Gdyby dało się tworzyć mody do BF4, Hardline pewnie nigdy by nie powstał.
Gdyby dało się tworzyć mody do BF4, Hardline pewnie nigdy by nie powstał.
Ta oto myśl przyświecała mi przez niemal cały czas rozgrywki w najnowszą odnogę - bo trudno to inaczej nazwać - utytułowanej serii Battlefield. Hardline, bo taki podtytuł nosi produkcja, stworzony został przez studio Visceral Games przy udziale EA DICE. A skąd ta kontrowersyjna teza? Pojawiła się choćby dlatego, że porównując grę EA do kompleksowości i poziomu zaawansowania modów do innych produkcji, doszedłem do wniosku, że utalentowani fani zrobiliby to znacznie lepiej. A już na pewno w przypadku rozgrywki sieciowej. Tym bardziej, że liczba rzeczywistych nowości zasługuje najwyżej na DLC do BF4, a nie normalnie wyceniony pełnoprawny tytuł.
Co ciekawe chcę tu pochwalić samą ideę. Wykorzystanie silnika i mechaniki rozgrywki BF4 do stworzenia gry, w której naprzeciw siebie stają policjanci i bandyci, jest naprawdę dobrym pomysłem. Po pierwsze gier tego typu nie ma zbyt wiele, co zawsze owocuje efektem pewnej świeżości. Po drugie choćby u siebie zauważyłem spore znużenie "nowoczesną wojną", jaką od kilku lat, niemal bez przerwy serwują nam producenci największych gier z rozbudowanymi trybami multi. Battlefield Hardline mógłby więc potencjalnie wypełnić tę lukę, niestety za mało tu istotnych zmian, by uznać tę produkcję za w pełni udaną.
Zacznę wszakże od trybu kampanii, który na początku zapowiadał się bardzo grywalnie. Fabuła choć oscylująca wokół motywów wielokrotnie przetrawionych przez kino i telewizję, zaczęła mnie wciągać, spodobał mi się również ten "serialowy" podział na odcinki, choć to jedynie zwyczajny sztafaż. Jednak w drugiej połowie "sezonu" zacząłem odnosić wrażenie, że scenarzystom i przede wszystkim autorom dialogów zaczęło brakować pomysłów. Nie żeby początek kampanii jakoś powalał, ale przez kilka chwil było nawet całkiem przyzwoicie. Cóż z tego, skoro po krótkim czasie gołym okiem zaczęło być widać mielizny scenariusza i zupełnie pozbawionych głębi bohaterów, włączając to Nicka Mendozę, czyli głównego bohatera tej mało udanej policyjnej sagi. Twórcy posunęli się również nieco za daleko w budowaniu nastroju najtańszą metodą - używając nieinteraktywnych scen na silniku gry. Chwilami miałem wrażenie, że więcej czasu poświęcam na oglądanie, niż właściwą rozgrywkę, co w produkcji aspirującej do miana gry akcji fatalnie wpływa na odbiór całości.
W Battlefield Hardline zaimplementowano także kilka nowych elementów mechaniki rozgrywki, mających ją zarówno uatrakcyjnić, jak i jeszcze głębiej osadzić w przyjętej konwencji. Tutaj jednak również nie wszystko zagrało tak jak powinno. Najważniejszą nowością jest chyba możliwość aresztowania (czytaj: skucia kajdankami) przeciwników. Pomysł świetny, wykonanie zdecydowanie mniej. Problemem jest fakt, iż umiejętność ta jest zbyt potężna i zarazem łatwa do wykonania. Po kilku pierwszych odcinkach, gdy rozpracujemy już metodę działania skryptów sterujących SI, możemy "zwinąć" niemal całą mapę. I wcale nie przesadzam. Zawodzi też poszukiwanie dowodów, które mogło być potencjalnie jednym z najciekawszych elementów zabawy, a sprowadzone zostało do prostej i nic nie wnoszącej czynności.
Całkiem nieźle natomiast sprawdza się mechanika skradania. Odwracanie uwagi, przekradanie za plecami, poziom podejrzliwości przeciwników, cicha eliminacja - mamy tutaj niemal wszystkie składniki potrzebne dobrej skradance. Znów jednak nie zagrało kilka elementów. Po pierwsze bowiem skradać - poza kilkoma fragmentami niemal narzuconymi przez fabułę - w ogóle się nie opłaca. Aresztowanie zabiło niemal całkowicie ten element rozgrywki. Po drugie ością w gardle staje nam... SI przeciwników. Tak durnych, bo trudno użyć innego słowa, botów nie widziałem od dawna. Przeciwnicy są zupełnie niezorganizowani, działając na podstawie najprostszego skryptu - wykryć, stanąć i strzelać. Zapomnijcie o flankowaniu, czy nawet chowaniu się za przeszkodami. Gwoździem do trumny jest mechanizm "miejsce ostatniego pobytu bohatera", który przyciąga wszystkich w zasięgu niczym lampa naftowa ćmy. Nawet przez kilka chwil pobawiłem się biegając w kółko po mapie i obserwując podążające za moim cieniem stado lemingów. Ale uwierzcie - ta zabawa szybko się nudzi.
Oczywiście kampania to tylko przystawka mająca zaostrzyć apetyt na sesje w sieci. Rozgrywka multi zawsze była podstawowym oraz najważniejszym trybem w każdej grze z serii Battlefield i nie inaczej jest w Hardline. Jednak i tutaj nie jest tak dobrze, jak tego oczekiwałem. Przyczyna takiego stanu jest bardzo prosta - rozgrywka, mimo iż stwarza pozory bycia czymś nowym i świeżym, jest zbyt podobna do tego, co znaleźć możemy w BF3/4.
Tak naprawdę poza kilkoma ledwie trybami, które wnoszą nieco świeżości, doświadczamy klasycznej "powtórki z rozrywki". Większość trybów to nic innego jak battlefieldowe standardy pozbawione ciężkich pojazdów, ze zmienionymi by pasować do konwencji "skórkami". Oczywiście nie powinno to dziwić i prawdę powiedziawszy sam nie miał bym nic przeciwko kolejnej porcji zabawy w dużym Podboju. Pod warunkiem wszakże, że pojawiłaby się w tym trybie jakakolwiek wartość dodana, coś zupełnie nowego i oryginalnego. Tymczasem otrzymujemy dokładnie to samo z nieco innymi modelami. Ileż można? Równie klasycznie jest w trybie Team Deathmatch, zaś Krwawa Forsa i Napad to nic innego, jak wariacje na temat Capture The Flag.
Takiego kopiowania sprawdzonych wzorców jest tutaj znacznie więcej, choćby w obrębie dostępnych klas, które są niemal dokładną kalką tych znanych z BF4. A przecież przyjęta konwencja była znakomitym materiałem wyjściowym do znacznie głębszej zabawy klasami postaci, niż zmiana kilku gadżetów i wyrzucenie 3/4 broni. Swoją drogą metoda na przytrzymanie graczy przy rozgrywce po znacznym okrojeniu arsenału też nie grzeszy subtelnością. Mniej broni i innych zabawek - wolniejszy awans. Jakież to proste, prawda? Dobrze przynajmniej, że wiele z nich możemy kupić po prostu zbierając gotówkę (zastąpiła punkty doświadczenia) i spełniając specjalne warunki (zazwyczaj odpowiednia liczba fragów), bez konieczności mozolnego przebijania się przez "drzewka" rozwoju.
Rozczarowały mnie też mocno mapy, które można określić jednym słowem - nijakie. Albo robię się już zbyt wybredny, albo rzeczywiście nic nie wybija się tutaj ponad standard i przeciętność. Tym bardziej, że duża część map sprawia wrażenie posklejanych z fragmentów aren z BF3/4 lub wręcz pokrytych innymi teksturami ich kopii. Pewną osłodą jest wykorzystanie na kilku mapach sławetnego "levolution", choć są to efekty zdecydowanie mniej spektakularne, niż w przypadku wojennych Battlefieldów.
Na szczęście twórcy mieli przebłyski i oprócz standardowych opcji, wrzucili do gry kilka trybów, które przytrzymały mnie przy rozgrywce sieciowej. Pierwsza sprawa to dwa bardzo szybkie i dynamiczne tryby Na Ratunek oraz Na Celowniku. W pierwszym z nich jedna z drużyn ochrania dwóch "sterowanych" przez SI zakładników, w drugim jeden z graczy wciela się w rolę VIP-a, którego sojusznicy mają chronić przed atakami drugiej grupy. Całkowicie zrezygnowano tutaj z możliwości odradzania się, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu zabawa jest znacznie bardziej dynamiczna, rundy są szybkie oraz intensywne skutecznie podnosząc adrenalinę, a jasny i klarowny cel w połączeniu z niewielkimi rozmiarami map sprawia, że nie doświadczamy tu plagi biegających gdzieś po obrzeżach kamperów. Może czasami rozgrywka jest zbyt chaotyczna, ale wraz z upływem czasu zauważyłem, że coraz liczniejsza grupa graczy zaczyna świetnie rozumieć o co chodzi i gra sprawiała mi coraz większą przyjemność. Swoją droga niemal nie wierzę w to co piszę - w Battlefieldzie podoba mi się szybki i dynamiczny tryb na małych mapach...
Jednak największym hitem w moim osobistym zestawieniu okazała się Fucha. Po bliższej i spokojnej analizie to nic innego, jak Podbój z mobilnymi punktami kontroli i beznadziejnym modelem jazdy. Ale ileż w tym naprawdę dobrej i sycącej zabawy! Zasady są bardzo proste. Na mapie rozstawiono kilka samochodów, których przejęcie i kontrolowanie daje takie same profity, jak bazy w Podboju - im więcej pojazdów pod naszą kontrolą, tym szybciej znikają "bilety" przeciwnika. Do tego dodano bardzo znaczące bonusy za szybką jazdę, możliwość obsadzenia całego wózka wychylonymi przez okna ziomami z zespołu... i oto przed nami najbardziej grywalny tryb w Battlefield Hardline. W bardzo prosty sposób zmuszono tu graczy do pozostawania w ciągłym ruchu, przez co sytuacja na mapie zmienia się niczym w kalejdoskopie, a szalone pościgi i ucieczki pompują w nas tony adrenaliny.
Równie mieszane uczucia jak w przypadku pozostałych aspektów gry, mam w stosunku do oprawy graficznej. Całkiem niezłe modele i świetnie wyglądające twarze skontrowano tutaj zdecydowanie zbyt sterylnym jak na charakter gry otoczeniem. Widać to szczególnie w trybie kampanii podczas wizyt w biednych dzielnicach rażących sztucznością, której nie są w stanie zamaskować ani perfekcyjne efekty cząsteczkowe, ani równie dobre oświetlenie. Nie popisano się także podczas tworzenia map do rozgrywki sieciowej - wspominana wcześniej nijakość odnosi się nie tylko do ich układu, ale też designu artystycznego. Jeśli tylko dysponujecie taką możliwością, od razu polecam też prowadzenie rozgrywki z oryginalnym , angielskim dubbingiem. Polska wersja językowa jest raczej słaba, zbyt często razi sztucznością i przede wszystkim wręcz fatalnym doborem głosów do postaci.
Powyższą recenzję podsumuję w zasadzie jednym zdaniem - Battlefield Hardline jest grą, która powstała zupełnie niepotrzebnie. Jako całość jest niemal kwintesencją przeciętności, zarówno pod względem grywalności, jak i wykonania. Nie oczekiwałem co prawda jakiejś rewolucji w gatunku, ale Hardline zawodzi w zbyt wielu aspektach, by uznać te produkcję za choć trochę lepszą niż poprawna. Za dużo tu kopiowania wojennych Battlefieldów, za mało oryginalności i dobrze działających mechanizmów. To najwyżej materiał na nawet niezłe DLC do BF4. Choć, jak wspomniałem na samym wstępie, moderzy zrobiliby to zapewne znacznie lepiej.
PS. Screeny pochodzą od producenta, ponieważ z niewyjaśnionych do dziś przyczyn ani FRAPS, ani Action! nie chciały w żaden sposób ze mną współpracować.