Jazda bez trzymanki, sensu i fabuły, ale za to z mnóstwem uroku i większą liczbą gwiazd, niż to ustawa przewiduje.
Jazda bez trzymanki, sensu i fabuły, ale za to z mnóstwem uroku i większą liczbą gwiazd, niż to ustawa przewiduje.
Joel i Ethan Cohen tworzą filmy specyficzne. Śmiało można powiedzieć, że nawet ciężkostrawne. Idąc do kina na Ave, Cezar! spodziewałem się, że bracia, którzy w tym wypadku odpowiadają za reżyserię, będą w stosunku do mnie stawiać spore wymagania. Liczyłem się z tym, że będę musiał się skupić, wytężyć uwagę, uruchomić wszystkie komórki mózgowe. Możecie sobie więc wyobrazić moje zdziwienie, kiedy seans się zakończył, a Ave, Cezar! okazało się być obrazem lekkim, zabawnym i przyjemnym.
Film traktuje o temacie, który reżyserów, aktorów, scenarzystów i innych pracowników przemysłu filmowego grzeje najbardziej - o nich samych (patrz Birdman). Akcja osadzona jest w złotej erze Hollywood, a fabułę oparto o akcję porwania kluczowego członka obsady - Bairda Whitlocka. Szef studia a zarazem główny bohater filmu, Eddie Mannix, stara się go odnaleźć. Na poczekaniu rozwiązuje także inne problemy związane z prowadzeniem tego specyficznego biznesu. Jest człowiekiem, który spina całą tę machinę do kupy - człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, żyjącym w otoczeniu "oryginałów", czyli artystów wszelkiego sortu. Z jednej strony go to drażni, a z drugiej daje tak potrzebnego w życiu "kopa".
Nie będzie przesadnym spojlerem, jeżeli zdradzę Wam, że powyżej opisany wątek fabularny nie jest fundamentem filmu. W zasadzie, ciężko powiedzieć, żeby Ave, Cezar! Stało na jakimkolwiek fundamencie. Przez niecałe dwie godziny poznajemy mnóstwo ciekawych postaci, nowe wątki pojawiają się w szaleńczym tempie, nieraz pozostają aż do końca praktycznie bez związku ze sobą. Jedynym co spaja ze sobą całość, jest wytwórnia filmowa i pewien rodzaj rozkosznego, frywolnego, artystycznego rozluźnienia, podporządkowania życia kaprysom dziesiątej muzy.
Co do jednego się odnośnie Ave, Cezar! jednak nie pomyliłem. Postaci zostały wykreowane wręcz bezbłędnie. Głównie dzięki ich obecności film, chociaż zupełnie pozbawiony sensownej fabuły, broni się i nie nudzi. Co i rusz pojawiają się oryginalni dziwacy, pozytywnie zakręcone gwiazdki, dziwaczni, oparte o stereotypy ekscentrycy i tak dalej. Wszystko to podlane świetnym aktorstwem. Nic dziwnego, skoro przez Ave, Cezar! przewija się cała plejada głośnych nazwisk. Jest George Clooney, Channing Tatum, jest Scarlett Johansson, Tilda Swinton, Ralph Finnes i Jonah Hill. Gwiazd jest tyle, że część z nich ma okazję pokazać się na ekranie dosłownie parę razy - grają role wręcz epizodyczne. Biorąc pod uwagę relatywnie niski budżet filmu (20 milionów dolarów) pozwalam sobie wręcz wysnuć podejrzenie, że wystąpienie w filmie braci Cohen jest jakiegoś rodzaju artystyczną nobilitacją, o którą biją się najlepiej opłacane gwiazdki Hollywood.
Przyznam jednak szczerze, że trochę mi w Ave, Cezar! brakowało wspomnianej już wielkiej nieobecnej - fabuły. Zarysowany na początku wątek jest tylko pretekstem do tego, żeby rozpocząć podróż do magicznego świata kina lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Historia tak naprawdę nie ma żadnego punktu kulminacyjnego. Z góry skazane na niepowodzenie będą też próby znalezienia jakiegokolwiek sensu, ani tym bardziej wpływu historii na to, jakim filmem jest Ave, Cezar! . Przez cały seans czujemy, że oglądamy dziką jazdę bez trzymanki i ja to kupiłem, niemniej jakaś sensowna oś fabularna nie musiałaby koniecznie zepsuć tego efektu. Historia przydałaby się chociażby po to, żeby poczuć nić sympatii z bohaterami (patrz - Grand Budapest Hotel).
Wiele jednak Ave, Cezar! wybaczam, bo film jest po prostu rozkosznie uroczy. Reżyserzy, scenarzyści i aktorzy dali się porwać własnej wyobraźni i bez cienia wstydu kreują sytuacje absurdalne i przez to naładowane ogromną dawką specyficznego humoru. Niektórych z Was będzie śmieszył widok współczesnych celebrytów bawiących się wizerunkiem szablonowych gwiazd sprzed pół wieku z okładem, innych nie. Zdaję sobie z tego sprawę i Wy miejcie na uwadze, że Ave, Cezar! to nie film dla wszystkich. Od Waszej wrażliwości zależy czy obraz ten Was zanudzi z powodu braku fabuły, czy zachwyci z uwagi na zabawę formą i koncepcją.
Nie odpowiem niestety na pytanie "czy iść do kina?". Szczerze powiedziawszy mam mocne podejrzenie, że Ave, Cezar! spodobało mi się bardziej, niż obiektywnie rzecz biorąc powinno było. Parę razy uśmiałem się do łez, ogromną przyjemność sprawiło mi oglądanie aktorskich popisów obsady. Przyznaję jednak, że już na następny dzień po seansie niewiele z tego filmu pamiętam. Był przyjemny, aczkolwiek pozostawił mnie z wrażeniem niedosytu. Nawet nie tyle niedosytu, co braku sedna. Jak wtedy kiedy próbujecie żyć zdrowo i decydujecie się na wegetariański posiłek, który Was zapycha, ale nie czegoś Wam brakuje. Nie wiecie czego, ale po drodze do domu zachodzicie do KFC na kurczaka. Podobnie ja - po seansie zachciało mi się obejrzeć czegoś, co nadałoby sensu poprzednim dwóm godzinom.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!