Wsiąść do pociągu byle jakiego? No właśnie nie tylko do pociągu i wcale nie bylejakiego.
Wsiąść do pociągu byle jakiego? No właśnie nie tylko do pociągu i wcale nie bylejakiego.
Powiedzmy, że chcesz przejechać z punktu A do punktu B. Wybierasz pociąg, samolot, autobus czy statek? Wolisz linię bardziej komfortową i szybszą, ale drogą czy coś taniego bez dodatkowych luksusów? Jedziesz z przesiadką czy bez? Na te wszystkie pytania odpowiadają sobie wirtualne ludziki w grze Transport Fever. No chyba, że mamy rok 1850 i albo jedziesz pociągiem, ewentualnie dyliżansem, albo wcale.
Nowa produkcja studia Urban Games jest bezpośrednią kontynuacją ich poprzedniej gry - Train Fever - i duchowym spadkobiercą takich tytułów jak Transport Tycoon, Railroad Tycoon czy Cities in Motion. Jest więc symulacją prowadzenia biznesu opartego na zapewnianiu transportu ludzi i towarów – fascynujące prawda?
A jednak gry parające się przewozami intermodalnymi wciąż znajdują nabywców i mają swoje grono fanów. Najczęściej z powodu dwóch czynników. Po pierwsze, potrzebny jest dobry model biznesowy, który w rozsądny sposób pozwala na zbudowanie małego (albo wielkiego) imperium poprzez cierpliwe i ostrożne planowanie oraz trafne, poparte analizą decyzje. Po drugie, potrzebny jest pierwiastek dla kolekcjonera, coś co sprawi, że budowanie wirtualnych torów i ulic oraz puszczanie po nich pojazdów, będzie miało w sobie coś z zabaw kolejkami elktrycznymi na dywanie w dużym pokoju.
Jak na tym tle sprawdza się Transport Fever? W zasadzie na papierze wszystko wygląda znakomicie. Choć rozgrywka do złudzenia przypomina wspomniany już Transport Tycoon, to można by tę grę potraktować jako odświeżenie, jako przeniesienie starego klasyka w nową erę. Komu znudziło się kładzenie szyn wyłącznie w liniach prostych, ma teraz alternatywę na miarę naszych czasów.
W odróżnieniu od Train Fever jej młodsza growa siostra skupia się na pełnym przekroju środków transportu, co w praktyce oznacza dorzucenie samolotów i statków. Jednak model rozgrywki pozostaje ten sam. Możemy skupić się na kilku rzeczach. Na wożeniu pasażerów między miastami lub wewnątrz nich. Albo na transporcie towarów pomiędzy wytwórniami surowców, fabrykami i odbiorcami końcowymi – czyli de facto miastami. Linie produkcyjne poszczególnych towarów są dobrane logicznie – czasem odrobinkę mniej lub bardziej skomplikowane – tak aby trafiały w potrzeby poszczególnych części miasta – tej przemysłowej lub tej handlowej. I tak materiały budowlane pobudzą wzrost tej pierwszej, a np.: żywność tej drugiej.
Idea jest całkiem nieskomplikowana, a nasze zadanie polega na takim skomunikowaniu poszczególnych przystanków i stacji oraz takim doborze taboru, by cała impreza okazała się dochodowa. Każdy zakupiony przez nas pojazd kosztuje na początku i potem przez cały okres użytkowania, więc wrzucenie go na linię, która nie spełnia podstawowych warunków dochodowości, będzie nam się odbijało czkawką. Znaczenie ma to oczywiście tylko w przypadku raczkującej firmy, gdzie koszta położenia torów w terenie górzystym mogą przekroczyć zasobność naszego portfela. W środkowej i końcowej fazie rozgrywki, gdy pieniążki spływają już wartkim strumieniem, skupiać będziemy się na dbaniu o swoją flotę, modernizowaniu infrastruktury oraz na sprawdzaniu, czy przepustowość naszych linii odpowiada wymogom produkcyjnym poszczególnych zakładów.
Transport Fever pozwala na rozpoczęcie zabawy w roku 1850 i towarzyszenie rozwojowi przewozów przez następne 200 lat, partycypując rok w rok w historycznych odkryciach, jeśli chodzi o lokomotywy, samoloty, autobusy czy statki. Jednocześnie do czynienia będziemy mieli z kilkoma różnymi grami, w zależności czy zaczniemy w XIX wieku, czy później. Zaczynając bardzo wcześnie, rozgrywka będzie mozolna, wybór pojazdów mały, a zakres naszej działalności początkowo niewielki. Analogicznie im dalej w las, tym więcej pociągów.
Oprócz rozgrywki dowolnej, gdzie po prostu stajemy przed proceduralnie generowaną mapą i mamy osiągnąć sukces, gra proponuje nam dwie kampanie. Jedną w Europie, drugą w Stanach Zjednoczonych. Obydwie z nich w zasadzie mają ten sam cel – zbudowanie prężnego przedsiębiorstwa – ale przez sam fakt stawiania nam konkretnych wytycznych i przeprowadzanie przez autentyczne historyczne wydarzenia nadają rozgrywce pewnej celowości, która sprawia, że zabawa jest jeszcze bardziej wciągająca.
Transport Fever ma niestety kilka dość istotnych problemów, z których największy dotyczy technikaliów. Gra jest tak zaprojektowana, że im dalej w rozgrywce, tym więcej obliczeń musi w jednym momencie wykonać nasz komputer, co sprawia, że na dalszych etapach zabawy nawet dobre maszyny będą miały problemy z poradzeniem sobie z natłokiem danych. Jest dużo lepiej niż w Train Fever, ale wciąż pod górkę.
Kłopoty nie omijają też systemu produkcji towarów. O ile w poprzedniej grze działał on na zasadzie „ten budynek produkuje tyle w ciągu roku”, to teraz mamy do czynienia z dynamiczną reakcją na popyt. W teorii najważniejsze jest zapotrzebowanie miasta, więc jeśli podłączymy wszystkie potrzebne budynki przemysłowe z danej drabinki, to będą regulowały produkcję tak, by sprostać zapotrzebowaniu. W praktyce tak nie jest, a co gorsza, gra nie daje nam żadnego sygnału, dlaczego np.: spada wydobycie węgla. W takim przypadku dość ciężko zaplanować rozsądny biznes, szczególnie na wyższych poziomach trudności.
W przypadku Transport Fever można odnieść wrażenie, że obcujemy z grą niedokończoną, w fazie beta. Wygląda na to, że wszystko da się naprawić za pomocą kilku łatek, ale w tej chwili sporo brakuje do bezproblemowej zabawy. A szkoda, bo obserwowanie pięknie modelowanych pojazdów mknących przez góry i doliny jest niezmiernie relaksujące.