Jest też inny skutek tak olbrzymiego sukcesu - Kicsktarter od tego momentu został wprost zalany kolejnymi projektami, a przez ostatnie miesiące większość z nich ukazuje się w formie Early Access - często nawet nie w stanie bety, a wczesnej alfy. Dochodzi do sytuacji, w których deweloperzy Rust sprzedają w połowie działający silnik i to nawet bez większego pomysłu na to, w którą stronę mają zamiar dotrzeć ze swoją produkcją. Kolejne tytuły spóźniają się niczym polskie koleje, a gracze za to chętnie płacą. Świat stanął na głowie.
Paradoksalnie, identyczną sytuację spotykamy w Broken Age - świat stanął na głowie! Młoda dziewczyna o wdzięcznym imieniu Vella, jedna z dwóch grywalnych postaci, jako jedyna z całej wioski nie widzi nic zaszczytnego w tym, że ma zostać zjedzona przez olbrzymiego potwora Mog Chotrę w ramach odbywającego się co 14 lat Maidens Feastu. Jej rodzice są dumni, że ich córka zostanie zamordowana przez olbrzymią bestię, a babcia z nieukrywaną ekscytacją opowiada o tym, jak dostojnym zaszczytem jest napełnienie żołądka ogromnego bydlęcia. Jedynie jej dziadek wykazuje resztki rozumu mówiąc o tym, że kiedyś mieszkańcy wioski byli wojownikami i nie oddawali swoich dzieci na pożarcie w zamian za pokój, tylko starali się z nim walczyć. Na sugestie Velli, czy być może warto byłoby z Mog Chotrą walczyć, wszyscy pukają się w głowę opowiadając o tym, jak wielką hańbą okryłaby się ich rodzina i jak to w podziękowaniu za ten gest Mog Chotra zamorduje wszystkich mieszkańców. Poza tym, oni wcale nie chcą bestii krzywdzić, gdyż darzą ją olbrzymim szacunkiem.
Równie wesołą sytuację ma drugi z bohaterów Broken Age - Shay. Na pozór mogłoby się wydawać, że prowadzi on sielskie życie na pokładzie statku kosmicznego. Automatyczne kąpiele, transport do łóżka, przebieranie przez robota, a nawet karmienie - nadopiekuńczy statek nie pozwala zrobić mu nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zagrozić życiu czy zdrowiu Shaya, dodatkowo traktuje go, jakby miał zaledwie kilka lat wymyślając dla niego przeróżne "misje treningowe" z poziomem trudności oscylującym niebezpiecznie blisko gruntu. Stąd też Shay musi radzić sobie z niebezpiecznymi, lodowymi lawinami (o smaku waniliowym i truskawkowym) czy atakiem strasznych, przytulających bestii.
Oczywiście zarówno Shay, jak i Vella, stawiają czoła przeciwnościom losu. Dziewczyna decyduje się na dramatyczną ucieczkę z krwawego festiwalu, chłopak natomiast poznaje kogoś, kto powierza mu niezwykle ważną misję, która wymaga od niego sporo odwagi i jeszcze więcej nieposłuszeństwa względem komputerowego opiekuna. Dokąd to wszystko zaprowadzi i w jaki sposób historia Velli przeplecie się w końcu z dryfującym w kosmosie statkiem Shaya? Zdradzenie tego byłoby niesamowitą zbrodnią, ale mogę Was zapewnić, że pierwszy akt kończy się takim cliffhangerem, że nie powstydziłby się go serialowy Lost czy The Walking Dead - także ten w formie gry komputerowej od studia Telltale.
Zresztą, o The Walking Dead wspominam tu nieprzypadkowo - Broken Age zdecydowanie bliżej jest formule wypracowanej przez Telltale Games niż klasycznym przygodówkom. Nie znajdziecie tu aż tak wielu łamigłówek, których rozwiązanie wymaga godzin prób - te które są, rozwiązania mają raczej proste. Tyczy się to także zbieranych przedmiotów, jak i wchodzenia w interakcje z napotkanymi postaciami. Wszystko to jest nieskomplikowane, a cała rozgrywka jest nastawiona przede wszystkim na opowiadanie wciągającej historii i porwanie gracza do bajkowego świata, a nie wysilenie jego szarych komórek. Broken Age upływa nam głównie na podziwianiu kolejnych lokacji i rozmowie z napotkanymi osobami - jest tak właściwie małym dziełem sztuki, które podziwiamy scena po scenie, chłonąc z ekranu atmosferę i klimat całymi garściami. Grę obserwujemy niczym sztukę w teatrze, wsłuchując się w kolejne błyskotliwe dialogi, poznając ciekawe postacie, płynąc wraz z rozgrywką niczym z wodnym nurtem - gdzieniegdzie żwawiej, czasem leniwiej i spokojniej, ale cały czas do przodu, delikatnie unoszeni na powierzchni przez klimat i fabułę.
Szczerze przyznam, że jak na tak długo tworzoną produkcję spodziewałem się więcej niż pięciu godzin zabawy. Z drugiej strony trzeba przyznać, że całość została dopracowana w najmniejszym detalu, przy czym oczko w głowie producentów - voice acting - momentami ociera się o mistrzostwo. Nie jest to jednak dziwne, jeśli zerkniemy na listę płac - takie nazwiska jak Elijah Wood, Jack Black czy Jennifer Hale po prostu zobowiązują. Aktorzy powierzone im zadania zrealizowali wkładając w nie serce i duszę. Zyskują na tym postaci, zyskują na tym dialogi; tak samo zyskuje na tym scenariusz, który jest ożywiany przez tak różnorodne i genialne udźwiękowienie udowadniając, że czasem nie chodzi o to co dana postać mówi, ale o sposób w jaki to robi.
Wracając na moment do scenariusza, można odczytać go na kilka sposobów - pod maską niewinnych z pozoru historii czy zwariowanych osób twórcy ukryli alegorie odwołujące się do życia każdego z nas. Historia Velli pokazuje, by nigdy nie zgadzać się na to, co narzuca nam presja otoczenia i zawsze brać życie w swoje ręce oraz walczyć o swoje. Bohaterka tafia w pewnym momencie do krainy skrytej między chmurami, gdzie poznaje masę niezwykłych osobników skupionych w bractwie działającym jak typowa sekta. Takich wątków jest więcej, ale aż szkoda je wymieniać, by nie zdradzić zbyt wiele.
Ujawnia się przy tym inna cecha produkcji, przystępność względem graczy okazyjnych - bez problemu odnajdą się przy niej osoby, które na gry czas znajdują rzadko i wcale nie znają klasyki przygodówek. To dobrze, ale tylko z jednego punktu widzenia - nie można bowiem zapomnieć o tym, że grę sfinansowali hardkorowi gracze, część z nich pewnie liczyła na produkcję wierną dawnym ideałom, która nie musi iść na ustępstwa w celu jak najlepszej sprzedaży. Wiem, że niektórzy będą rozczarowani tym, że Tim nie szarpnął się na grę dla oldschoolowych fanów gatunku. Trzeba wziąć pod uwagę, że zgodnie z jego obietnicami druga część ma być trudniejsza, ale to nadal nie będzie to, czego niektórzy mogą się spodziewać.
Z kolei wątpię, by ktokolwiek spodziewał się tak genialnej oprawy wizualnej. Ręcznie malowane tła, prześlicznie i w najdrobniejszym detalu animowane sceny - gra po prostu urzeka pięknem, festiwalem kolorów, form i kształtów (to akurat bardziej odnosi się do historii Shaya). Broken Age dorównuje stylem dawnym przygodówkom, jednocześnie wykorzystuje nową technologię i robi z niej odpowiedni użytek, czego efektem jest grafika przykuwająca nas do monitora równie skutecznie co opowiadana historia. Nie bez znaczenia jest także świetna strona dźwiękowa produkcji - o świetnych aktorach już wspomniałem, dodam tylko, że muzyka jest równie dobra, czym nikogo chyba specjalnie nie zdziwię.
Zastanawiam się jedynie, jak wyglądałby Broken Age, gdyby kosztował nie trzy miliony dolarów, a czterysta tysięcy. Gdyby cięcia tyczyły się strony dźwiękowej czy graficznej, to mogłaby nie być już tak dobra gra, jaką jest obecnie. A szczerze Wam powiem, że pomimo niewielkiego skomplikowania, przygodówka od Double Fine jest naprawdę świetną pozycją, która ujmuje bardziej klimatem niż tempem akcji na ekranie i dopiero pod koniec historii pozwala sobie na porządny fabularny zwrot. Mimo tego zaangażowani w rozgrywkę jesteśmy cały czas, a całość świetnie uzupełniana jest przez fakt, że w dowolnym momencie i bez konsekwencji przełączamy się pomiędzy postaciami Velli i Shaya. Jeżeli komuś odradzałbym kupno to tylko niecierpliwym, ponieważ po pierwszej części będą oczekiwać na drugą część siedząc jak na szpilkach. Także hardkorowi fani przygodówek muszą zdawać sobie sprawę, że to bardziej The Walking Dead niż oldschoolowe produkcje. Jeżeli lubicie jednak świetnie napisane, sympatyczne, przepiękne historie - Broken Age będzie dla Was dobrym wyborem.