się czytać - Dziękuję!Zacznę od tego, czego oczekiwałem po Assassin''s Creed III .... Niespełna dzień przed premierą zastanawiałem się nad tym co z tym fantem zrobić? Czy to kupić, czy w to zagrać, czy podbije to moje serce tak samo, jak poprzednie części? Po zadaniu sobie tych iście filozoficznych pytań stwierdziłem, że kupię tą grę bacząc na sentyment, iż czytając różne plotki i wypowiedzi twórców, nie byłem pewien co do jej zakupu. Oczekiwałem z pewnością innowacji, zmniejszenia ilości błędów, zwiększenia poziomu trudności i możliwości, czy gra zaspokoiła moje wymagania? Przeczytajcie sami:No tak, zakupiłem egzemplarz, rozpakowałem, włączyłem.. Zaczyna się moja przygoda z Assassin''s Creed 3. Na pierwszy rzut oka - Ok! Startujemy Desmondem, ruszam się nim i nagle doznania przechodzą ludzkie pojęcie. Główny bohater porusza się płynnie po każdej nawierzchni. Jego stopy są niczym lep na muchy, łapiący swoje ofiary. Każda szczelina, każdy kamień, każdy spadek, jak i strome wzniesienie są dla gracza najwyższym dowodem na to, że gra już po pierwszych minutach zapowiada się wspaniale. Kontynuując grę pierwszy raz możemy poczuć nową magię wspinaczki. Początkowy smaczek daje nam rządzę dalszej gry, dalszej wspinaczki i poznawania nowego świata. Gdy dochodzimy w końcu do celu naszej początkowej misji, naszym oczom ukazuje się widok zarazem futurystycznej, jak i wiekowej konstrukcji, której mieszanka daje nam piękne doznania. Po kilku dialogach zasiadamy do Animusa, aby zacząć grzebać w zamierzchłych czasach przodków Desmonda, a feeling gry nadal pozostaje wspaniały. Od czego zaczynamy? Samouczek wdrożony do gry, jako trening dla Desmonda, który ma przypomnieć sobie (chociaż niedawno wybudził się z dość długiego Animusowego snu) zasady free-runningu i eliminacji przeciwników. W sumie nie jest to zły pomysł, bo przecież nie każdy wpajał się w arkany poprzednich części. Kontynuując - Przechodzimy samouczek, wszystko jest wspaniałe, aż bez żadnej zapowiedzi, ani ostrzeżenia pojawiamy się w ciele postaci ani trochę nie przypominającej bohatera, ani nawet Assassyna z okładki gry. Pierwsza myśl : "Yyy... Co?" , a grając tą postacią trochę dłużej, zaczynamy sobie powoli wpajać, że gra będzie inna, niż myśleliśmy. Dobrze! Po udanej akcji w operze zmierzamy na statek. Mozolne piętnaście minut chodzenia po pokładzie, nie wliczając bójki z majtkami, pozwalają zrelaksować się i zasnąć bez zorientowania się . Nuda! Krzyczał mój Pad. No cóż, w każdej grze zdarza się minus na początku i każda gra może zaliczyć początkową wtopę, ale nie AC ! Po przebudzeniu się grę rozgrzewa pojedynek pod pokładem, a później sztorm, rwące włosy na genitaliach ratowanie popychadła kapitana i oczywiście napis początkowy - Assassin''s Creed III . No choćbym nie wiedział w co gram. Może ma to związek z lekkim wątkiem filmowym gry... taaak... z pewnością. Utrzymuję jednak, że to niepotrzebny element serii. Kotwica w dół! - Wydziera się kapitan. No dobrze, tak więc zaczynamy przygodę na suchym lądzie w otwartym i iście sandboxowym świecie! Moja pierwsza myśl : "Poskakać na dachach!" - No i tutaj robi się kiepsko. Architekt miasta Boston nie miał pojęcia chyba, że po dachach jego dzieła będą biegać Asasyni i Templariusze? Co za nieudolny kmiot. A tak na poważnie, Ubisoft obiecywał dużo wspinaczki zarówno w mieście, jak i na pograniczach, a dostaliśmy monotonne pogranicze i nie nadające się do free-runningu miasto, a raczej miasta, ale o tym później. Niby biegnąc po tych daszkach odczuwa się klimat, ale gdy przychodzi krawędź dachu w środku miasta, z której wyjściem jest tylko skok do stogu siana, lub skok na kozaka z lądowaniem w stylu roll, to aż odechciewa się grać. Mimo, iż w kilku miejscach natrafiłem na znane z poprzednich części "kable"/"drewniane mościki" po których nasz bohater zwinnie jak kot przebiega na drugi dach, to podczas pościgów, gdy człowiek chce się nacieszyć tym bezlitosnym biegiem nad dziesiątkami żołnierzy, to nie można, bo ktoś nie pomyślał, żeby wstawić jakąś belkę lub powiesić sznurek. No dobrze, a co z postacią? Nadal porusza się takowo zwinnie? Owszem, lecz gdyby nie to, że wspinając się natrafiamy na moment, że postać kuca na krawędzi jakiegoś miejsca, które jest całkiem płaskie i nie chce biec dalej, to było by idealnie. Ale dosyć o bieganiu, czas pomyśleć o wojaczce ! No to huzia na Brytyjskich szubrawców! I tutaj naprawdę świetnie się poczułem. Gra przedstawia wiele odsłon nowych combosów, wiele sposobów skytobójstwa, mordowania, zniszczenia i ogólnego armageddonu na sercach niczego nie spodziewających się ofiar. Zaczynając od pchnięcia prosto w plecy, po odbijanie się od ściany i niszczycielski skok na nieprzyjaciela. Nie da się opisać uczucia, jakie daje nam eksterminowanie dziesiątek przeciwników - czysta frajda! No i ok, bieganie spaprane, wycinanie wrogów niesamowite, ale co dalej ? No więc gram, gram, gram - Przyzwyczajam się do Pana Haytana - gram, gram, nabijam niewinną Indiankę, gram, gram, stop.. Nagle po kilku sekwencjach trafiam w środek dżungli, wokół same drzewa, a na dodatek jestem bachorem, który gra w chowanego. Co to do ciemnej i ciasnej ma być? Rozumiem (jak już wspominałem) wątek filmowy, ale , no bez jaj! Dobra, zasiadam do dalszej gry . Rozpoczynają się nastoletnie lata bohatera, który potrafi biegać po drzewach. Pomijam fakt, że bieganie te wygląda tak : Drzewo 1, drzewo 2, drzewo 2, drzewo 3, drzewo 2, drzewo 1... Drzewa,drzewa,drzewa.. Co chwila widać ten sam schemat, to robi się nudne już po kilku minutach. Co jednak uroczo wypełnia całokształt pograniczy? Zapewne to, że pomimo zafajdanego powtarzania się drzew są jeszcze góry i piękny krajobraz, którego jednak nie da się nie zauważyć. Zwierzęta pomykające pomiędzy drzewami. Stojąc na szczycie drzewa widać oświetloną blaskiem słońca łanię na szczycie jakiejś góry - Piękne, po prostu piękne. Fabuła woli jednak wyrwać okrutnie naszego bohatera ze spokojnego życia w osadzie i nieprzyjaciel spala wioskę naszego przyjaciela, a matka gonie w płomieniach na oczach syna. Następnie wątek z rajskim jabłkiem i sprawa jasna - Młody, który bawi się w chowanego, to Connor! I zaczyna się przygoda, której z pewnością nie mam zamiaru opisywać. W każdym bądź razie miło biega się Desmondem, po wyjściu z animusa pomiędzy sekwencjami, aby niezbyt swawolnie, ale jednak , pobiegać po wieżowcu - Co było świetne - oraz przećwiczyć zdolności asasynacji w świecie "realnym". Rzeczą, która również strasznie mnie bolała w tej części, była strasznie mała ilość przedmiotów w sklepie, oraz brak opancerzenia. Samo zakończenie gry jest jednak mało przejrzyste, bo wiemy, że wyjdzie kolejna część. Opis ten przybliża początek gry, którą ukończyłem i podkreśla niektóre błędy, oraz zalety produkcji.Plusy:+Fabuła+Płynność rozgrywki+Ilość misji pobocznych+Możliwości asasynacji+Piękna oprawa pograniczy+Misje morskie - Choć krótkieMinusy:- Spaprany wybór miejsca akcji (Boston,Nowy Jork)- Zbytni nacisk na filmowość gry- Nudny początek- Powtarzanie się schematu drzew na pograniczach- Zbyt mało "atakuj z dachu" zbyt dużo "goń na ziemi"- Mała ilość przedmiotów sklepach- Brak możliwości rozbudowy opancerzenia- Denerwujące małe błędy (przenikające tekstury itd.)Podsumowanie : Więcej pracy Ubisoft! Więcej pracy! Domagamy się gry prawie idealnej!Ocena : 6/10Dziękuję za uwagę - f00rTi90
Usunięty
Usunięty
02/12/2012 22:06
@Haruniajeśli w celach mialas/es cel zjechac tą częsć to powiem ci ze jesli chodzi o serie wszystkie czesci AC3 nie rozczarowalem sie na ani 1 zawsze są innowacje ciekawe pomysle i nowe rozwiazania co do drzew wspanialy pomysl wkoncu to indianin no nie>? zaskakujące zakonczenie i rozmach jeśli chodzi o fabułe bardzo dobra gra choc prosta jesli chodzi o walke mimo warta swej ceny
Usunięty
Usunięty
23/11/2012 15:32
Swoją kopię otrzymałem dzisiaj, ale mam jeszcze Revelations do nadrobienia... :/ Postaram się przejść ją raz dwa, aby jak najszybciej przeskoczyć do III.