Jesteś fanem strasznych gier? Nie, nie mam na myśli tych niedopracowanych, zwanych też crapami. Chodzi o horrory. Poza wspomnianym Silent Hillem pamiętasz dobrze pierwsze, te dobre części Alone in the Dark? Lubiłeś takie gry jak Gabriel Knight czy Phantasmagoria? A może coś nowszego, na przykład The Suffering lub serię Penumbra? W dzisiejszym odcinku naszego cyklu o najlepszych serialach dla graczy mam coś specjalnie dla ciebie.
Nie tylko z Azji
Światy gier i horrorów od dawna się przenikają. Ale ja mam problem filmowymi i serialowymi horrorami. Z filmowymi, bo podobają mi się raczej te stare - nowsze przeważnie opowiadają o grupie nastolatków, których ktoś chce ukatrupić. I o ile w czasach pierwszego Krzyku Wesa Cravena jeszcze mogłem to oglądać, tak po raz tysięczny już mi się nie chce. Dobre współczesne horrory robi się w Japonii.
A seriale? Tu nawet nie za bardzo ma człowiek w czym wybierać, jest ich bardzo mało. I też od lat nie trafiłem na coś, co by mnie zachęciło i przeraziło choć w jednej setnej tak jak dwie pierwsze części Silent Hilla. Ale złą passę horrorowych seriali przerywa American Horror Story. Historia jest tu pokręcona jak jelita kozła, a ogarnięcia wszystkiego nie ułatwią ci liczne retrospekcje i fakt, że większość bohaterów jest duchami.
Bardzo niegrzecznymi, lubiącymi rozrabiać duchami.
Nietypowa bohaterka
Cała ta masakra, bo chyba nikt nie wątpi, że kilka trupów się w serialu pojawia, zaczyna się od zdrady. Benjamin Harmon z różnych, nieistotnych w tej chwili przyczyn, nie jest do końca szczęśliwy w swoim związku i daje się przyłapać żonie w łóżku z jakąś sporo młodszą od niej dziewczyną. Małżeństwo postanawia dać sobie jednak drugą szansę, zaczynając nowe wspólne życie w innym otoczeniu.
I wtedy właśnie poznajemy główną bohaterkę American Horror Story, czyli posiadłość, którą kupują w ramach rozpoczynania nowego etapu. Zgadza się, to nie ludzie, nawet nie duchy, są tu najważniejsze. To wokół tego nawiedzonego miejsca kręci się cała historia. Bo choć Bena i jego małżonkę widzimy zarówno w pierwszym jak i ostatnim odcinku, to żeby zrozumieć ich perypetie toczące się w czasach współczesnych, wielokrotnie cofamy się w czasie, odkrywając, co też działo się w tym miejscu kiedyś. A były to przeważnie bardzo, bardzo złe rzeczy.
Granie schematami
Mimo że nawiedzona posiadłość wydaje się tematem ogranym do bólu w tysiącu horrorów, twórcom udało się podejść do niej w świeży sposób. Ba, celowo wybrali takie właśnie miejsce, by pobawić się znaną konwencją. A jednocześnie ładnie nawiązali do klasyki gatunku. Jeśli lubisz horrory, poczujesz się jak w domu, gdy zobaczysz obrazy na ścianach, wielką bibliotekę i poczujesz ten cały klasyczny wiktoriański styl.
Postaci w tej opowieści nie ma zbyt wiele. Wprowadzane są stopniowo, niektóre tylko na epizody, ale każda ma do odegrania rolę. Można nawet odnieść wrażenie, że nie ma tu zmarnowanych minut. Każda historia, każde morderstwo, samobójstwo czy przejaw potworności czemuś służą.
Nie zepsuję chyba nikomu niespodzianki pisząc, że posiadłość zamieszkują duchy. Fakt, że często nie wiemy już, kto jest duchem, a kto nie, dodatkowo zakręca jeszcze tę opowieść. Tutaj absolutnie każdy ma coś na sumieniu - ciężko więc jasno odpowiedzieć na pytanie, po czyjej stronie jest racja, kto jest ofiarą, a kto katem. Zagubieni, w zdecydowanej większości nieszczęśliwi ludzie i duchy, każdy ze swoimi motywacjami, próbują odnaleźć się w tej przestrzeni. Dodatkowo napięcie buduje fakt, że Ben jest psychiatrą i w piwnicy przyjmuje pacjentów. Nie są to lekkie i przyjemne rozmowy, tak to ujmę.
Sadyści w akcji
Taki jest właśnie pomysł na ten serial: wątki typowo obyczajowe i takie problemy jak toksyczne relacje rodzinne podlać krwistym sosem grozy. American Horror Story straszy na wiele sposobów: trzyma w napięciu, nie boi pokazać się okropieństw (choć rzadko w nachalny sposób) - od naprawdę niezbyt przystojnych monsterków, przez zabójstwa dokonane z dużą, że tak to sobie pozwolę ująć, kreatywnością, aż po naprawdę lubiących swoje hobby sadystów. Straszą też miejsca i muzyka. Oczywiście wszystkie te sposoby już znamy, ale i tak twórcy gier mogliby się sporo z American Horror Story nauczyć. Serial przeraża w sposób intrygujący, a przy tym wszystkim potrafi z niezwykłym wyczuciem wprowadzić elementy humorystyczne i mrugnięcia okiem tak, że nie rażą, a interesująco kontrastują. Twórcy mają dystans do swojej twórczości i całego gatunku.
Scenarzyści stawiają przed nami kolejne pytania, a my sobie próbujemy tę układankę ułożyć. Jeśli nie masz słabego serca, ogląda się to świetnie, tym bardziej że aktorzy naprawdę się postarali: zwłaszcza Jessica Lange i mój prywatny faworyt, Zachary Quinto. To on grał Sylara w Herosach, jednego z najbardziej pokręconych czarnych charakterów w historiach science-fiction. Podjął się też karkołomnego zadania wcielenia się w Spocka w nowym kinowym Star Treku wiedząc przecież, że zostanie zjedzony przez fanów serii za niszczenie legendy. I choć niewątpliwie nie jest Leonardem Nimoyem (oryginalny Spock), to moim zadaniem wybrnął z zadania świetnie. W American Horror Story też dał radę.
Słodycz i mrok
Zaintrygowani? To teraz się trzymajcie. Pierwszy sezon okazał się gigantycznym sukcesem, ale w ostatnim odcinku twórcy domknęli większość wątków. Dlatego drugi to... zupełnie nowa historia, z innymi bohaterami (i oczywiście kolejnym miejscem - tym razem to szpital dla obłąkanych, a więc ponownie nawiązanie do klasyki).
To bardzo uczciwe podejście: zamiast na siłę dopisywać historię, zrobiono zupełnie nową. Choć, co ciekawe, duża część aktorów powraca. Wcielają się po prostu w zupełnie innych bohaterów.
Druga seria, z podtytułem Asylum, stawia trochę mniej pytań, podając odpowiedzi na tacy, ale ma i swoje mocne strony: urzeka na przykład kostiumami i scenografią.
I kto by pomyślał, że za serial odpowiadają Ryan Murphy i Brad Falchuk, twórcy ultrapopularnego, totalnie słodkiego musicalu Glee. Najwyraźniej, tak jak twórca Mortal Kombat Legacy, o którym pisaliśmy ostatnio, musieli odreagować. Dobrze że robiąc American Horror Story, a nie zachowując się tak, jak większość jego bohaterów.