Pytania: natura czy kultura, ile ze zwierzęcia pozostało w człowieku i jak wpływa to na jego działania, które zachowania wciąż dzielimy z małpami i gdzie można się doszukiwać ich źródeł. Obalenie mitu, że bezinteresowne, służące wyłącznie rozrywce okrucieństwo stanowi domenę gatunku ludzkiego, jak również mitu „szlachetnego dzikusa” – dobrego, gdyż wolnego od deprawacji ze strony dekadenckiej cywilizacji. Z drugiej strony, tendencja do okazywania coraz większej nieufności tejże cywilizacji i pozbywania się obyczajowego gorsetu. Wszystko to stanowi kwestie, których naturą i skutkami od lat parają się i naukowcy, i artyści. Jeśli dodamy do tego problemy związane z ekologią, dyskryminacją na tle rasowym, „krwawe diamenty”, wojenne masakry i wyzysk w Afryce, uzyskujemy konglomerat spraw, które w ostatniej dekadzie w takiej czy innej formie wgryzły się w środki masowego przekazu i zagnieździły w świadomości masowego odbiorcy, siłą rzeczy odciskając ślad na kulturze popularnej. Motywy te przewijają również w filmie Tarzan: Legenda.
Twórcy podchodzą do historii w nietypowy sposób, unikając schematów Chłopak poznaje dziewczynę i porzuca dla niej dotychczasowe życie (choć, i owszem, istnieje retrospekcja ukazująca spotkanie i wzajemną fascynację bohaterów) oraz Starszy jegomość spotyka wychowanego przez zwierzęta dzikusa i postanawia przywrócić go na łono cywilizacji. Lord Greystoke od dawna jest tu bowiem szanowanym członkiem społeczeństwa, z którego bogactwem i wpływami liczy się cała brytyjska socjeta. Jego życie z ukochaną małżonką wydaje się niemal idealne, w istocie jednak mąci je strata dziecka i tęsknota obojga za dawnym domem. Tęsknota wypierana przez Tarzana (Alexander Skarsgard), który usiłuje stać się idealnym Johnem Claytonem III, piątym księciem Greystoke, osobą, jaką podziwiałby jego ojciec, choć jak wynika z seansu, niekoniecznie on sam. Ten ukryty żal i poczucie winy wobec porzuconej małpiej rodziny, pragnienie bycia dawnym sobą, spotkania dawnych przyjaciół i troska o ich los sprawia, że nasz bohater daje się nakłonić na powrót do Kongo w towarzystwie Dr. George’a Washingtona Williamsa (Samuel L. Jackson), który obawia się, że nowy władca uczynił z tubylczych plemion niewolników, i oczywiście Jane (Margot Robbie), która ani myśli zostać w posiadłości i „unikać stresu”.
Za Tarzanem ciągnie się ponura przeszłość. Dopadnie go ona teraz za pośrednictwem diabolicznego kapitana Leona Roma (Christoph Waltz), który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Intryga filmu Tarzan: Legenda jest właściwie prosta jak drut, ale kłuje we właściwe miejsca – operuje niby banalnymi, ale uniwersalnymi i niezbędnymi w mowie srebrnego ekranu uczuciami, jak: miłość, nienawiść, ból po stracie dziecka, pragnienie zemsty lub ocalenia najbliższych, żądza bogactw, władzy i dominacji. Niniejszy blockbuster w reżyserii Davida Yatesa może nie powala na kolana, zmuszając do samych komplementów czy niemego zachwytu, niemniej jednak to udana odsłona perypetii Tarzana i Jane. W pełni oddaje ducha kina nowej przygody, łącząc mnóstwo akcji z silnym, acz odległym od kiczu elementem romantycznym i humorem sytuacyjnym.
Elementy komedii przeplatają się tu z dramatyzmem sytuacji. Oczywiście nader patetycznym i chwilami pretensjonalnym, ale to w końcu film rozrywkowy, przygodowy, nie zaś obyczajowy, mimo że został wzbogacony o garść – przemyconych pośród barwnych obrazów – przemyśleń i spostrzeżeń o charakterze filozoficzno-społecznym. Mamy tu swego rodzaju połączenie kinowej tradycji z nowoczesnością – z jednej strony ukłon w stronę klasycznego schematu damsel in distress, z drugiej podkreślenie, że owa dama nie jest bezradną puchową panną ani malowaną lalą, tylko bystrą, twardą osobą, nieustannie kombinującą, jak tu się wyrwać z opresji. Mamy też przerysowany, ale świetny w danej konwencji czarny charakter (wspomniany kapitan) i takiegoż sidekicka (wspomniany doktor). Ogólnie dzieło Yatesa spełnia wszelkie postulaty solidnego kina przygodowego. Nic to, że są tu sztampowe schematy w stylu „szlachetny wódz” o wielkiej odwadze i niezłomnych zasadach oraz „okrutny wódz” dyszący żądzą zemsty na swym wrogu. Bez odrobiny sztampy przygodowy film się nie obejdzie.
Tym bardziej uderzają dodatki do scenariusza Tarzana: Legendy, jak chociażby refleksja nad stosunkiem człowieka do natury – bezlitosną, bezmyślną eksploatacją przyrody i mordowaniem całych gatunków (nawet nie dla mięsa i futer, tylko dreszczu adrenaliny wskutek przelewu krwi) – przy jednoczesnej, nader romantycznej myśli, że wcale nie jest pokonana. Brak szacunku wobec tego wielkiego skarbu w każdej chwili może zwrócić się przeciw człowiekowi. Wyeksponowany został problem rasizmu (i agresji). Bardzo symptomatycznym gestem jest fakt, że czarnoskóry bohater opowiada o skutkach, jakie wywołała w jego psychice wojna, o tym, jak ruszył, by dla pieniędzy zabijać Meksykanów, a potem masakrować Indian, po czym dodaje z goryczą: Wcale nie byłem lepszy od Belgów (białych najemników). W dobie, gdy co chwilę padają zarzuty rasizmu pod adresem białych (czasem słusznie, a czasem z absurdalnych powodów), tak iż człowiek na serio zastanawia się, do którego pokolenia trzeba płacić za grzechy przodków, tudzież pojawiło się stosunkowe nowe zjawisko oskarżeń o „kulturowe zawłaszczenie”, sceny takie jak ta lub ukazujące białą parę traktowaną jak członkowie rodziny przez mieszkańców kongijskiej wioski wydają się szczególnie istotne. Dodatkowy smaczek stanowi to, iż wspomniane słowa padają z ust postaci, w którą wciela się Samuel L. Jackson, znany nie tylko jako aktor, ale także aktywista walczący o prawa czarnych.
Co ciekawe, oba wymienione wyżej problemy zazębiają się w przypadku wielkich małp, które wychowały Johna Claytona. Istoty te, charakteryzujące się sprytem, inteligencją oraz ponadprzeciętną agresją i potrzebą kontroli nad otoczeniem, naprawdę niewiele dzieli od człowieka, tym bardziej specyficzny wydźwięk miały więc sceny, w których zabijano je pod pretekstem To tylko zwierzę. Interesująco przedstawiona została sama kwestia legendy o głównym bohaterze jako tym, który ma władzę nad fauną. David Yates podkreślił, że owa rzekoma władza, będąca w istocie komunikacją, która wcale nie musiała pójść po myśli Tarzana, wynikała ze zrozumienia innych stworzeń, z faktu, iż potrafił stać się zwierzęciem, nie przestając być człowiekiem, że ta granica w istocie jest płynna i że zawdzięczał zwierzętom cząstkę swej duszy. Wszyscy mamy taką cząstkę, lecz staramy się ją stłumić, w rezultacie zostaje tylko to, co najmocniej się opiera – zachłanność drapieżnika. A to, co surowe, pierwotne, lecz czyste i pozytywne, znika za fasadą cywilizacji, która nie zawsze jest dobra – czasem krępuje i zakłamuje, blokuje wrażliwość i nie pozwala dostrzec, co jest naprawdę ważne, a co widać np. w spojrzeniu słonia, które – według słów Tarzana – wyraża więcej niż ludzka mowa. Co w filmie wyrażało powitanie lwic lub ciekawskie słoniątko zaczepiające trąbą przybysza.
Istnieje w ludziach pewna tęsknota za utraconymi elementami natury wolnej od cywilizacji, za brakiem wstydu i „siłą wolną od winy” (jak to ujął jeden z bohaterów filmu Wilk), i choć świadomie zdajemy sobie sprawę, że nadmiar „naturalności” w stosunkach międzyludzkich bynajmniej by się nie sprawdził, sprawia to, iż różne wersje historii Mowgliego wychowanego przez wilki oraz Tarzana wychowanego przez małpy cieszą się niesłabnącym powodzeniem. W tym miejscu warto zaznaczyć, że Skarsgard świetnie sprawdził się w roli Tarzana – potrafił oddać tę surową bezwstydną pierwotność. We flashbackach widzimy go jako istotę „niewinną” (nie mylić z brakiem instynktu drapieżnika). Oczywiście, sadystyczny przywódca stada wyrównuje szale domniemanej szlachetności wszystkich pierwotnych istnień. A jeśli już o aktorstwie mowa, na uwagę zasługuje Margot Robbie, która zręcznie ukazała kombinację wrażliwości i twardości w charakterze Jane. Dobrze wypadł Sidney Ralitsoele jako jej przyszywany brat Wasimbu, portretując członka afrykańskiego plemienia w bardzo podobny sposób, jakby się pokazało „chłopaka z sąsiedztwa”, co daje interesujący efekt. Samuel L. Jackson i Christoph Waltz również nie zawiedli, jeden prezentując siłę połączoną z komizmem, drugi zaś specyficzne wyrafinowanie, choć tych dwóch ma na swym koncie znacznie bardziej poruszające interpretacje postaci.
Strona wizualna filmu Tarzan: Legenda jest bardzo piękna, a sama realizacja udana. Widz otrzymuje oszałamiające tropikalną zielenią krajobrazy, wyeksponowane przez sprawną pracę kamery. Mamy tu porządny montaż (nie widać luk logicznych) i połączenie udanych zdjęć z bardzo dobrą grafiką komputerową (interakcje z afrykańską fauną wyglądają powalająco). Ciekawym zabiegiem jest przechodzenie z jednego miejsca do drugiego i z jednego czasu do innego, choć do nielicznych wad filmu Yatesa zaliczyć można niepotrzebną rozwlekłość i niebezpieczny taniec na granicy ckliwości przy okazji niektórych wizualizacji przeszłości. Bezsprzeczną zaletę stanowi za to wspaniała, klimatyczna muzyka, która nie tylko odgrywa rolę ilustracji do filmowych kadrów, ale sama w sobie generuje pełną dramatyzmu opowieść, której świetnie się słucha. Przy produkcji tego typu widowiska nie bez znaczenia jest także wygląd aktorów i trzeba przyznać, że naprawdę cieszą oko. Budowa i sprawność fizyczna Tarzana oraz tubylczych wojowników, którzy śmigają po lianach niewiele gorzej od głównego bohatera, mogłaby wzbudzić aprobatę elfów z Jacksonowskich produkcji. Co ciekawe, obraz chwilami udaje realizm – np. twórcy nie wmawiają, że choćby i najtwardszy zawodnik homo sapiens miałby szansę pokonać na pięści pięciokrotnie silniejszą odeń małpę.
Podsumowując, Tarzan: Legenda w reżyserii Davida Yatesa stanowi solidną rozrywkę, pełną akcji, walk, werbalnego i sytuacyjnego humoru oraz iście malarskich kadrów. Zgoda, pewne rozwiązania są sztampowe, a niektóre sceny niedorzeczne. I co? I bardzo dobrze! Kino przygodowe powinno tak wyglądać. Kto ma możliwość, niech po niniejszej produkcji obejrzy sobie Legendę Tarzana, władcy małp z 1984 r. w celu porównania filmowych rozwiązań, kreacji postaci i rozłożenia akcentów na poruszane tu i tam problemy.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!