Relacja od kuchni o pracy na pierwszej linii frontu, na której spędziłem naprawdę kawał czasu.
Relacja od kuchni o pracy na pierwszej linii frontu, na której spędziłem naprawdę kawał czasu.
Zaczęło się nieśmiało, bo od trzech publikacji dziennie od poniedziałku do piątku i trzech kolejnych w weekend. Tak było jeszcze za czasów Dominika "Domka" Gąski w roli szefa działu, gdy newsroom współtworzyłem z Renorem Mirshannem i Zaitsevem. Z mojej perspektywy dziwne to były czasy, choćby z tego względu, że miałem wówczas nierzadko zawodzące stałe łącze internetowe. Pamiętam, że najdłuższa awaria trwała kilka tygodni, a newsy trzeba było jednak dzień w dzień klepać. Nie pozostawało mi więc nic innego jak ruszać z robotą do kawiarenki internetowej lub liczyć na łaskawość kolegów, którzy problemów z połączeniem z siecią nie mieli. To były jeszcze czasy, gdy pracę w gramie łączyłem ze studiami. Od czegoś trzeba było jednak zacząć.
Z czasem przeszliśmy z ryczałtu na stawkę za newsa, co stwarzało więcej szans zarobku i dawało większą elastyczność. Ważniejsze, przynajmniej dla mnie, było jednak wyrobienie w sobie takiej odpowiedzialności, że łamy serwisu nie mogą stać puste, a Czytelnicy muszą mieć powody, by przynajmniej kilka razy dziennie stronę główną odwiedzić. Poczucie tej odpowiedzialności, jakkolwiek pompatycznie by to nie zabrzmiało, popchnęło mnie ku większej aktywności, zwłaszcza jeśli łącze i rozkład zajęć na studiach na to pozwalały. Bywało i tak, że szło się z laptopem na uczelnię i gramowe łamy zapełniało w trakcie okienek. Aktywność rosła stopniowo.
Gdy sobie dziś wspomnę czasy, w których dumny z siebie zliczałem, jak jednego dnia naklepałem aż osiem newsów (OSIEM!!!), to gdzieś w kąciku ust rodzi się uśmiech. W kolejnych latach pękały bowiem kolejne granice - dwucyfrówka, dwadzieścia, trzydzieści... Oczywiście takich liczb nie da się wykręcić w zwykły dzień, a przynajmniej nie miałoby to najmniejszego sensu. Prawdziwym testem dla newsmana są bowiem branżowe targi, zwłaszcza E3, w trakcie którego newsów jest absolutne zatrzęsienie.
Informacje bombardują ze wszech stron. Wystarczy otworzyć kilka anglojęzycznych sserwisów i już nie wiesz, za co się chwycić. A jak jeszcze dołożyć do tego prasówki przychodzące na skrzynkę... Pierwsza połowa czerwca jest czasem, w którym wszyscy ogłaszają i pokazują wszystko - i to w dodatku najczęściej ratami. Nieważne, mali czy wielcy, początkujący czy doświadczeni, każdy chce się pochwalić, nad czym dłubał przez ostatnie miesiące. A ty otwierasz jak nienormalny kolejne strony, zapychając przeglądarkę do granic możliwości. Z czasem zacząłem sobie te linki przerzucać do edytora tekstu i stopniowo jeden po drugim przerabiać, ale i tak kiedy już wydaje się, że lista wreszcie się kurczy i zostały na niej wiadomości drugorzędne, rzut oka na najświeższe doniesienia zza oceanu zwykle kończy się ponownym podtopieniem. Wdech, szybka selekcja i jedziemy od nowa...
Najbardziej intensywnym dniem w całym roku w pracy newsmana jest oczywiście poniedziałek poprzedzający rozpoczęcie targów E3. Tegoroczny był pod tym względem rekordowy, bowiem zaczęło się już o 4.00 rano konferencją Bethesdy. Gdzieś między Doomem a Dishonored człowiek przez chwilę porozkoszował się jeszcze wschodem Słońca, ale na podziwianie widoków w takich okolicznościach nie ma za bardzo czasu. Wbrew pozorom newsman jest bowiem osobą, która z całej konferencji przekazywanej na żywo widzi najmniej. Wyłapywać trzeba oczywiście jak najwięcej, ale nerwowego spisywania najważniejszych informacji i szukania nowo udostępnionych trailerów czy gameplayów po prostu nie da się pogodzić ze śledzeniem prezentacji gigantów. A jak się skończy jednego newsa, to do napisania już czeka przynajmniej jeden następny...Obróbkę konferencji Bethesdy zamykam do godziny po jej zakończeniu. Czy jest sens odsypiać zarwany bardzo wczesny poranek? Sens może i jest, ale sposobność - już niekoniecznie. Rok w rok poniedziałek przed E3 jest bowiem tym dniem, w którym zalew informacji jest największy. Nie chodzi tu nawet o gigantów, którzy swoje hity pokażą na wieczorno-nocnych konferencjach. Chodzi o wszystkich tych, którzy własnego pokazu nie organizują, a na największą amerykańską imprezę branżową też przygotowali choć małe co nieco. Dzień ledwie się zaczął, a Ty już wiesz, że przez następnych kilkanaście godzin będziesz uczestniczył w newsowym maratonie co najmniej, a w zasadzie to triatlonie Ironman. Uff.
Microsoft przerabia się jeszcze na adrenalinie - w końcu my też czekamy na zapowiedzi nowych gier i się nimi ekscytujemy. To nie tylko nasza praca, ale też pasja. Poza tym 18.30 to jeszcze wczesna pora. Wrzucenie wszystkich wieści z pokazu giganta z Redmond zanim zacznie się konferencja Electronic Arts, to nie lada wyzwanie, nawet jeśli pracujemy w czworo. Zdarza się przecież tak, że na jedną grę poświęci się dwie-trzy minuty i już leci następna. A ty musisz napisać kilka zdań o tym tytule, w paru słowach odnieść się do zwiastuna, otagować treść no i przede wszystkim znaleźć ten cholerny film do wstawienia, na słuchawkach kontrolując cały czas to, co aktualnie dzieje się na scenie. Im dalej w las, tym zaległości się nawarstwiają (tym bardziej, że równolegle do konferencji w studiu Geoffa Keighleya pokazywane są inne nowości), a ty z każdą upływającą godziną czujesz, jak coraz bardziej zamieniasz się w zombie... Sony o trzeciej w nocy (a to zawsze najdłuższy pokaz) robi się już na oparach, by o szóstej-siódmej rano, po prawie, a w tym roku ponad, dobie newsowej harówy zaznać wreszcie odrobiny snu. Z racji tego, że w kolejne dni na targach też dzieje się sporo, na posterunek trzeba wracać w miarę szybko. Na szczęście kolejnej nocki nie trzeba już zarywać.
W te dni żona wie, że jestem praktycznie wyłączony z życia i od czasu do czasu pozwalam sobie tylko na krótką przerwę, tak zbawienną dla zmęczonych oczu. Poza E3 i gamescomem jest jeszcze tylko jedna taka noc w roku, gdy trzeba wejść na najwyższe obroty. Mowa o jednej z grudniowych nocek, podczas której z inicjatywy Geoffa Keighleya ogłaszane są najlepsze gry roku. Wcześniej nazywało się to Video Game Awards, a od ubiegłego roku gala odbywa się pod szyldem The Game Awards. Jeśli po tym przerażającym opisie sądzicie, że na takie wydarzenia czekam z wszystkimi najgorszymi odczuciami, jesteście w błędzie. Owszem, przyprawiają mnie one o gęsią skórkę, ale to z racji ekscytacji - zarówno nadchodzącymi zapowiedziami, jak i faktem, że znów będę mógł przetestować samego siebie w tych najtrudniejszych w mojej pracy warunkach. Pozostałe dni to przy tym sielanka.
Czytając artykuł Myszastego, który przedstawiał od kuchni swoją pracę w gramie, w kilku miejscach kiwałem głową myśląc: skąd ja to znam? Może nieco inaczej wygląda u mnie kwestia motywacji do pracy, bo jednak pisanie informacji o grach a testowanie ich to zasadnicza różnica. Strona musi regularnie zapełniać się nowinkami, a grać teoretycznie można o najbardziej dogodnej dla siebie porze. Zwłaszcza w czasie, gdy jeszcze nie byliśmy skrępowani ramami dyżurowymi, rodzina i znajomi często pytali mnie: "Patryk, jak ty sobie radzisz z motywacją? Siedzisz w domu... Ja bym tak nie potrafił zmusić się do pracy". Dla mnie ta samodyscyplina zazwyczaj problemu nie stanowiła, choć przyznaję, że bywały dni, w których nie miałem najmniejszej ochoty otwierać naszego panelu. Odkąd jesteśmy przydzielani na wspomniane dyżury zacząłem żartować, że zdarza mi się zaspać i spóźnić do pracy, która przecież czeka na mnie za ścianą...
Charakter mojej pracy może i ma pewne wady, ale wskażcie mi miejsce ich pozbawione. Poza tym, zalety są dla mnie tak bardzo przeważające, że nie mam najmniejszego zamiaru narzekać. Zamiast tego wolę się cieszyć, że jestem jednym z tych nielicznych szczęściarzy, którzy w życiu zawodowym mogą robić to, co naprawdę lubią.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!