Co wydarzyło się w opuszczonym (przez resztę świata, nie jego mieszkańców) mieście?
Co wydarzyło się w opuszczonym (przez resztę świata, nie jego mieszkańców) mieście?
Techland - trochę celowo, trochę przypadkiem (bo przecież czas od pomysłu na grę do jej premiery liczymy w latach) - trafia z tematyką Dying Light w dziesiątkę społecznych nastrojów na świecie. Bliski i Środkowy Wschód to obecnie, jeszcze bardziej niż w ostatnich latach, najbardziej zapalne regiony świata. Już samo osadzenie gry w fikcyjnym (choć inspirowanym prawdziwym, starożytnym siedliskiem w Turcji), blisko/środkowowschodnim Harran wystarczyłoby do oddania ducha czasów. Dying Light idzie jednak o krok dalej dorzucając do tego symbolikę poruszaną w sztuce co najmniej od czasów Dżumy Alberta Camus - epidemię śmiertelnego (czy też nie do końca, w czym cały ambaras) wirusa w odciętym od świata mieście. Na planecie, która jeszcze parę tygodni temu żyła wiszącą w powietrzu epidemią wirusa Ebola trudno o temat bliższy aktualnym czołówkom serwisów informacyjnych.
Gdzieś w roku 2014 światem wstrząsa wiadomość o wybuchu epidemii tajemniczego wirusa w mieście Harran. Skąd się wziął i jak go zwalczyć? Ministerstwo obrony i rząd nie zakrzątały sobie początkowo głów tymi pytaniami, podejmując niezwłoczną decyzję o otoczeniu miasta kordonem i przeprowadzeniu kwarantanny. W świetle rozprzestrzeniającej się z minuty na minutę pandemii oznaczało to dla mieszkańców Harran wyrok. I nie jest to wyrok śmierci, bo w Harran A.D. 2014 śmierć jest rzadki luksusem. Wyrok przeistoczenia się w bezmózgą, polegającą jedynie na instynkcie przekazywania wirusa istotę. Dla wygody nazywaną zombiakiem.
Sytuacja w mieście dawno przekroczyła status beznadziejnej, gdy ministerstwo obrony wpadło na nowy plan ostatecznego rozwiązania kwestii zainfekowanych - bombardowanie. Seria nalotów dywanowych powinna - według militarnych geniuszy - wyplenić zarówno zainfekowanych, jak i wciąż niezidentyfikowane źródło infekcji. Losu grupki ocalałych oraz ewentualnego niepowodzenia pomysłu nikt w sztabie kryzysowym zdaje się nie brać pod uwagę.
A to dopiero początek problemów dla skazanych na egzystencję w Harran, gdy także wśród wybrańców, którym dane było przeżyć do tej pory dochodzi do podziału na dwie frakcje. Jedyną nadzieją Harran zdaje się być człowiek w żaden sposób z miastem niezwiązany, zrzucony na jego ulice z wyraźną misją (jej naturę poznacie już w trakcie zabawy) Kyle Crane. Kyle to główny bohater tego dramatu i ostatni promyk słońca dla pogrążonego epidemią, rozdartego miasta.
Protagonista nie może być jednak kompletny bez motoru napędowego swoich działań, nemesis. Tym w świecie Dying Light jest lokalny polityk Kadir Suleiman, który po utracie brata wykrada kluczowe dla znalezienia potencjalnego lekarstwa przeciw wirusowi dane i pod nowym imieniem Rais staje na czele grupy lokalnych Bandytów.
Miejsce akcji Dying Light, Harran, podzielone jest na dwie strefy. W jednej z coraz większym trudem ataki zainfekowanych odpierają ocalali z epidemii. Druga to rosnące z dnia na dzień królestwo wirusa. W Harran nie ma ziemi niczyjej. Różnica między dwoma terytoriami sprowadza się do różnicy miedzy życiem a... nie, nie śmiercią. Czymś znacznie gorszym, "życiem" po śmierci.
To jednak nie koniec dychotomii w Dying Light. Kolejnym kluczowym podziałem w świecie po końcu świata (bo trudno inaczej wydarzenia w Harran określić) jest ten naturalny: na dzień i noc. Gdy świeci słoneczko, zombiaki to stado bezmózgich, powolnych owieczek czekających na wbicie tasaka w skroń. Gdy słońce zachodzi... zaczyna się prawdziwa walka o przetrwanie. Role się odwracają. Zwierzyna staje się myśliwym, a myśliwy zaczyna modlić się o ujście z życiem.
Techland zapowiada także, że idąc śladem przetartym na przykład przez The Last of Us nie schowa przy okazji Dying Light głowy w piasek w obawie przed stawianiem trudnych pytań. Tych o człowieczeństwo w świecie po upadku cywilizacji i samą istotę tego, co czyni nas ludźmi.
Tydzień z Dying Light to wspólna akcja promocyjna firm Gram.pl i Techland.