Gra Assassin's Creed IV: Black Flag oferuje nam całkiem spory arsenał do wykorzystania. Zrezygnowano z powolnych narzędzi do krzywdzenia bliźniego, za to postawiono na szybką broń białą, pistolety i powrócono do dyskretnych zabawek zabójcy.
Gra Assassin's Creed IV: Black Flag oferuje nam całkiem spory arsenał do wykorzystania. Zrezygnowano z powolnych narzędzi do krzywdzenia bliźniego, za to postawiono na szybką broń białą, pistolety i powrócono do dyskretnych zabawek zabójcy.
Bywało, że podczas abordażu stawał z wrogiem twarzą w twarz... na chwilę. Tylko po to, by zbić jego gardę, pchnąć gdzieś dalej i kopnąć w wystawiona rzyć tak, aż nieszczęśnik wypadał wprost w spienione fale. Spadał z rei w dół, zdawałoby się, na zatracenie, ale zawsze lądował miękko na ciepłych zwłokach pechowca, którego wybrał sobie za cel. Poznał na wylot tajemne sztuczki Indian, dzięki czemu mógł bez hałasy miotać we wroga zatrutymi strzałkami z dmuchawki. Ci, którzy zapadali w sen, mogli uznać się za szczęściarzy, bo umierali cicho i spokojnie, w objęciach Morfeusza. Gorzej było z tymi, którzy rzucali się na swych przyjaciół i krew ich przelewali. Widziałem, jak cała załoga liniowca wyrżnęła się do nogi, ostatni padł od trucizny. Załoga weszła na okręt i zrzuciła banderę, bo nie było już komu stawić im czoła. Widziałem też, jak zabijał dotykiem ręki - powiadają, że diabeł dał mu moc odbierania życia, ale ja wiem jak było: miał ostrza ukryte w rękawach. A rękawy zawsze miał szerokie...
Powiadają, że niegdyś nosił się prosto. Jeszcze za czasów, gdy pod Hornigoldem i Thatchem służył na okrętach. Coś jednak się zmieniło i zaczął ubierać się inaczej, niż większość piratów. Długie płaszcze z kapturem - po tym go później rozpoznawano. Powiewające poły i twarz ukryta w cieniu - kto mądry, ten zrozumiał, że sztuczek od Czarnobrodego się nauczył, by wroga przerażać i zamęt w jego szeregach siać. Strojniś się zrobił z Edwarda Kenwaya, o tak! Bywało, że do każdego portu zawijał w innym stroju, bo miał ich pełną kajutę. A to udawał kupca, a to wielorybnika, a to znowuż cudzoziemskiego dyplomatę. Potrafił się nawet przebrać za jednego z tubylców - choć zawsze coś wspólnego było w jego ubraniach, coś co sprawiało, iż starzy znajomi mogli łatwo przejrzeć przez tę maskaradę. Zresztą, znając go, nie zależało mu nigdy na wtopieniu się w tłum. Inna sprawa, że orzeł nigdy nie skryje się wśród wróbli, choćby sobie pióra wytarzał w popiele.
Na polowania zakładał strój wygodny i pozwalający się skryć przed zwierzem. Gdy zaś zwierzyną był człowiek, też miał coś na tę właśnie okazję. W jakiś sposób - mimo, że ubrany jak dziki - umykał oczom strażników. Ponoć część ze swych strojów sam wykonał, jak ten z lamparcim futrem, czy inny, zrobiony z najdelikatniejszych części skóry białych wielorybów. Na ile to legenda, nie powiem wam, mimo, iż znałem Edwarda Kenwaya, w jego kajucie nie bywałem... Pewnego roku przywdział płaszcz z kołnierzem, majestatyczny i charakterystyczny, którego ponoć ciosy się nie imały. Imały się, ludziska głupoty gadają, ale fakt faktem, wielkiej szkody mu nie czyniły. W ostatnim roku, gdy dane mi było go widzieć, miał na sobie zbroję, niczym z minionych epok, ale lepszą, bo kule z muszkietu rozpłaszczały się na niej nie czyniąc mu krzywdy. Jedni mówili, że to ostateczna nagroda od Szatana, inni, że pancerz ten od samego Archanioła dostał. Tak czy inaczej, wiele czasu nie minęło, a zniknął na zawsze. Czy go Czort wezwał, czy Bóg, czy się znudził... komu to stwierdzić?
Zawsze lubił dobrą broń. Starał się mieć najlepsze z tego, co dawało się kupić lub zdobyć. Nie mam pojęcia po co, jak dla mnie zabijałby równie skutecznie igłą od żagli, co rapierem z najlepszej stali. Mówiłem już o tym, że stal kochał ponad wszystko, ale był przy tym w tej miłości równie niestały, jak w wypadku kobiet. Jakby tam gdzieś była jego ukochana, zimna i mordercza, szpada idealna, dla której każdą inna mógł w okamgnieniu porzucić. Bo przecież idealnej kobiety dla niego nie było, chyba, że skrywał to przed załogą. Ponoć któryś z chłopaków słyszał, jak przez sen wzywa kobiece imię... miało ono brzmieć Caroline. Może i tak było - zaznaczę, iż nie pamiętam, by z jakąś Karoliną szlajał się w którymś porcie - ale mogło być i tak, że takie imię nadał jednemu ostrzu, albo też wołał kogoś przez sen z nienawiści. Złośliwi twierdzili, iż był sodomitą, że miał się ku młodemu kapitanowi Jamesowi Kiddowi, inni mówią, że flirtował z przyjaciółką Anne Bony, Mary Reed. Powiem wam: bzdury: Edward Kenway był zawsze sam, nawet gdy otaczała go załoga.
Mieliśmy jednak mówić o ostrzach, a nie kobietach. Cenił sobie zwłaszcza szybkie i precyzyjne rapiery, z taką bronią widywałem go najczęściej. Bywało jednak, że stawał do walki uzbrojony w kordelasy, albo wręcz w sejmtary wykute na wzór ludów Mahometa. Ba! Przez jakiś czas bawił się szkockimi pałaszami, brutalnymi i prostymi ponad miarę. Zawsze jednak była to para, jakby dla niego nie staniała idea lewaka. Jakby to, że każda broń ważyła tyle samo, nie miało znaczenia dla jego lewej reki. Nie powiem, zdobyć dobrą broń w Zachodnich Indiach nigdy nie było łatwą sztuką, ale posiąść od razu dwie identyczne? Chyba tylko kapitan Kenway cos takiego potrafił...
Edward Kenway kochał też pistolety. Może nie aż tak, jak Czarnobrody, który nawet i sześć nosił na raz przy sobie, ale i tak stanowiły ważną część jego uzbrojenia. Na polowania zabierał takie, co zasięgiem mogły zawstydzić nawet i muszkiet, jeszcze z zamkiem kołowym. Skałkowe trzymał na regularne walki, przy czym nie bawił się w strzelca, raczej wypalał w środku bitewnego zgiełku. Gdy już miał kogoś dopaść z oddali, używał tych dmuchawek od dzikich, o których wspomniałem wcześniej. Zabobonni mówili też, iż w środku walki przyzywa demona, który szlachtuje wrogów. Fakt, śmierdziało nie raz siarką, a ludzie dusili się - to jednakże były tylko bomby dymne, którymi wyłączał zarówno wrogów, jak i sojuszników z walki. By samotnie tryumfować.
U szczytu swej kariery, niemal dorównał Czarnobrodemu, bo co prawda miał tylko cztery, za to złotem inkrustowane pistolety. Ponoć dostał je od jakiegoś Holendra, w zamian za lata współpracy. Za diabła nie wiem, które ze statków zatopiliśmy ot tak, dla normalnego zysku, a za którymi walkami stały interesy owego człowieka - ale wydaje się to być prawdopodobne, bo często kapitan Kenway za dobrze wiedział, gdzie skierować się w poszukiwaniu intratnego celu... Pamiętam też, że broniliśmy dumnego holenderskiego okrętu przed sforą wrogów, zarówno Hiszpanów, Anglików jak też zwyczajnych korsarzy, na zmianę. Edward Kenway zniknął wtedy na dobę w kajucie tamtego kapitana, po czym wrócił radosny jak rekin po bitwie morskiej.
Jak mówiłem, nie wiem jak do końca było z kapitańską garderobą, ale wiele użytecznych rzeczy na mych oczach ze skór zwierzęcych wykroił. Do końca nie mogę się zgodzić z jego fantazją, ale też kim ja jestem by oceniać takiego człowieka? Bywało, że miesiącami poszukiwał jakichś zwierząt, by wykroić z nich cos błahego. Mówię mu: kapitanie, piękna kabura z ocelota, czy będą takie kolejne? Edward Kenway zaś na to: zamilcz, nie może być dwóch takich samych kabur, czy ja wyglądam ci na innego Edwarda? No więc kolejna była z podbrzuszy humbaków, najaksamitniejszych części. następna już łuskowa, z krokodyli. Dlaczego? Bo mógł, tak wam odpowiem. Bo był jednym z najlepszych kapitanów Zachodnich Indii, a my nie mieliśmy powodów, by podważać jego decyzje. Zwłaszcza, gdy chodziło o kapitański styl, rozumiecie...z francuska imaż.
Nigdy też nie zrozumiałem, dlaczego dla kapitana sztuka jest sztuka. Dlaczego każda strzałka do dmuchawki musi mieć pochodzenie w jednym zwierzęciu, czemu z wielorybich ości nie da się zrobić setki. Ta z tego jaguara, ta z tego rekina. Nigdy więcej, jakby były jakąś świętością, jakby - w przekręceniu idei dzikich - wiązał duszę zwierzęcia z jednym przedmiotem. Cóż, Edward Kenway zawsze był i na zawsze pozostanie zagadką nawet dla tych, co pod nim służyli, co z nim grog pili i razem z nim krew przelewali. Był kimś, kto wyrastał ponad nasze czasy, kto szukał czegoś więcej, a nawet jeśli cos więcej znalazł, pozostawał nienasycony. Wielu wspaniałych kapitanów dokowało w dobrych czasach w Nassau, ale to on umykał ocenie innych. To on zdawał sie być z innego świata. Dlatego pewnie historia o nim zapomni, choć imiona jego towarzyszy będą żyć wiecznie...
Tydzień z grą Assassin's Creed IV: Black Flag jest wspólną akcją promocyjną firm UbiSoft Polska i gram.pl.