Marco Polo miał być hitem. Egzotyczne plenery, dworskie intrygi, legendarni bohaterowie, krwawe bitwy, a na dodatek dużo seksu – ten serial miał zadatki, by dla Netfliksa stać się tym, czym Gra o Tron jest dla HBO.
Potencjał był tym większy, że szerszej publice postać Marco Polo jest bliżej nieznana, a to, co o nim wiemy często nie ma poparcia w faktach. Między bajki należy włożyć to, że jego największymi dokonaniami było przywiezienie z Chin do Włoch fajerwerków czy makaronu – najprawdopodobniej ani jedno, ani drugie nie miało miejsca. Za to zrobił coś zdecydowanie bardziej imponującego: zdobył zaufanie Kubilaj-Chana (którego niektórzy mogą lepiej kojarzyć jako Kublai Khana, według anglojęzycznej nomenklatury), który stał na czele jednego z największych i najpotężniejszych imperiów w historii. Marco Polo miał stać się doradcą Chana, a potem gubernatorem jednej z chińskich prowincji. Historia tego, jak zwykły kupiec z Włoch zdobył zaufanie najpotężniejszego człowieka na świecie mogła być fascynująca.
Coś jednak nie wyszło. Według serwisu Rotten Tomatoes, pierwszy sezon zebrał jedynie 24% pozytywnych ocen (dla porównania, powszechnie znienawidzony Batman v. Superman ma 27% pochlebnych recenzji). Lista przewinień pierwszego sezonu była długa. Przede wszystkim problemem byli bohaterowie: praktycznie nikt nie wzbudzał sympatii, większość albo irytowała, albo groziła, że zanudzą nas na śmierć. Na miano największej męczybuły zasługuje według mnie tytułowy bohater: Marco Polo jest absolutnie wyprany z charakteru, Lorenzo Richelmy w tej roli mógłby zostać bez żadnej straty zastąpiony przez sklepowego manekina. Marco przetacza się przez mongolskie stepy tak, jakby tam zbłądził przypadkiem po przyjęciu potężnej dawki kodeiny. Niewiele lepszy jest de facto główny bohater, Kubilaj. Wielki Khan jest prawie tak samo wyprany z charyzmy jak jego italiański doradca. Na dodatek jest totalnym bubkiem, a wszystkie komendy swoim podwładnym wręcz wyszczekuje. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, dlaczego ktoś z własnej woli chciałby być na jego dworze.
Inne postaci były niewiele lepsze. Złe wrażenie w dużym stopniu brało się z dialogów: bohaterowie nie rozmawiają, oni deklamują, oznajmiają, wygłaszają. Z każdej sceny biła teatralność w najgorszym znaczeniu tego słowa. Wydaje mi się, że winny był tutaj w dużej mierze casting – dla wielu aktorów angielski nie jest rodzimym językiem, co odbija się negatywnie na dialogach. Decyzji o zatrudnianiu osób, które nie władają biegle językiem angielskim nie da się wytłumaczyć dążeniem do jak największej autentyczności – spośród głównych aktorów, praktycznie nikt nie pochodzi z Mongolii...
Fabuła nie była w stanie naprawić złego wrażenia zostawionego przez fatalną obsadę. Większość wątków pełzła w ślimaczym tempie lub wiodła donikąd. Pomimo tego, że toczyła się walka o władzę nad imperium obejmującego jedną czwartą całego świata, to historia była mniej interesująca niż przeciętny odcinek Trudnych spraw.
Powyższe zarzuty dotyczą przede wszystkim pierwszego sezonu, który premierę miał pod koniec 2014 roku. Twórcy mieli ponad rok na wyciągnięcie wniosków – i na szczęście naprawili przynajmniej część z licznych mankamentów.
Największy postęp widzę wśród bohaterów drugoplanowych. Teraz więcej czasu ekranowego otrzymały postaci lepiej władające angielszczyzną, więc oglądanie i słuchanie ich usypia mnie odrobinę mniej. Również niektórzy bohaterowie przeszli pewną przemianę pod względem charakteru. Najbardziej na plus wyszło to Jingimowi, synowi Kubilaja, który ma po nim odziedziczyć tron. W pierwszym sezonie był on rozwydrzonym dupkiem o charakterze ośmiolatka. W drugim sezonie zapuścił wąsy, i widać, że z wąsami przyszła dojrzałość. Tym razem pełni rolę głosu rozsądku na dworze Kubilaja.
Plusem jest również to, że na pierwszy plan w drugim sezonie wyszedł konflikt między Kaidu a Kubilajem. Kaidu ma w sobie dużo więcej charyzmy niż antagoniści z pierwszego sezonu – Aryk, brat Kubilaja, oraz Jia Sidao, kanclerz chińskiego miasta, które stało na drodze mongolskich podbojów. Ten konflikt to również pretekst, aby częściej na ekranie pojawiała się Khutulun – córka Kaidu, wojownicza księżniczka, która jako jedna z niewielu postaci z pierwszego sezonu wzbudzała we mnie autentyczną sympatię.
Niestety, dwaj główni bohaterowie dalej są odporni na jakikolwiek progres. Marco Polo dalej próbuje zamordować wszystkich wokół zanudzeniem na śmierć, zaś Kubilaj nie dość, że jest równie odstręczający co wcześniej, to zaczyna zachowywać się coraz bardziej nielogicznie.
Wielu potencjalnych widzów jest z pewnością zainteresowanych tym, na ile scenarzyści pozostają wierni historii. Sam nie jestem ekspertem w temacie, ale o ile mi wiadomo, serial jest w tej kwestii bardzo nierówny.
Problemem jest sama osoba Marco Polo. Wielu historyków radzi brać jego doniesienia o roli na dworze Kubilaja z przymrużeniem oka – żadne z zewnętrznych źródeł nie potwierdza, że pełnił on jakąkolwiek funkcję w mongolskim imperium. Udział Marco Polo w budowie maszyn oblężniczych, które pomogły Mongołom zdobyć południe Chin to też prawdopodobnie wytwór wybujałej fantazji podróżnika.
Takie rozbieżności można jednak zignorować, jako że mają one pewne uzasadnienie fabularne i pomagają w opowiedzeniu historii, a także są wierne wizji samego podróżnika. Jest to niestety jedynie wierzchołek góry lodowej. Chiński mnich znany jako Setka Oczu, który szkolił Marco w rzeczywistości nie był ani mnichem, ani Chińczykiem, tylko mongolskim generałem. Podobna dowolność pojawia się również w wypadku pozostałych bohaterów. Ponadto, ważnym elementem fabuły drugiego sezonu jest scena, w której Kubilaj zabija własnoręcznie młodego cesarza Chin, podczas gdy w rzeczywistości zginął on w całkowicie innych okolicznościach.
Czarę goryczy przepełniają jednak sceny walk kung-fu. Z jakiegoś powodu co kilka odcinków pojawiają się wymyślne sceny walk, które wydają się być żywcem wzięte z filmów typu Przyczajony tygrys, ukryty smok. Niesamowite walki kung-fu idealnie pasują do gatunku wuxia, które są osadzone najczęściej w fantastycznych realiach. W serialu historycznym niestety burzą resztki jakiegokolwiek klimatu.
Drugi sezon Marco Polo to spory krok naprzód względem fatalnej pierwszej serii. Jest to jednak wciąż zbyt mały krok, by zainteresować widzów. Widać, że twórcy próbowali odtworzyć sukces Gry o tron, jednak jasne jest, że nie zrozumieli przyczyny popularności serialu HBO. To, co przyciąga widzów do Westeros to przede wszystkim bohaterowie z krwi i kości, a nie wysoki budżet. Marco Polo z bohaterami równie fascynującymi co owsianka na wodzie nie ma szans powalczyć z Lannisterami.