Assassin's Creed Chronicles: India - recenzja

Małgorzata Trzyna
2016/01/21 13:00
0
0

Assassin's Creed Chronicles: India oferuje podobną mechanikę rozgrywki, jak ACC: China, choć z kilkoma ciekawymi zmianami.

Assassin's Creed Chronicles: India - recenzja

W Assassin's Creed Chronicles: India przenosimy się do roku 1841, w czasy narastającego napięcia między Imperium Sikhów a Kompanią Wschodnioindyjską. Głównym bohaterem jest Arbaaz Mir, znany z komiksu Assassin's Creed: Brahman. Fabuła nie oferuje niczego szczególnie odkrywczego - po raz kolejny mamy do czynienia z artefaktem Pierwszej Cywilizacji, który wpadł w ręce złych templariuszy, musimy zatem go odzyskać i powstrzymać czarne charaktery przed zrealizowaniem niecnych planów. Sprawę nieco komplikuje fakt, że protagonista musi nie tylko wypełnić swój obowiązek wobec Bractwa, ale też chronić swą ukochaną. W grze zabrakło jednak nieoczekiwanych zwrotów akcji, w fabule próżno szukać oryginalnych pomysłów. Aktorzy udzielający głosu postaciom nie mieli zbyt dużego pola do popisu, po prostu przeczytali swoje kwestie. Miłym zaskoczeniem były liczne nawiązania do ACC: China, natomiast zabrakło odniesień do Assassin's Creed Syndicate.

W ACC India opowieść prezentowana jest, podobnie jak w ACC: China, w formie rysowanych plansz. Zostały one zrealizowane w innym stylu - nie ma już akwarelowych obrazów, są za to orientalne motywy. Dodatkowe informacje o wydarzeniach, postaciach czy miejscach można znaleźć w Bazie Danych, będącej nieodłączną częścią serii Assassin's Creed. Wpisy odblokowujemy w trakcie pokonywania kolejnych etapów i otwierając ukryte skrzynie ze zwojami, co zachęca do eksplorowania, a nie tylko parcia naprzód.

Esencją ACC: India nie jest jednak fabuła, a rozgrywka, oferująca miłośnikom skradanko-zręcznościówek całkiem niezłą zabawę. Ponownie mamy do czynienia z grą zrealizowaną w 2,5D, w której nasze zadanie polega w głównej mierze na przemykaniu obok strażników, nie dając się zauważyć. Możemy wspinać się, skakać, ukrywać we wnękach, w bujnej roślinności czy za krawędziami murów, a także wykorzystywać gadżety do odwracania uwagi wrogów.

W naszym arsenale mamy zarówno przedmioty znane z ACC: China, jak i nowe elementy wyposażenia. W grze możemy skorzystać z bomb hukowych, by odwrócić uwagę strażników, chakramów, które odbijają się od ścian, czy bomby dymnej, dzięki której oszołomimy wroga i przemkniemy obok niepostrzeżenie. Problem stanowi jednak to, że liczba gadżetów jest bardzo ograniczona, więc musimy nimi oszczędnie gospodarować. Zapasy znajdziemy w nielicznych składach broni lub w kieszeniach strażników - wzrok orła podpowie nam, których warto okraść.

Podobnie jak w ACC: China, możemy przechodzić grę na trzy sposoby: przemykając niepostrzeżenie obok strażników, bez alarmowania kogokolwiek, ogłuszając przeciwników i nie dając się wykryć, albo po prostu walcząc. Niestety, ta ostatnia metoda sprawdza się podczas potyczek z co najwyżej jednym lub dwoma przeciwnikami, najczęściej kończy się wezwaniem wsparcia przez wrogie oddziały i desynchronizacją. Osoby, które nie grały w China, albo zdążyły już zapomnieć, jak się sterowało, będą mieć podwójny kłopot, gdyż twórcy nie przygotowali rozbudowanego samouczka, a o niektórych zasadach rozgrywki przypomnieli jedynie w formie tekstu na statycznych planszach.

Pod koniec każdego etapu następuje podsumowanie naszych dokonań. Najlepsi asasyni zabijają tylko swój cel (po włączeniu orlego wzroku podświetlony na żółto) - i nikogo innego. Aby zasłużyć sobie na złoty medal, musimy zatem omijać strażników i ich nie krzywdzić, choć dostają na widok Arbaaza białej gorączki i zdecydowanie nie są gotowi odpłacić się dobrocią. Pole widzenia przeciwników jest wyraźnie zaznaczone, toteż zawsze wiadomo, gdzie możemy bezpiecznie czekać - o ile nie zaskoczy nas strażnik, który nieoczekiwanie wyszedł z budynku. Jeśli ogłuszymy choćby jednego z nich, otrzymamy rangę Dusiciela i niższy wynik punktowy, zaś zabijanie sprawi, że zdobędziemy tylko rangę Asasyna. Osiągnięcie najwyższego wyniku punktowego to piekielnie trudne zadanie, przeznaczone dla osób cechujących się anielską cierpliwością, z drugiej strony, przechytrzenie strażników sprawia ogromną satysfakcję. Jeśli popełnimy błąd, możemy wczytać punkt kontrolny (te rozmieszczone są dość gęsto) i spróbować jeszcze raz. Za postępy odblokujemy rozmaite ulepszenia, które przydadzą się później.

GramTV przedstawia:

Prócz etapów, na których musimy starannie planować kolejne posunięcia, pojawiają się sekwencje śledzenia, które wymagają poruszania się niepostrzeżenie, a jednocześnie nie zwlekania zbyt długo z podjęciem decyzji. Wykrycie bohatera kończy się natychmiastową porażką i koniecznością zaczynania wszystkiego od punktu kontrolnego. Nie jest to miłe rozwiązanie, kiedy musimy zaczynać dany etap kilkakrotnie, zanim poznamy trasę. Takich momentów - na szczęście - nie ma zbyt wiele.

W grze znajdziemy także poziomy, gdzie wyzwaniem jest ukończenie zadania w jak najkrótszym czasie, nie musząc martwić się, że zabicie strażnika obniży nasz wynik. Na tych etapach bawiłam się najlepiej, biegnąc przed siebie, omijając pułapki i od czasu do czasu korzystając z ukrytego ostrza. Powróciły także sekwencje ucieczek, polegające na pokonaniu toru przeszkód, zanim np. nastąpi eksplozja albo dogonią nas szarżujące słonie. I te etapy są miłą odskocznią od przekradania się obok strażników.

Assassin's Creed Chronicles: India jest trudną grą, w której metodą prób i błędów trzeba uczyć się, jak omijać przeciwników i unikać pułapek, czasem prawie niewidocznych. Eksplodujące beczki połączone z linką, o którą można się potknąć, tak dobrze komponują się z otoczeniem, że zajęło mi nieco czasu, zanim zaczęłam je zauważać. Podobnie było z czającymi się w cieniach przeciwnikami - owszem, można ich dostrzec, ale w ferworze walki łatwo się na nich nadziać. W ten sposób kilka razy musiałam powtarzać od nowa niektóre etapy, które same w sobie nie były specjalnie trudne, ale wystawiły moją cierpliwość na bardzo ciężką próbę. Po ukończeniu gry czułam jednak satysfakcję i ochotę, by spróbować jeszcze raz, tym razem starając się zdobyć wszędzie najwyższy wynik punktowy i pozbierać wszystkie znajdźki, pominięte za pierwszym podejściem, by odblokować wpisy w Bazie Danych.

Przejście gry zajęło mi około 6 godzin, jednak zabawa nie kończy się w momencie dotarcia do napisów końcowych. Dla ambitnych twórcy przygotowali dodatkowe tryby: Nowa Gra Plus, gdzie zdobywamy kolejne punkty i rozwijamy nowe umiejętności, oraz Trudna Gra Plus, gdzie strażnicy są czujniejsi, a Arbaaz ma tylko jeden pasek życia. W grze pojawiły się także pokoje wyzwań, w których musimy na czas pozbierać wszystkie fragmenty Animusa, znaleźć kontrakt na cel i go wyeliminować bądź zabić wszystkich strażników. Wyzwań jednak nie ma zbyt wiele - po dwa każdego typu.

Graficznie Assassin's Creed Chronicles: India prezentuje się bardzo dobrze. Komiksowe tło pełne jest orientalnych wzorów, wszystko zdaje się być żywsze i bardziej kolorowe niż w China. Zamiast tradycyjnego siana, do którego skaczemy z punktów widokowych, twórcy umieścili wozy z kwiatami. W grze odwiedzamy różne miejsca - miasto Amritsar, pałac, twierdze, jaskinie i świątynie Pierwszej Cywilizacji. Całości dopełnia muzyka, której słuchanie sprawia ogromną przyjemność.

Assassin's Creed Chronicles: India wymaga cierpliwości i jest adresowane przede wszystkim do fanów skradanek. Jeśli podobało się wam China, przygody Arbaaza Mira powinny tym bardziej przypaść wam do gustu. Mechanika rozgrywki jest bardzo podobna w obu produkcjach, ale w India pojawiają się ciekawe zmiany (w pewnym momencie możemy nawet zabijać wrogów z karabinu wyborowego). Oprawa graficzna cieszy oczy, a muzyka jest tak dobra, że miło się jej słucha także poza grą. Niestety, fabuła jest słaba i oparta na znanych, utartych motywach - wątek odbierania Templariuszom potężnych artefaktów Pierwszej Cywilizacji już dawno mi się przejadł.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!