Coś się porobiło. Nie chce nam się już strzelać. Hmm, to znaczy, przepraszam, dalej nam się chce i to bardzo. Są na to różne przykłady. Ale nie chce nam się już strzelać tak dla samego strzelania. Ten trend nie jest wcale nowy, żeby nie było, bo już powolna śmierć arenówek takich jak różne Quake'i i Unreal Tournamenty pokazała, że ludzie po prostu odchodzą od tego rodzaju rozrywki. Ale nie mówiło się o śmierci sieciowych shooterów w ogóle, bo przecież były Battlefieldy i Call of Duty, które co roku biły rekordy sprzedaży i tak dalej. Miliony sprzedanych egzemplarzy, setki tysięcy aktywnych graczy o każdej porze dnia i nocy, gdzie tu jakieś umieranie, nie? Wręcz przeciwnie, wydawało się, że gry tego typu radośnie kwitną, że wyrastają ponad resztę, rzucając na nią cień, jak jakiś kolos. Teraz okazało się, że ten kolos nie tylko ma gliniane nogi, ale też ta glina zaczyna się już mocno kruszyć i cała, kiedyś robiąca takie wielkie wrażenie postać chyli się ku upadkowi.
Ale dlaczego? Tak, koncepcja jest przestarzała już nieco, ale bez przesady. Miliony ludzi nadal mają sentyment do tych gier. I kupują je, tak jak Battlefielda 1. Ale potem już nie grają z takim zapałem, prawda? Po części dlatego, że są gry inne, lepsze sieciówki. Po części zaś dlatego, że nie ma już społeczności. Zostały pocięte na kawałki dla pieniędzy. Wielkie koncerny dostrzegły w shooterach żyłę złota. I zaczęły eksploatację rabunkową za pomocą głupiej, krótkowzrocznej techniki spamu płatnych dodatków. Pisałem już o tym w tekście o DLC. Nic nie zabija tak skutecznie społeczności fanów, jak sztuczne podziały. Na tych, którzy mają dodatki i tych, którzy ich nie mają. Wydawcy mieli radosne, dochodowe żniwa, ale nie zauważyli, że przy okazji niszczą spoiwo tego wszystkiego. Społeczność musi grać razem. Cała. Wtedy może rosnąć, kwitnąć, całymi latami. Jeśli będzie się rozszczepiała, to sama z siebie, dzieląc się na fanów takich, a nie innych modów na przykład. I to jest zdrowe. Dzięki temu gra żyje i się rozwija. Ale dzielenie jej na tych co mają, i tych co nie mają? Zmuszanie do kupowania kolejnych wersji co rok? To nie jest pielęgnowanie tej społeczności, tylko jej bezlitosne, głupie dojenie. Czy w takiej sytuacji ktoś się dziwi, że ludzie odchodzą, że przerzucają się na różne inne gry? Zwłaszcza, gdy te inne gry są obiektywnie lepsze, ciekawsze i bardziej nowoczesne? No właśnie. Klasyczne shootery faktycznie powoli odchodziły sobie w cień, ale polityka wielkich wydawców ten proces znacznie przyspieszyła i wzmocniła. I stąd te dzisiejsze fatalne wyniki.
I co teraz? Coś się musi zmienić. Jak na razie jeszcze nie wiadomo co dokładnie. Następnego Battlefielda nie będzie przez kilka lat, to już wiemy. Electronic Arts i DICE też zauważyli, że coś im się tutaj sypie. Będą kombinować. Następne Call of Duty? Pewnie będzie, jak zwykle. Ale jeśli ktoś nie wpadnie na jakiś genialny pomysł i nie zagra kartą sentymentu oraz dobrą promocją, to sprzedaż będzie jeszcze gorsza. Na kolejnego Titanfallnajprawdopodobniej w ogóle nie mamy co liczyć. Nie po takiej porażce. Co zostaje? Różne niszowe produkcje niezależne. Tych nigdy nie braknie. Ale jakiś duży, popularny shooter z prawdziwego zdarzenia? Cóż, tutaj bym oddechu nie wstrzymywał w pełnym nabożnej czci oczekiwaniu. Szkoda. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz... Już lepiej sobie odpalić Overwatcha. I czasem rzewnie wspomnieć stare, dobre czasy spędzone na Strike at Karkand albo na Rust.
No dobra, można też wyprzeć prawdę, zaprzeczyć rzeczywistości i iść grać w Counter-Strike'a...