Nie sądziłem, że już w lutym w kinach pojawi się mocny kandydat do "filmu roku". Co tu dużo mówić - Kingsman: Tajne służby to produkcja, którą trzeba zobaczyć. Przeczytajcie dlaczego.
Nie sądziłem, że już w lutym w kinach pojawi się mocny kandydat do "filmu roku". Co tu dużo mówić - Kingsman: Tajne służby to produkcja, którą trzeba zobaczyć. Przeczytajcie dlaczego.
Filmy o tajnych agentach stały się śmiertelnie poważne. James Bond właściwie zrezygnował z gadżetów, Jason Bourne pozbawiony jest poczucia humoru, a przeciwnicy Jacka Bauera nie są klasycznymi czarnymi charakterami. Gdzie podziały się naciągane fabuły i gorące przypadkowe romanse? Matthew Vaughn udowadnia, że na wielkim ekranie wciąż jest dla nich miejsce.
Gary "Eggsy" Unwin (dobrze zapowiadający się Taron Egerton) to uliczny rozrabiaka i złodziejaszek żyjący z matką, malutką siostrą i ojczymem w Londynie. Życie chłopaka wypełniają utarczki, nie tylko słowne, z mężczyzną, który zastąpił jego ojca oraz jego niegrzeszącymi inteligencją znajomymi. Wszystko zmienia się w chwili, kiedy Eggsy trafia do aresztu. Ku swojemu zdziwieniu wyciąga go z niego Harry Hart, agent tajnej organizacji Kingsman, który okazuje się być przyjacielem rodziny. Jak nietrudno się domyślić chłopak dostaje "propozycję nie do odrzucenia".
Kingsman: Tajne służby opiera się na sprawdzonej formule "od zera do bohatera", ale zmiksowanej z najlepszymi elementami z dawnych przygód agenta 007 i specyficznym stylem Vaughna. Sceny o poważnym wydźwięku doskonale przechodzą w sekwencje akcji, którym z kolei nie brakuje "jaj". Film ma kategorię R, co oznacza, że zobaczymy w nim nie tylko krew, ale i usłyszymy nie wybredne żarty oraz słownictwo z jakiego zrezygnowali ostatnio nawet najwięksi zakapiorzy. Gdyby całość skierowana była do nastoletniej widowni, to wciąż byłaby zjadliwa, ale brak pruderii sprawił, że produkcja ta stała się bardziej pikantna.
Trudno znaleźć w układance o nazwie Kingsman słabsze lub niepasujące elementy. Bohaterowie zostali "napisani" i zagrani tak, że naprawdę nam na nich zależy. Głównym bohaterem jest wspomniany już Eggsy, ale na ekranie równie dużo do powiedzenia i zrobienia ma także jego mentor, w którego wcielił się Colin Firth. Jego rolę zapamiętacie naprawdę na długo.
Aktor zrywa tu ze swoim dotychczasowym wizerunkiem spokojnego mężczyzny w średnim wieku jakim był w musicalu Mamma Mia! czy Dziennikach Bridget Jones. Tutaj jest on nie tylko dystyngowanym agentem, ale i prawdziwym badassem. Muszę tez zdradzić, że to właśnie do niego należy zdecydowanie najlepsza sekwencja filmu. Co tu dużo mówić - to scena, która będzie równie kultowa, co pokaz mocy Quicksilvera w X-Men: Przeszłość, która nadejdzie. Serio!
To samo tyczy się arcywrogów duetu szpiegów oraz ich współpracowników z organizacji Kingsman. Sepleniący Valentine (jak zawsze doskonały Samuel L. Jackson) jest nie tylko głównym powodem głośnego śmiechu widzów na sali kinowej, ale i wymagającym przeciwnikiem. Do tego, jego pomocniczką jest wyposażona w ostre jak brzytwa protezy nóg (sic!) Gazelle. Nie muszę chyba tłumaczyć, do czego wykorzystuje ona swoje kalectwo.
Co najlepsze, nawet postacie, które na ekranie pojawiają się okazjonalnie mocno zaznaczają swoją obecność. Michael Cain jako szef agencji zwyczajowo daje popis dobrego aktorstwa, Sophie Cookson w roli młodej agentki Roxy nie popada w typowe dla gatunku schematy. W filmie zobaczymy także - niestety na krótko - samego Marka Hamilla, lepiej znanego jako... Luke Skywalker!
Przyczepić się można jedynie do efektów specjalnych wykonanych przy pomocy komputera. Nie wyglądają one tak dobrze jak w innych produkcjach. Za to popisy kaskaderskie i choreograficzne wykonane na planie to prawdziwe majstersztyki. Podobnie jak scenografia, ścieżka dźwiękowa wykorzystująca licencjonowane klasyki i sposób filmowania. Produkcję tę naprawdę ogląda się inaczej niż pozostałe pozycje z gatunku "zabili go i uciekł".
Kingsman: Tajne służby bezdyskusyjnie można uznać za list miłosny do "starych Bondów" i klimatów lat 70. z całym ich dobrodziejstwem inwentarza. Vaughn nie powiela jednak schematów, ale wykorzystuje je w twórczy sposób i dorzuca sporo od siebie, dzięki czemu całość aż pachnie świeżością. Najważniejsze jest jednak to, że oglądanie całości naprawdę sprawia frajdę - i to na wielu poziomach. Podczas seansu w głowie widza goszczą najróżniejsze emocje - od histerycznych wybuchów śmiechu aż po strach, ale absolutnie każda minuta filmu to zabawa na najwyższym poziomie.