Nikt się chyba nie spodziewał po gliwickim Farm 51, twórcach Necrovision, że swoją przygodową strzelanką zakasują Tomb Raidera i Uncharted. I ten brak oczekiwań został perfekcyjnie zrealizowany przez Deadfall Adventures, grę sympatyczną, ale biedną. Biedną w przenośni i dosłownie - podejrzewam, że gdyby Farm 51 miało budżet taki, jak producenci strzelanek w USA, Kanadzie czy Wielkiej Brytanii, to wypuściliby jakieś cudeńko. Ale nie mieli, niestety, i ich propozycja to gra klasy B, a miejscami nawet jeszcze gorzej. Szkoda.
Tak, w teorii zbieranie skarbów da się uzasadnić tym, że za odpowiednie ich ilości można kupić naszemu Quatermainowi jakieś "ulepszenia" w stylu szybszego przeładowania broni czy wzmocnienia promienia w latarce. Tyle, że te ulepszenia są widoczne tylko na papierze, bo w grze ich nie widać ani nie czuć - wiemy, że coś tam się zmieniło, ale nie odczuwamy tego w żaden sposób. A to najgorsze z możliwych ulepszeń, niewidzialna nagroda za wymierny wysiłek. Wysiłek przyjemny, jak już wspomniałem, ale też dramatycznie spowalniający tempo rozgrywki. Przez to szukanie skarbów i rozwiązywanie łamigłówek, także tych związanych z główną fabułą, a jest ich tu sporo, Deadfall niesamowicie traci na dynamice. Jak na grę akcji, faktycznej akcji jest tutaj niewiele i, co gorsza, nie jest ona jakoś szczególnie atrakcyjna, o czym już wspomniałem wcześniej. Nie wyszło Deadfall Adventures na zdrowie to mieszanie łamigłówek i elementów przygodowych z akcją - lepiej było się skupić na jednym lub na drugim elemencie, zamiast bawić się w hybrydy w sytuacji, gdy nie umie się wystarczająco dobrze wykonać ani jednego ze składników.
Dobrze, że chociaż artyści nie zawiedli. Animatorzy i reżyserzy scenek przerywnikowych nie poradzili sobie zbytnio, ale grafików i projektantów map trzeba zdecydowanie pochwalić - Deadfall Adventures jest ładny i wielokrotnie zachwyca urokliwymi widokami. Z bliska nie prezentuje się już aż tak dobrze, czasem wygląda wręcz okropnie, gdy przed oczy pcha nam się jakaś niskiej rozdzielczości tekstura, ale generalnie jest tutaj na co popatrzeć i za to się należą Farm 51 brawa. Szkoda, że tak na dobrą sprawę tylko za to.
Scenarzyści zawiedli, tworząc bajeczkę wątłą, odtwórczą, pozbawioną pełnokrwistych bohaterów i odartą z emocji nawet w finale, w czasie którego ziewałem. Zawiodły też elementy akcji - strzelanie jest nudne i ciągle takie samo, między innymi dlatego, że przeciwnicy w ogóle się nie zmieniają i nie ewoluują, podobnie zresztą jak broń, która mimo bogactwa różnych modeli jest taka sama na początku i na końcu gry. Zabawa z mumiami też szybko powszednieje, bo i one się prawie w ogóle nie zmieniają. Trochę przyjemności można odnaleźć w poszukiwaniu skarbów, ale gdy tylko zdamy sobie sprawę, że nie wiadomo tak naprawdę po co to robimy, urok tej zabawy mija bezpowrotnie. I zostajemy z nudnawą strzelanką o kiepskim tempie, amatorskiej fabule i wysokich aspiracjach. Niestety, prawda jest taka, że im bardziej kultowy jest nasz wzorzec, tym bardziej trzeba się postarać, by nie wypaść jak tania podróbka. Chłopaki z Farm 51 starali się jak mogli, ale Indiana Jones przerósł ich całkowicie - Deadfall kryje się w jego cieniu cały. Mimo to jest to produkcja w miarę poprawna i gdyby należała do segmentu budżetowego, z ceną w okolicach 30-40 złotych, można by się nią spokojnie zainteresować w jakiś pozbawiony atrakcji wieczór. W sytuacji jednak, gdy na taką wątpliwą przyjemność, jak osiem godzin coraz bardziej męczącego przebijania się przed tę "przygodę", trzeba wydać ponad sto złotych... cóż, w takim układzie Deadfall Adventures można sobie z czystym sumieniem darować. Nie warto inwestować ani tych pieniędzy, ani tego czasu.
A Farm 51 życzę jak najlepiej w szczególności zaś tego, by przy następnej grze mieli większy budżet. Albo mniejsze ambicje i pomysł bardziej pasujący do skromniejszych możliwości.