Dontnod pokazało już, że potrafi budować klimat i szczegółowo nakreślić tło kreowanego świata. W Teorii Chaosu udowadnia natomiast, że potrafi także wywrócić wszystko do góry nogami.
Dontnod pokazało już, że potrafi budować klimat i szczegółowo nakreślić tło kreowanego świata. W Teorii Chaosu udowadnia natomiast, że potrafi także wywrócić wszystko do góry nogami.
Jeszcze przy okazji tekstu o drugim odcinku pisałem, że choć wydarzenia nabierają tempa, nadal w grze nie brakuje momentów, w których na spokojnie możemy usiąść sobie na kanapie, wsłuchać się w gitarową muzykę w tle i porozmyślać nad aktualnymi wydarzeniami. Cóż, w trzecim odcinku jest już na to znacznie mniej czasu. Studio Dontnod wrzuca wyższy bieg, popędzając akcję do przodu. Teoria Chaosu już od pierwszych chwil rozpoczyna się od ważnych wydarzeń. Oto niezawodny duet w postaci Chloe i Max pod osłoną ciemnej nocy wybiera się na małą wycieczkę po kampusie Blackwell Academy. Oczywiście nie jest to spacer czysto rozrywkowy, wprost przeciwnie, dziewczyny udają się do szkoły po bardzo konkretną, lecz nienamacalną rzecz - odpowiedzi. Mają bowiem nadzieję, że poszperanie w kilku miejscach pozwoli im spojrzeć na niedawne wydarzenia z innej perspektywy. Na pierwszym planie, przynajmniej w mojej wersji gry, czuć było ciężar niedawno podjętych przeze mnie decyzji, a więc tragedii, która rozegrała się na szkolnym dziedzińcu i to na oczach wielu uczniów. Max nie była zbyt popularna już wcześniej, teraz ma chyba jeszcze mniej zwolenników, bo część uczniów zdecydowanie uważa, że przyczyniła się ona do takiego, a nie innego zakończenia historii szykanowanej Kate.
Ale to tylko jeden, nawet lekko poboczny wątek. Bo na tę sytuację nie mamy już wpływu, zresztą, o ile inaczej pokierowaliście decyzjami pod koniec ostatniego epizodu, być może nie doszło do tragedii. Stąd też historia nie kręci się zupełnie wokół ostatnich wydarzeń, a nocna wycieczka dziewczyn ma na celu także dowiedzenie się czegoś o Rachel Amber oraz nielubianym przez Max Nathanie. I choć akurat w tym momencie na stole nie pojawiają się żadne znaczące karty, wycieczka z całą pewnością przyczyniła się do ich odsłonięcia. Była to także okazja do przyjrzenia się murom opuszczonej i skąpanej w mroku szkoły. Max rozświetlająca ciemność korytarza światłem niesionej w dłoni latarki jawiła się dla mnie niczym Alan Wake. Zresztą, podczas zwiedzaniu kolejnego z budynków - szkolnego basenu - nie zabrakło chwil umiarkowanej grozy. Tu zresztą chciałbym lekko ponarzekać, bo okazało się, że Dontnod miało pomysł w jaki sposób dodać do gry trochę napięcia, ale nie miało za to pomysłu na to, w jaki sposób zaprojektować sensowny system skradania się. Ten, który udało im się skleić w całość, jest raczej problematyczny i niewygodny w obsłudze. Cieszę się więc, że miałem z nim do czynienia jedynie przez kilka minut.Mniej więcej w połowie odcinka następuje wolniejszy moment wytchnienia, gdy Max i Chloe po nocnych przygodach budzą się w jednym łóżku (bez skojarzeń proszę!) i mają ponownie czas na powspominanie starych czasów. Ale to tylko kilka minut, po których akcja ponownie przyspiesza. Dziewczyny jadą bowiem na kolejne przeszukanie, tym razem o poranku i to u bardzo niebezpiecznego typa. Dostanie się do jego prywatnej "hacjendy" wymaga od Max lawirowania pomiędzy przeszłością, a przyszłością, bowiem podczas rozmów musi ona otrzymać odpowiednie informacje, by następnie umożliwić sobie oraz Chloe wejście na prywatny teren. Po drodze napotykamy na kilka mniej istotnych dla fabuły, ale trudnych moralnie wyborów, które uatrakcyjniają rozrywkę. No a samo przeszukanie jest tym razem źródłem znacznie ważniejszych niż wcześniej informacji.
Gdy wydaje się, że trzeci odcinek Life is Strange zmierza powoli ku końcowi, Dontnod zrzuca na graczy prawdziwą bombę. Robi to zresztą w idealnym momencie. Już w recenzji pierwszego epizodu pisałem, że scenariusz gry jest jej najważniejszą zaletą. Twórcy po raz kolejny przypominają o tym, ale prezentują świadomość tego, że nie kupią gracza pięć razy pod rząd tymi samymi sztuczkami. Robią więc coś zupełnie nowego, przez co cała historia staje dosłownie na głowie, a my dowiadujemy się, że Max ma z bohaterem Efektu Motyla znacznie więcej wspólnego, niż mogliśmy dotychczasowo sądzić. Gdyby nie tak znaczny finał, z całą pewnością czułbym pewien niedosyt po Teorii Chaosu. Szczególnie, że nadchodzi przecież cały ten wspominany w dwóch poprzednich epizodach kataklizm, ale dziewczyny zajmują się poszukiwaniem koleżanki, która zaginęła ładnych kilka tygodni temu. A w tej sytuacji ich priorytetem powinno być szukanie sposobu na ratowanie miasteczka. Bałem się i po części nadal się boję, że wątek ten zostanie zmarginalizowany w ostatnich dwóch epizodach, bo zabraknie po prostu czasu na jego sensownie rozegranie. Jednocześnie w tym momencie jestem gotów przymknąć na to oko, jeżeli twórcy utrzymają aktualny poziom scenariusza i nadal będą mieć takie asy w rękawie. Końcówki drugiego i trzeciego epizodu są absolutnie genialne i dowodzą, że Dontnod w swojej grze potrafi genialnie poprowadzić nie tylko fragmenty, gdy akcja zwalnia, ale także te, w których przyspiesza. Brawo.Co z resztą? W stronie audiowizualnej niewiele się zmienia. Life is Strange to cały czas świetnie wyglądająca i genialnie udźwiękowiona gra, która co prawda czasem pokaże nam na ekranie kilka pikseli, ale to uroki wybranego przez twórców stylu graficznego, który jednocześnie niesamowicie "klei się" z pozostałymi elementami zabawy. Owszem, mimika twarzy i synchronizacja ust bohaterów z wypowiadanymi przez nich kwestiami nadal są słabe, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić i wspominam o tym bardziej z kronikarskiego obowiązku, niż prawdziwego oburzenia. Najważniejsze jest jednak to, że Life is Strange nadal utrzymuje swój świetny klimat, który zdążył na przestrzeni epizodów lekko spoważnieć, bo Max zaczyna rozwiązywać kryminalistyczne zagadki zamiast chodzić na zajęcia, ale nadal jest on bardzo sugestywny i wciągający, spokojny, miły i ciepły, choć lekko przerażający zarazem. Taka cisza przed burzą. Oczywiście osoby, które dotychczas nie polubiły Max, a grę uważały za infantylną zdania po Teorii Chaosu nie zmienią. Ja natomiast, jako gracz absolutnie pochłonięty przez tą pozycję, z przyjemnością wystawiam trzeciemu epizodowi najwyższą dotychczas ocenę już teraz będąc lekko rozgoryczony, że do finału pozostało mniej niż więcej. A szkoda, bo cały czas mam apetyt na więcej czasu i z Max, i z Chloe.