Wreszcie coś, co poruszyło moje kamienne serce.
Wreszcie coś, co poruszyło moje kamienne serce.
No dobrze, powiem wprost: jestem niemalże zachwycony. Serca z kamienia kupiły mnie w całości praktycznie każdym elementem składowym. I choć nie obyło się bez kilku (drobnych na szczęście) błędów i niedociągnięć, całość okazała się prawdziwą ucztą. Jeśli zaś zapytacie, co mnie tak zauroczyło, to odpowiem, że...
Dodatek to olbrzymi ukłon w stronę nas, Polaków. Jeśli do tego jest wam bliska historia naszego kraju z okresu, gdy dominowała rozbisurmaniona przywilejami szlachta, to poczujecie się jak w domu. Jakby tego było mało, ten charakterystyczny, swojski nastrój doprawiony został solidną dawką motywów zahaczających o mistycyzm w ujęciu charakterystycznym dla przedstawicieli romantyzmu. To wszystko zaś, zestawione z bezkompromisową i brutalną rzeczywistością wiedźmińskiego świata, zaowocowało niesamowitą mieszanką. Wciąż uniwersalną, choć zapewne bardzo egzotyczną dla odbiorców z innych krajów, dla nas zaś wybitnie smakowitą. I właśnie dlatego...
Każdy kto choć trochę interesuje się rodzimą historią i literaturą, czy choćby obyczajowością, będzie w ósmym niebie, bo Serca z kamienia to wręcz festiwal takowych smaczków. Czegóż tu nie ma?! Od jakże swojskich obyczajów weselnych (Walka na sztachety przed oczepinami? Czemu nie!), przez dosłowne cytaty z klasyków, a skończywszy na odniesieniach bardziej subtelnych i wcale nie tak łatwych do wychwycenia. Jak choćby Witold, Olgierd i Kiejstut jako przedstawiciele tej samej rodziny. Nie chcę tutaj więcej zdradzać, pozostawiając wam przyjemność z odkrywania tych wszystkich smaczków, nie mogę się jednak powstrzymać przed jedną, małą radą. Zanim zaczniecie grać, przeczytajcie koniecznie (mam nadzieję, że ponownie!) Panią Twardowską niejakiego Mickiewicza, Adama. Zapewniam, że warto.
Doskonała, zamknięta, pełna detali i rozbudowanego tła historia, zaskakująca zarówno zmianami tempa, jak i charakteru narracji. I bardzo chciałbym napisać tutaj coś więcej, ale ciężko byłoby obyć się bez choćby przypadkowego ujawniania szczegółów fabuły, za co zapewne zostałbym wirtualnie na pal nanizany. A nie w smak mi taki los. Dodam więc tylko, że na jej tle wątki poboczne, których w dodatku również kilka znajdziemy, wypadają niestety blado. Słabiej nawet, niż wiele ich odpowiedników z podstawki. No cóż, nie wszytko musi być doskonałe. Na szczęście po raz kolejny niemal przez cały czas towarzyszą rozgrywce rewelacyjne dialogi. Pod każdym względem, mowa więc nie tylko o często błyskotliwej wręcz formie, ale również treści. A tego jak rozgrywać wątki romansowe, czy choćby zwykłe facetów o kobietach rozmowy, twórcy Wiedźmina mogliby uczyć wszystkich kolegów po fachu. Może dlatego, że po prostu mają w tej materii jakieś doświadczenia? Coś jest na rzeczy...
O tym, że "redzi" są mistrzami w kreowaniu bohaterów, wspominałem już w różnorodnej formie i wiele razy. Nie zawodzą pod tym względem i w Sercach z kamienia. Główne postaci tej opowieści, to kompania nadzwyczaj barwna, intrygująca i jak zwykle wyjątkowo wiarygodna. Co jednak najważniejsze, przede wszystkim niezwykle niejednoznaczna. O ile jednak nie jest trudno wymyślić trudną do sklasyfikowania postać, o tyle uczynić ją żywą, wiarygodną i do tego dobrze ją "sprzedać" jest już sztuką. A w tej materii twórcy Serc z kamienia brylują. Wprost uwielbiam takie wplecenie bohatera w tok narracji, bym niemal co chwilę zmieniał na jego temat zdanie. By ocena jego postaw i postępowania ewoluowała wraz z odkrywaniem kolejnych elementów układanki, a prosta z pozoru natura okazała się po stokroć bardziej skomplikowaną. Przy okazji, może wielu nauczy się wreszcie, że aby oceniać kogoś innego, trzeba go najpierw poznać. A podjęcie wiążących decyzji w takim przypadku zawsze jest o wiele trudniejsze.
Wspominałem o tym już w kontekście fabuły, ale warto na ten element zwrócić baczniejszą uwagę. Serca z kamienia, jako zamknięta i dość zwarta całość, są doskonałym przykładem tego jak powinny być zaprojektowane i umiejscowione w fabule zadania w grze. Praktycznie każdy epizod to nie tylko inny sposób i tempo narracji, czy nawet nastrój sceny, ale też duża różnorodność postawionych przed nami zadań. Wbrew pozorom nie jest to proste, bo nawet w grach o bardzo bogatej mechanice trudno jest uniknąć powtarzalnych elementów, czy popadania w rutynę. Tutaj się tego jednak zupełnie nie czuje i nawet jeśli mamy do czynienia z eksploatowaniem podobnych schematów, to zostały one tak mistrzowsko zamaskowane i skąpane w gęstym, fabularnym sosie, że zupełnie tego nie dostrzegamy. Oczywiście w pakiecie dostaniemy też całą masę nowych "znaków zapytania", ale to wszak nic innego, jak dziedzictwo podstawki. Poza tym, jak zwykle za częścią z nich kryją się często smakowite fabularne miniaturki.
Uwielbiam dodatki, które - choćby stanowiły fabularnie osobne epizody - tworzą z podstawową wersją gry jednolitą całość. I tak też jest w przypadku Serc z kamienia. Ot, na północ od Novigradu poszerzono nieco dostępny teren, na którym pojawiło się kilka nowych wiosek, lasów, plaż, tudzież innych urokliwych miejsc, a całość wkomponowano w dotychczas istniejącą mapę w taki sposób, że nie dostrzegamy żadnych szpecących krainę szwów. Podobnie jest z nowymi elementami mechaniki (zaklinanie), zmianami w balansie (czy mi się wydaje, czy przeciwnicy stali się teraz bardziej ogarnięci i niebezpieczni?), czy choćby garścią ciekawych, nowych przedstawicieli lokalnej fauny (dziki są dzikie, dziki są złe!). Poza tym nie jestem pewien, czy nie pojawiło się to wcześniej (ostatni kontakt z grą miałem w wersji 1.07, obecna to 1.10), ale stawiam flaszkę okowity temu, kto wpadł na pomysł umieszczenia małej strzałeczki pokazującej przy krawędzi mapy lokalizację śledzonego zadania. Jak mawiają kobiety niziołków o swych partnerach - małe, a cieszy!
Z kamienia, czy nie, Serca... nie ustrzegły się paru błędów. Na szczęście w każdym przypadku były to wyłącznie zwykłe, techniczne niedoróbki. Mimo potężnego pakietu poprawek, towarzyszących dodatkowi, wciąż nie udało się rozwiązać kilku starych problemów (Płotka, zejdź z płotu, proszę... Jabłuszko dostaniesz!), pojawiły się też nowe (na przykład towarzysząca Geraltowi postać kilkukrotnie zablokowała się przechodząc przez drzwi). Na szczęście w każdym z tych przypadków udało się jakoś zaradzić chwilowemu kryzysowi, dodatkowo zaś ani razu problem nie dotyczył bezpośrednio wykonywanych zadań. Wśród minusów wspomnę jeszcze o wyjątkowo irytującym sposobie mówienia większości przybyszów z Ofiru. Przynajmniej dla mnie był on irytujący i... mimo wszystko w jakiś sposób nie pasujący do tej konkretnej grupy przybyszów z dalekich krain.
Ano brać, panowie bracia i nadobne panny! Brać, grać, wrogów po pyskach prać, a kto tego nie zrobi, ten kiep!