Jest we mnie mały szturmowiec - chyba od dziecka, bo od kiedy pamiętam to mój nick w internetach to mofftarkin, więc coś jest na rzeczy. Nie mogłem więc być obojętny wobec możliwości wypróbowania nowego Battlefronta ponad miesiąc przed jego premierą i to jeszcze na własnej (nie)wygodnej kanapie.
Pierwsze wrażenia
Betę ogrywałem na PlayStation 4. Instalacja przebiegła bezproblemowo - ale trzeba było sporo pobrać - choć i tak dobrze, że nie pełne 50GB. Pierwsze odpalenie - chwila oczekiwania - czarny ekran. Myślałem sobie - wiadomo, beta. Ale dosłownie w tym momencie pojawiło się znajome złote logo oraz TIE Fightery i to, co było wcześniej odeszło w zapomnienie. Czym prędzej przebiłem się przez schludne menu by wybrać misje. Jako, że dawno minęły czasy, kiedy grałem w FPS-a na konsoli, uznałem to za dobrą wprawkę przed spotkaniem z żywymi graczami.
Jedyna dostępna w becie misja, to znana z trailerów próba przetrwania na Tatooine podczas której atakują nas fale Stormtrooperów i AT-ST. Misję poprzedza krótki filmik i tutaj warto się zatrzymać na chwilę, bo choć pierwsze wrażenie jest świetne - obraz pojawiający się na ekranie jest powalający, ocieka klimatem – to zaraz potem następuje praca kamery - a właściwie nawet nie tyle kamery co fatalnie zrealizowane przeostrzenie na dalszy plan. Następnie pojawiają się inne ujęcia i zgrzyt się powtarza. Wygląda to bardzo źle - zasadniczo jest to zero-jedynkowy przeskok ostrości poprzedzony delikatną przycinką obrazu. Strasznie to kłuje w oczy - szczególnie, że DICE z poziomem grafiki i efektów na statycznych obrazkach może dostać 10/10, ale w ruchu już jest trochę gorzej.
Zdecydowanie lepiej to wygląda podczas samej rozgrywki - jest płynnie, ładnie zgodnie z tym jak powinien się rozmywać obraz - może nie jest to poziom zgodności z optyką Batman: Arkham Knight, ale jest zacnie. Tryb misji ze swoim szczątkowym ufabularyzowaniem jest rozsądnym zamiennikiem singleplayera w tak online'owym tytule jakim jest Battlefront. Jeśli pozostałe misje będą na podobnym poziomie i jednocześnie różnorodne to ja jestem usatysfakcjonowany. Warto nadmienić, że misje możemy rozgrywać z partnerem w coopie - czy to online czy na dzielonym ekranie. To świetny sposób, by pograć chwilę ze swoją dziewczyną czy kumplem.
Po szybkiej wprawce na Tatooine przeniosłem się na Sullust - w tryb Drop Zone. Jest to wariacja na temat klasycznego trybu dominacji. Trzeba przejąć i utrzymać określony czas zrzucone z orbity kapsuły. Miejsca ich spadania są losowe, choć w ramach konkretnych slotów. W jednym meczu spada ok. 5 kapsuł, a slotów na nie jest kilkanaście. Warto przy tym obserwować niebo - to znacznie ułatwia dobiegnięcie do kapsuły przed innymi, bo znacznik na HUD pojawia się po kilku dobrych sekundach od lądowania.
Sama mapa jest surowa, ale ładna, pełna korytarzy skalnych i sposobności by zajść dobrze okopane rebelianckie szumowiny od tyłu i dokonać eliminacji. Gameplay jest tu bardzo dynamiczny, nagradza spryt a nie pchanie się do przodu. Technicznie nie uświadczyłem ani jednego glitcha na tej mapie przez całą betę. Jeśli inne mapy będą tak dopracowane w pełnej grze, to chyba znalazłem mój ulubiony tryb.
W becie udostępniono też jeszcze tryb rozegrania bitwy - w tym wypadku nie mogło być inaczej i musiała to być Bitwa o Hoth - AT-AT, Vader, Snowspeedery, kupa śniegu i to się nie mogło nie udać. A jednak, nie jestem do końca zadowolony. Początkowo byłem zupełnie zagubiony w tym co się dzieje - cele rozgrywki niby są wyłożone na starcie, ale to i tak nie pomaga. Standardem jest wszechogarniający chaos - można powiedzieć, że jak na prawdziwej wojnie. O ile w trybie drop zone mechanika wymusza dynamizm i dążenie do bycia w konkretnym punkcie mapy - nawet jak chce się tylko fragować - tak w trybie bitwy większość czasu to przypadkowe śmierci obserwowanie jak gracze próbują sobie wyrwać znajdźki pozwalające na użycie pojazdów lub zostanie bohaterem na ok. minutę. Brakuje jednak porządnego wprowadzenia w rozgrywkę dla nowicjuszy, ale widać opcje tutoriali w menu głównym - po prostu są teraz niedostępne.
Balans samej rozgrywki też nie jest do końca wyważony, bo przechylony znacząco na stronę Imperium - nawet jeśli obydwie drużyny są nieudolne, to Imperium i tak wygra - bo AT-AT idą samodzielnie do przodu. W przeważającej większości moich rozgrywek to właśnie Imperium wygrywało bitwę.
Z drugiej strony trzeba oddać to, że rozgrywając Bitwę o Hoth co chwila cieszyłem się jak małe dziecko - a to pierwszy raz lecąc X-Wingiem, a to zostając przedostatnim z Jedi - niejakim Skywalkerem - czy w końcu dokopując się do konsoli sterowania AT-AT. Jak dorwałem się do Vadera to moja żona aż mi zdjęcia robiła - taką frajdę daje granie w Battlefronta. Przez te kilka dni grania przeszedłem drogę od kogoś kto niemal się odbił od chaosu rozgrywki do kogoś, kto myśli tylko o tym, żeby był znowu wieczór, bo trzeba wrócić na Hoth. Podobnie z całym Battlefrontem - na początku gra mnie nieco przytłoczyła jako kogoś, kto ostatnio preferował bardzo osobiste tytuły z nastawieniem na kampanie i historię, ale z każdym kolejnym dniem chciałem więcej i więcej - dostając jednocześnie coraz większą satysfakcję z rozgrywki. Jak na mocno okrojoną betę, to naprawdę nieźle.
Podsumowując, mimo, że build nie ustrzegł się kilku technicznych baboli takich jak znikające ikonki, czarne ekrany, ząbkowane animacje napisów w komunikatach czy kulejąca implementacja optycznej głębi ostrości, to core rozgrywki działał zaskakująco dobrze. Klimat Gwiezdnych Wojen wylewa się z ekranu i czuć szacunek do marki. Zadbano nawet o szczegóły takie jak autentycznie ostrzeliwujące się nad nami krążowniki będące na orbicie.
Moje jedyne obawy względem Battlefronta to kwestia balansu rozgrywki podczas bitew i to czy inne mapy zapewnią odpowiednią różnorodność by uzasadnić wyłożenie niemałej kwoty na ten tytuł. DICE - czekamy, nie popsuj tego.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!