W komentarzach pod artykułami o grach z serii Call of Duty często pojawia się krytyka skierowana pod adresem tego cyklu. Powiem szczerze, że ja przy "codach" niezmiennie bawię się bardzo dobrze, i nie do końca rozumiem te zarzuty. Przy okazji premiery Black Ops 3 chciałbym się odnieść do niektórych argumentów wysuwanych przeciwko tej serii.
"Nie będę grał w te odgrzewane kotlety"
Nierzadko w odniesieniu do serii Call of Duty pojawiają się zarzuty, że mamy do czynienia z odcinaniem kuponów, ciągłym powtarzaniem tego samego. Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić.
Widać, że po pierwszym trzech częściach, które były osadzone w realiach drugiej wojny światowej, twórcy gier z serii ciągle szukają nowych inspiracji chcąc zaskakiwać graczy. Modern Warfare w zasadzie zapoczątkowało cały nurt strzelanin osadzonych we współczesności. Pierwsza część Black Ops wzięła na warsztat relatywnie rzadko eksplorowany temat zimnej wojny. Ghosts, Advanced Warfare oraz dwie kolejne części Black Ops nawiązują do klimatów science-fiction, a sposób ukazania konfliktów przyszłości w każdej z tych gier jest na swój sposób unikalny. Ghosts osadzone jest w dystopijnej rzeczywistości, gdzie USA leży w ruinie, AW przedstawia potencjalne następstwa prywatyzacji przemysłu wojennego, Black Ops III skupia się z kolei na problemach transhumanizmu.
Te wszystkie różnice w realiach wpływają również na rozgrywkę. Naturalną konsekwencją pompowania miliardów dolarów w wojsko w Advanced Warfare jest to, że nasi żołnierze mają do dyspozycji najnowsze gadżety, takie jak egzoszkielety. W Black Ops III gadżety już stają się zbędne - dzięki cybernetycznym i genetycznym modyfikacjom żołdacy sami w sobie stają się najlepszą bronią na polu bitwy.
Czy naprawdę można serię gier w taki sposób wciąż poszukującej innowacji nazwać odgrzewanymi kotletami? Tym bardziej, że za cykl odpowiadają różne studia, i każde z nich ma swoje unikalne spojrzenie na Call of Duty.
"Te gry da się przejść w jeden wieczór!"
Kolejne odsłony Call of Duty krytykowane są czasami za wyjątkowo krótkie kampanie. Częściowo się zgodzę - nie są to najdłuższe tytuły dostępne na rynku. Jednak argument, że są to gry na jeden wieczór jest cokolwiek przesadzony - nie wiem jak wy, ale mi naprawdę rzadko zdarza się spędzić więcej niż dwie-trzy godziny przed komputerem lub konsolą za jednym posiedzeniem, nie mówiąc dopiero o sześciu-ośmiu godzinach - a tyle zwykle zajmuje jedno przejście gry z tej serii.
Co więcej, nierzadko gry z taką długością kampanii przyjmuję wręcz z otwartymi rękoma. Po starciach z grami takimi jak Wiedźmin 3, które mogą zapewnić rozgrywki na ponad 100 godzin, mam czasami ochotę odetchnąć i zagrać w tytuł krótszy, bardziej zwarty. Siedem godzin strzelania w nowym Call of Duty świetnie sprawdza się w przerwie między dwoma opasłymi erpegami.
Poza tym już sam pomysł, aby oceniać gry po długości jest cokolwiek absurdalny. Zgodnie z takim myśleniem sam fakt, że 50 twarzy Greya ma ponad 500 stron powinien czynić z tej powieści sztukę wysoką, deklasującą krótsze książki. Tak jednak nie jest, i ilość stron w książce, długość filmu czy czas spędzony przed konsolą nie powinny służyć jako kryterium jakości.
"To taki growy fast food"
Zdarza się, że gracze porównują Call of Duty do hamburgerów, produktu robionego masowo, być może smacznego, ale bez większej treści. Pojawiają się także analogie do amerykańskich filmów akcji.
Z mojej perspektywy jednak nie ma w tym nic złego: ani filmy akcji, ani fast foody nie są immanentnie gorsze od, odpowiednio, innych gatunków filmowych czy też jedzenia. Podział na kulturę wysoką i niską jest sztuczny, najważniejsze jest to, czy dany utwór spełnia zadania, jakie przed sobą stawia - i z tych zadań Call of Duty wywiązuje się doskonale. Każda z tych gier jest napakowana adrenaliną i wartką akcją, i przez godziny spędzone przed konsolą obiecuje nas zabrać w najróżniejsze zakątki świata, a także dać nam w dłonie szeroki wachlarz giwer i innych wojskowych zabawek.
Być może Call of Duty faktycznie jest hamburgerem. Ale nie takim z przydworcowej budy, nieświeżym i o podejrzanym pochodzeniu. Wręcz przeciwnie: "cody" to kanapki z zaufanej burgerowni, gdzie bułka jest zawsze chrupiąca, a kotlet odpowiednio wysmażony. Nikt nie udaje, że jest to ragoût z oberżyn - mamy do czynienia z daniem teoretycznie mało wykwintnym, które odpowiednio przyrządzone zadowoli nawet bardziej wybredne podniebienia. Taką kanapkę wyróżnia przede wszystkim jakość wykonania - ale o tym dalej.
Call of Duty znaczy jakość
Nie twierdzę, że ten cykl jest idealny i zasługuje na same ochy i achy. Nie można jednak zapominać, że problemy trapiące tak wiele innych gier w momencie premiery w CoD w zasadzie nie występują.
W wypadku wielu tytułów o zabawie w trybie dla wielu graczy zaraz po premierze można zapomnieć - duże zainteresowanie czyni rozgrywkę niemożliwą. Sam gameplay też jest zawsze dobrze zbalansowany i wolny od bugów. Teoretycznie nie jest to coś, za co się powinno wydawcę chwalić, jednak w ostatnich latach w tak wielu wypadkach gry w momencie premiery były w zasadzie niegrywalne, że należy docenić twórców za to, że zawsze doglądają, aby nowy Call of Duty w momencie dostarczenia do sklepów działał bez zarzutów.
Podsumowując, nawet gorszy "cod" (taki jak np. Ghosts) jest grą zupełnie niezłą, a po tamtej wpadce seria się podniosła, o czym świadczy chociażby ubiegłoroczne Advanced Warfare. Dlatego też czekam na kolejne Black Ops, szczególnie, że wszystkie części stworzone przez Treyarch spełniły moje oczekiwania. Dlatego już wiem, co będę robił po 6 listopada.
Tekst jest wspólną akcją cdp.pl i gram.pl
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!