Gwiezdne wojny i gry - Epizod II: Atak klonów (i średniaków)

Piotr Bajda
2015/05/02 15:30

38 lat od premiery Gwiezdnych wojen to ponad setka gorszych, lepszych, wybitnych i czasami tragicznie straconych gier. Kontynuujemy szaleńczą misję wspomnienia każdej z nich.

Gwiezdne wojny i gry - Epizod II: Atak klonów (i średniaków)

Na czym skończyliśmy wczoraj? O, tak, rok 1993.

Pierwszym zwiastunem nadchodzących zmian - niekoniecznie w kwestii jakości - był wydany w listopadzie roku 1993 Star Wars: Rebel Assault. Dość standardowa kosmiczna strzelanka, która z tłumu wybijała się zsamplowaną muzyką oraz rozpikselowanymi scenami z filmu, niezłą oprawą w 3D i fabułą wprowadzającą do uniwersum nową postać zwaną Rookie One (co ciekawe, gracz wybierał płeć Żółtodzioba, postępowo). Twórcy w kreowaniu jego/ jej historii rozpędzili się do tego stopnia, że Gwiazdę Śmierci niszczy właśnie Rookie One. Hmm.

Pod prąd nie poszedł na pewno świeżo upieczony wówczas spadkobierca praw do automatów Star Wars po Atari - SEGA. Najbardziej innowacyjnym aspektem traktującej o Bitwie o Endor Star Wars Arcade był jej tytuł. Zieeew.

Koła nie próbowało odkrywać na nowo także Namco przy okazji Super Star Wars: The Empire Strikes Back. I bardzo dobrze. Wspomniana wczoraj Super Star Wars była świetną grą. Powtórzenie przepisu na nią w przyprawie z drugiej części trylogii okazało się receptą na kolejny sukces i zadowolenie graczy. Ciekawostka: w Japonii gra ukazała się pod tytułem Super Star Wars: Teikoku no Gyakushuu, co po przetłumaczeniu na angielski, a potem na polski oznacza mniej więcej Kontratak Imperium. Brzmi znajomo, ale to nie do końca to, prawda?

Całkiem udany rok dla fanów gier w uniwersum urósł jednak do rangi punktu zwrotnego za sprawą premiery X-Winga. Niejaki Lawrence Holland dostał od LucasArts misję zbudowania gry o pilotażu kultowego X-Winga (oraz mniej kultowych, niegodnych tytułu Y-Winga oraz A-Winga) na sprawdzonym w grach o II WŚ silniku korzystającym z polygonów zamiast standardowych wówczas bitmap. I tak narodziła się legenda, która wkróce doczekała się dwóch rozszerzeń (Imperial Pursuit i B-Wing), a rok później kontynuacji. Kontynuacji, która... Nie, nie uprzedzajmy faktów.

Namco powiedziało w roku 1994 sprawdzonej formule Super Star Wars "do trzech razy sztuka", efektem czego była gra biorąca się za barki z Powrotem Jedi. W dokładnie ten sam sposób, co jej poprzedniczki. Następna!

A następna to prawdziwy rarytas.

TIE Fighter przez 19 lat od premiery doczekał się mocnej konkurencji na poletku symulatorów myśliwców, ale staruszek ma się dobrze. Rozwinięcie idei X-Winga i obsadzenie po raz pierwszy w roli głównej tych złych, czyli Imperium, było strzałem równie celnym, jak ten którym Luke zniszczył pierwszą Gwiazdę Śmierci. Star Wars: TIE Fighter od 1994 zasiada na tronie najlepszego space simulatora w dziejach.

Ale rok 1995 to premiera nie jednej, a dwóch kultowych gier ze Star Wars w nazwie. Chyba każdy pamięta swój pierwszy kontakt z grą FPP. Zwłaszcza jeśli zaszczyt ten przypadł Star Wars: Dark Forces.

Dark Forces to nie tylko pierwsza graStar Wars z widokiem z oczu bohatera, ale także kamień milowy całego gatunku. To tutaj po raz pierwszy mogliśmy spoglądać w górę i w dół, kucać, skakać czy zwiedzać wielopiętrowe poziomy - wszystko to dzięki majestatycznie nazwanemu silnikowi Jedi Engine. Zresztą, historię gry skrupulatnie przedstawił Kuba Zagalski. O, tutaj.

Warto zaznaczyć, że Dark Forces odniosła należny jej sukces. W latach 1995-1999 znalazła 952.000 nabywców, zostając 11. najlepiej sprzedającą się grą na komputery osobiste i dając zalążek serii gier z Kyle'em Katarnem.

Dwie genialne gry musiała zrównoważyć jedna od ideału daleka. Rebel Assault II to paskudna gra, ale na zawsze zapisała się w historii jednym elementem - na jej potrzeby nagrano pierwsze od czasów Powrotu Jedi sceny z udziałem prawdziwych aktorów w uniwersum Gwiezdnych wojen. Mało tego, na planie pojawiły się prawdziwe, wygrzebane z zakurzonego magazynu Lucasfilm, rekwizyty wcześniej służące Markowi Hamillowi i spółce. Brawo. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.

Wstydliwe wyznanie: kiedyś uważałem te pokrakę za - cytuję nieletnią wersję samego siebie - najlepszą grę na świecie. Błędy młodości.

Po tłustym roku musiał nadejść rok chudy. 1996 to premiera zaledwie jednej gry w uniwersum. Ale za to jakiej! Shadows of the Empire na Nintendo 64 nie tylko otworzyła przed graczami świat nowych doznań (trójwymiarowa przygodówka przeplatana sekwencjami pokroju udziału w Bitwie o Hoth rozpalała wówczas więcej, niż zaledwie wyobraźni)ę, ale opowiadana we współpracy z komiksami i książką fabuła pokazała światu, że grami wideo można opowiadać ciekawe, świeże historie w galaktyce Lucasa. To ważny precedens.

W 1997 na poletku gwiezdnowojennych gier zrobiło się znacznie tłoczniej. Tego samego roku premierę miała koślawa bijatyka na PSX-a - Masters of Teras Kasi, kontynuacja legendarnego Dark Forces z dopiskiem Jedi Knight (standardowe więcej, mocniej, lepiej z dodatkiem multiplayera oraz mieczów świetlnych), powoli odcinający kupony sukcesu X-Wing vs. TIE Fighter oraz koszmarek w postaci Yoda Stories (w 1999 przekonwertowany na GameBoya Color). Z tego zacnego grona pochylimy się nad tą ostatnią produkcją.

GramTV przedstawia:

Bo na grubo ponad setkę wydanych gier przypada niewiele naprawdę złych. Jest sporo średniaków, kilka produkcji takich sobie, ale wywołujące ból zębów są rzadkością. Zdecydowanie najgorszą z tego wąskiego grona jest jednak budząca odrazę Yoda Stories. Szkoda czasu i miejsca na elaboraty, więc w skrócie: Opowieści Yody to zbiór durnych, niepowiązanych, oderwanych od zdrowego rozsądku minigierek pokroju "uratuj Hana Solo" czy "dotknij znaku zapytania niebieską pałką udającą miecz świetlny". Poniższy filmik oglądacie na własne ryzyko.

W roku 1998 świat oswajał się powoli z myślą, że już za rok George Lucas rozpocznie opowiadanie historii Anakina Skywalkera. Czekanie na premierę Mrocznego widma starała się umilać zbieranina kilku gier. W zasadzie żadna z nich (no dobra, jest jeden wyjątek) nie zasługuje jednak na więcej, niż jedno zdanie wspomnienia. A zatem:

  • Star Wars: Jedi Knight: Mysteries of the Sith - dodatek do Dark Forces 2 z Marą Jade, jako daniem głównym.
  • Star Wars: Rebellion - taki sobie RTS/4X z (nie zgadniecie) Rebeliantami.
  • Star Wars DroidWorks - Lucas poczuł misję i uczy dzieci (od 10 lat wzwyż) budować roboty.
  • Star Wars: Rogue Squadron - to wspomniany wyjątek. Stawiająca na szybką akcję kosmiczna strzelanka na Nintendo 64 (wraz ze zwiększającym możliwości konsoli Expansion Packiem), która zmieniła niejedno życie. Była tak dobra. Zobaczcie sami.

  • Star Wars Trilogy - SEGA kontraatakuje z kolejnym automatem do gier. Całkiem udanym, acz w dobie Rogue Squadronu w domowym zaciszu nie robiącym na nikim wrażenia.

A potem nadszedł rok 1999, po którym nic już nie było takie same. W lutym seria X-Wing doczekała się czwartej (choć przez fanów uważanej za kanonicznie trzecią) odsłony z podtytułem Alliance. Ci sami fani otwarcie krytykowali brak trybu kampanii, a zasłużona seria powoli zmierzała w stronę zachodzącego słońca. Później zaczął się zalew growych dodatków do szamanego na seansach Mrocznego widma popcornu. Oto subiektywny ranking ich jakości wyżej podpisanego. Star Wars: Gungan Frontier, czyli pseudo strategia o zarządzaniu kolonią Gungan (nie da się zabić Jar Jara) na PC. Star Wars Episode I: Phantom Menace, czyli porządna przygodówko/platformówka wiernie podążająca śladami filmu (da się zabić Jar Jara). Bezkonkurencyjna okazała się natomiast ostatnia z gier tamtego roku.

Wyścig ścigaczy to najbardziej zapadająca w pamięć sekwencja Mrocznego widma. Pędzące na złamanie karku pody musiały zadziałać także na podłączonych do konsol ekranach telewizorów. I zadziałały. Star Wars: Episode I Racer rzucił wyzwanie futurystycznym ścigałkom z Wipeoutem i F-Zero na czele i - jeśli zasugerujemy się wynikami sprzedaży - ukończył wyścig na pierwszym miejscu. Racer to po dziś dzień najpopularniejsza gra wyścigowa w klimatach sci-fi z ponad trzema milionami sprzedanych kopii.

Poza konkurencją uplasowały się dwie kolejne, edukacyjne gry z serii Lucas Learning: Pit Droids oraz Yoda's Challenge Activity Center.

Dojenie graczy? Na przestrzeni roku 2000 do sklepów trafiło 9 gier z Star Wars w nazwie. Dzieł wybitnych odnotowano w tym zestawieniu 0 (słownie: zero), więc czas na znany już manewr z jednozdaniowymi opisami.

  • Star Wars: Anakin's Speedway - czteroletnie szkraby projektują trasy dla wyścigów podów.
  • Star Wars Episode I: Jedi Power Battles - symulator prowadzenia warsztatu w skórze Watto. Żartuję, tytuł mówi o tej grze wszystko.
  • Star Wars: Force Commander - RTS. Średniak.
  • Star Wars: Early Learning Activity Center - nie masz czasu na wychowanie dziecka? Anakin i Amidala zrobią to za Ciebie (nie da się zabić Jar Jara).
  • Star Wars Math: Jabba's Game Galaxy - jasne, niech Jabba uczy nasze dzieci matmy. Co może pójść źle?
  • Star Wars: Jar Jar's Journey - nie da się zabić Jar Jara.
  • Star Wars: Demolition - Twisted Metal spotyka Gwiezdne wojny.
  • Star Wars: Episode I Obi-Wan's Adventures - Obi Wan skurczył się i utknął w Gameboyu Color.
  • Star Wars: Battle for Naboo - Rogue Squadron dla ubogich z tymi brzydkim, żółtymi myśliwcami.
  • Uff.

Naprawdę dobre lata dla gier w uniwersum zbliżały się wielkimi krokami. Trzeba było jeszcze tylko przeboleć rok 2001. Fanom kosmicznych strzelanek pomagał w tym Starfighter, czyli Rogue Squadron dla ubogich v. 2.0. Pod warunkiem, że posiadali oni PlayStation 2. Szukający prawdziwego Rogue Squadrona musieli rozważyć zakup GameCube'a, na którym wylądował jego niemal idealny sequel. Dla miłośników przeciętnych RTS-ów przygotowano natomiast Galactic Bttlegrounds. Nie zabrakło też propozycji dla masochistów w postaci dedykowanego Xboksowi Star Wars: Obi-Wan. Brr. Rok różnorodności wieńczyła gra całkiem dziwaczna.

Na początku XXI wieku wyścigi kartów przeżywały rozkwit. Niemal każda popularna marka musiała mieć swoja wersję karykaturalnych wyścigów z power-upami. Gwiezdne wojny także. Gra nazywała się Star Wars Super Bombad Racing i jedynym pomysłem jej twórców (co nie znaczy, że dobrym) było powiększenie głów bohaterów. To nie była najgorsza gra na świecie, ale... zdecydowanie najbardziej kuriozalna z tych ze Star Wars w nazwie. Zresztą, zobaczcie sami.

Wiem, wiem. Po czymś takim należy się odpoczynek. Do zobaczenia jutro. Dołączą do nas między innymi Rycerze Starej Republiki.

Komentarze
14
Usunięty
Usunięty
03/05/2015 22:18
Dnia 03.05.2015 o 21:19, Henrar napisał:

Shadows o the Empire

...które jest bardzo mocno przereklamowane. Etapy latane są bardzo fajne, ale jako strzelanka TPP ta gra zupełnie nie daje rady. Poza tym swego czasu dość mocno ją "celebrowano", więc nie sądzę, że jest taka nieznana.

czaki222
Gramowicz
03/05/2015 22:01

I jeszcze zapomniano o Star Wars: The Phantom Menace. Ciekawy tytuł. Może przeciętny, ale przeszedłem z kilkanaście razy.

Usunięty
Usunięty
03/05/2015 21:19
Dnia 03.05.2015 o 04:51, Oscar_Oks napisał:

nie wierzę, że autor tak bardzo po macoszemu potraktował Jedi Knighta...

Może dlatego, że artykuł skupia się na grach mniej znanych? Jedi Knighta, Kotory czy nawet Empire at War zna tutaj prawie każdy. Gorzej np. z Yoda Stories czy Shadows o the Empire.




Trwa Wczytywanie