Przez sześć lat John Riccitiello z samego szczytu spoglądał na branżę elektronicznej rozrywki. Po 30 marca będzie się jej tylko przyglądał z boku.
Przez sześć lat John Riccitiello z samego szczytu spoglądał na branżę elektronicznej rozrywki. Po 30 marca będzie się jej tylko przyglądał z boku.
John Riccitiello zanim został mianowany na stanowisko dyrektora wykonawczego EA miał za sobą wiele lat doświadczenia w pracy na kluczowych stanowiskach. W latach 1997-2004 był prezesem i dyrektorem ds. operacyjnych w Electronic Arts, a przez trzy następne lata pełnił funkcję dyrektora zarządzającego firmą inwestycyjną Elevation Partners, której był współzałożycielem (ciekawostka: jednym z pozostałych czterech współzałożycieli tej spółki był Bono, ten z U2). Do macierzy wrócił w 2007 roku, obejmując stanowisko dyrektora wykonawczego po ustąpieniu Larry'ego Probsta, który funkcję tę pełnił od 1991 roku.
Rozglądajmy się zatem dalej. Daleko nie trzeba zresztą szukać, bowiem w biznesie i tak wszystko (a przynajmniej znakomita większość) sprowadza się do pieniędzy. Te nie tkwią tymczasem tylko w bilansie przychodów i wydatków, ale także cenach akcji. I to właśnie w tym czynniku głównej, a wręcz jedynej przyczyny, dla której Riccitiello, niczym nasz Leszek Balcerowicz, musiał odejść, upatruje Eurogamer. - Może się wydawać szalone, że odpowiedź jest taka prosta, ale przypisywanie ludzkich emocji do rynku papierów wartościowych jest jak oczekiwanie, że spadający głaz rozłupie się w rytm przygrywającej muzyki - opisuje Tom Bramwell. I rzeczywiście, pod koniec ubiegłego roku za jedną akcję Electronic Arts nie trzeba było nawet zapłacić 14 dolarów, podczas gdy rok wcześniej cena ta przekraczała 20 dolarów. 30-procentowy spadek okazał się dla zarządu nie do przełknięcia i czyjaś głowa musiała spaść. Bez znaczenia pozostał fakt, że po zaledwie dwóch miesiącach akcje EA były już wycenione na 18 dolarów. Decyzja musiała zapaść wcześniej.
No dobrze, ale drastyczny spadek cen akcji nie wziął się znikąd. Kopiemy więc dalej. Kluczowy dla tych rozważań jest rok 2012, który przyniósł Electronic Arts kilka znaczących rozczarowań. Po pierwsze, liczba subskrybentów Star War: The Old Republic, zamiast rosnąć, albo przynajmniej utrzymywać wysoki poziom, stale malała. Malała do tego stopnia, że trzeba było podjąć decyzję z kategorii "wóz albo przewóz" - przejście na F2P. Teraz wiemy już, że masówce BioWare'u zmiana modelu biznesowego wyszła na zdrowie. Nie zmienia to jednak faktu, że EA wyłożyło na stół dwie góry pieniędzy. O tej pierwszej (choć chronologicznie drugiej) wszyscy pamiętają - często przywoływaną tajemnicą poliszynela są bowiem koszty produkcji TOR-a, które sięgnęły 100 milionów dolarów. Drugą jest ponad 800 milionów wyłożone na zakupienie BioWare Pandemic. Studio zrobiło rzecz jasna dla EA serie Mass Effect czy Dragon Age, ale głównym powodem transakcji była właśnie gwiezdnowojenna masówka, która miała stanąć w szranki z niekwestionowanym liderem rynku MMO, World of Warcraft. Plan spalił na panewce, a i odzyskanie zainwestowanej w to przedsięwzięcie gotówki będzie graniczyło z cudem.Drugim chybionym - jak się okazało - pomysłem była reaktywacja marki Medal of Honor. Tzn. pomysł sam w sobie nie był zły, bo jeśli chce się konkurować z takim Call of Duty na liczbę opchniętych egzemplarzy, to nawet stworzenie najlepszego, ale z tytułu anonimowego FPS-a na nic się zda. Błędem było wybranie na wykonawcę tego zadania ekipy Danger Close. Przecież to właśnie ci ludzie, tyle że pod szyldem EA Los Angeles, stali za rozmienieniem wielkiego w swoich początkach shootera na drobne. I oni mieli wznieść MoH-a na szczyt? Niepoprawny optymizm "Elektroników" zawiódł markę w zgoła przeciwnym kierunku. Z ostatniego spotkania szefów firmy z inwestorami wynika, że następnej odsłony mamy się spodziewać nieprędko. Może to i lepiej - niewiele jest bowiem osób, które chcą być świadkami tej agonii.
Konto Johna Riccitiello obciążają jeszcze dwie inne duże transakcje: wykupienie PlayFish za 400 milionów i PopCap Games za 750 milionów dolarów (a w perspektywie nawet za 1,3 miliarda). Oba te posunięcia wiązały się z pewnym ryzykiem - tak to już bywa, gdy na stół wykłada się takie sumy. Eksperci przewidywali jednak, że są to trafione posunięcia EA. Pierwsza z wymienionych firm miała odnieść murowany wydawałoby się sukces dzięki połączeniu niezwykle znanej marki z boomem na gry na Facebooku. The Sims Social, bo o nim mowa, dość niespodziewanie nie wypaliło. PopCap, z takimi hitami jak Bejeweled czy Plants vs. Zombies pod nową banderą miał z kolei jeszcze skuteczniej rywalizować z Zyngą, zagarniając dla siebie większą część rynku produkcji dla graczy okazjonalnych. Skończyło się zwolnieniami na dużą skalę. Jakże trafnie brzmią w tej sytuacji wypowiedziane przy zupełnie innej okazji słowa: "Ludzie podziwiają firmy z branży gier, które podejmują ryzyko, ale w retrospekcji wydaje się, że podziwiają tylko te spośród ryzykujących firm, którym to ryzyko się opłaciło". Jakże przewrotny jest z kolei fakt, że wypowiedział je właśnie John Riccitiello.Z pozycji dyrektora wykonawczego Electronic Arts John Riccitiello ustępuje jako... no właśnie, kto? Odpowiedź na to pytanie zależy przede wszystkim od tego, z jakiej perspektywy śledzimy losy firmy. Wróg publiczny nr 2 - tak chyba należałoby go określić z punktu widzenia graczy, bo miejsce pierwsze zarezerwowane jest przecież dla Roberta Koticka. Ileż to razy miłośnicy interaktywnej rozrywki chwytali za widły, by bardziej wydatnie udokumentować swoją opinię na temat tego, który stoi na samym szczycie mrocznej wieży zwanej EA.
Bo był piewcą produkcji taśmowej; bo gdy już zdarzyło mu się wprowadzić nowe marki (Dead Space, Mirror's Edge), to albo ambitną i świeżą pozycję degradował do miana kolejnego półproduktu (DS), albo w ogóle nie dawał im drugiej szansy (ME); bo zaśmiecił rynek marnymi w treści i licznymi do przesady DLC, które na domiar złego śmiał wypuszczać w dniu premiery "podstawki"; bo najpierw przejmował zdolne zespoły, a potem wysysał z nich niemal całe pokłady kreatywności, sprowadzając ich twórczą pracę do roboty przy taśmie produkcyjnej; bo przytaknął wątpliwie słusznej idei Online Pass; bo dał się skusić równie znienawidzonemu DRM-owi wymagającemu nieustannego połączenia z siecią; bo nawoływał do wprowadzenia mikropłatności we wszystkich grach EA. Te zarzuty przychodzą na myśl jako pierwsze. Gdyby poszperać po forach, znalazłyby się setki innych. Trzeba też jednak pamiętać o dobrych rzeczach, jak chociażby wyciągnięciu z dołka serii FIFA i Need for Speed czy ogólnym poprawieniu jakości oferowanych produktów, co znalazło odzwierciedlenie w podsumowaniu minionego roku dokonanym przez portal Metacritic. Wśród dużych wydawców EA nie miało sobie równych. Mimo to, wymienione wcześniej zarzuty przechylają szalę na niekorzystną dla ustępującego szefa EA stronę.
Opinię zarządu na temat pracy Johna Riccitiello już poznaliśmy - za sprawą decyzji o jego odejściu z funkcji dyrektora wykonawczego. Wśród byłych kolegów z pracy zdania są podzielone, o czym mogliśmy się przekonać chociażby czytając wypowiedzi byłych dyrektorów Electronic Arts. Ale już pojawiają się głosy, że za dziesięć lat Riccitiello będzie postrzegany jako ten, który przeprowadził firmę przez trudny okres przemian i skutecznie skierował ją ku nowym, jedynym słusznym torom dystrybucji cyfrowej, mając tym samym zbawienny wpływ na dalszą, tę jeszcze nienapisaną, historię EA.Za kilka dni John Riccitiello pożegna się z posadą dyrektora wykonawczego Electronic Arts. Tymczasowo zastąpi go jego poprzednik, czyli Larry Probst. Jest jednak mało prawdopodobne, by długoletni członek zarządu spółki chciał wrócić na swoje dawne stanowisko na dobre. Dlatego włodarze EA mają nie lada zagwozdkę. Od ich decyzji zależy bowiem bardzo wiele. I choć wybór powinien być przemyślany, ciąży na nich presja czasu, związana z ryzykiem dalszego spadku cen akcji firmy (po ogłoszeniu rezygnacji Riccitiello powędrowały one w dół o ponad 8 proc.). Oczywiście nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, kto zostanie mianowany na to newralgiczne stanowisko. Czy będzie to faworyt prasy branżowej, Peter Moore? A może inny, były lub obecny, dyrektor EA, wymieniony przez dziennikarza GamesIndustry, Chrisa Morrisa? Zawsze pozostaje też opcja zatrudnienia kogoś z zewnątrz.
- Dowodzenie EA od zawsze było pracą moich marzeń i jestem naprawdę zaszczycony, że Larry i zarząd dali mi tę szansę - mówił John Riccitiello wstępując na tron jednej z największych firm w branży. Konkluzja jest smutna, tym bardziej, że może dotyczyć każdego z nas: nawet jeśli marzenia się spełniają, to nie musi to jeszcze oznaczać happy endu.