Powiem wam, że walczyłem do samego końca. Lekko nie było, oj nie. Zwłaszcza, że naprawdę rzadko jakiejś grze udaje się mnie tak zachwycić. Ale byłem twardy, sceptyczny, dociekliwy i do samego końca szukałem dziury w całym, bo przecież nie może być tak, że gra jest idealna, najlepsza i w ogóle klękajcie narody. I sam już nie wiem, czy to dobrze, że kilka tych dziur jednak znalazłem. Może trzeba było dać się porwać opowieści? Może przesadziłem z tą krytyką? Może to czepialstwo zbędne jest tylko? Nie wiem. Ale im coś mi się bardziej podoba, tym bardziej sytuacja wydaje się podejrzana i tym mocniej trzeba właśnie szukać czegoś, co jest nie tak. A Torment: Tides of Numenera podoba mi się bardzo. Kto wie, czy nie najbardziej.
Torment: Tides of Numenera to przebogaty świat, mnóstwo przeróżnych zadań i całe tony opisów i dialogów. I to jest świetne. Ale niestety, gdy tak zagłębiamy się w to wszystko, gdy wgryzamy się w poboczne wątki, gdy myszkujemy sobie w poszukiwaniu jakichś nowych, fajnych szczegółów, to cierpi na tym tempo rozgrywki. Torment jest bardzo spokojny, innymi słowy. Owszem, twórcy potrafią nadać rozwojowi sytuacji sporo dynamiki, ale tak na chwilę, w wyreżyserowanych scenach, a potem znów wracamy do naszego powolnego przechadzania się po gabinecie osobliwości. Tempo jest niespieszne także dlatego, że tak w sumie to rzadko w Tormencie walczymy. Większość zadań można rozwiązać bez uciekania się do przemocy, co jest bardzo dobre zresztą, ale nie da się też ukryć, że starcia, zwane tutaj kryzysami, nieźle podkręcają dynamikę rozgrywki właśnie. Ale to w sumie dobrze nawet, że nie ma ich aż tak wiele. Z jednej strony dlatego, że ostatnio mieliśmy za dużo „przewalczonych” erpegów (tak, na ciebie patrzę, drogie Tyranny), a z drugiej też przez to, że akurat walka wyszła Tormentowi tak średnio trochę. System wysiłku sprawdza się w niej nieźle, podobnie jak inne elementy związane z przedmiotami, umiejętnościami i tak dalej. To jest jak najbardziej w porządku. Ale dlaczego w klasycznej, taktycznej turówce, a z czymś takim mamy tutaj do czynienia, nie ma właśnie… taktyki? W grze nie istnieją strefy kontroli ani wiązanie przeciwnika walką, więc każde starcie sprowadza się do gorączkowego obskoczenia wrogów i jak najszybszego ich zabicia, zanim zdołają dorwać się do naszej drugiej linii i mniej wytrzymałych postaci. Niestety, nie da się ich przed tym powstrzymać w żaden sposób i trzeba po prostu liczyć na łut szczęścia, czyli na to, że zaatakują kogoś innego akurat. No to już ewidentny minus. Nie za duży, ale mimo wszystko obecny.
Torment: Tides of Numenera ma tych małych minusów jeszcze kilka. Na przykład rozwój postaci nam się kończy na zadanym pułapie na długo przed zakończeniem samej gry. To jest słabe, także dlatego, że jak już wspomniałem, cały system awansu postaci jest bardzo fajny. I nasi towarzysze, tak przydatni przecież, też nie wygrają żadnych nagród za emocjonalną głębię charakterów. Są sympatyczni, są zróżnicowani, ciekawi i tak dalej, ale nie ma co liczyć na jakieś wielkie konwersacje, dramaty i związki uczuciowe natury różnej. Trochę brakuje w nich życia. I świat, ten przebogaty, piękny świat, też jest jakiś taki niewzruszony. Gra jest mocno liniowa, a choć możemy podejmować tutaj mnóstwo mniejszych decyzji, to takich większych nam odmówiono. Nie mamy zbyt wielkiego wpływu na rozwój wydarzeń tak naprawdę, nie w tych najbardziej kluczowych kwestiach. I do tej pory nie wiem, o co chodzi z Nurtami, czyli potężnymi mocami psionicznymi, które przepływają przez nas i zmieniają się w zależności od podejmowanych decyzji i wybieranych opcji dialogowych. Niby są czymś w rodzaju charakteru czy też moralności naszej postaci, ale tak naprawdę nie odgrywają jakiejś większej roli przez prawie całą rozgrywkę. Ot, są tam sobie i tyle. Nic konkretnego nie robią. To też można było jakoś rozwinąć. Podobnie jak i całą grę. Ten świat jest taki fantastyczny, taki bogaty, że chciałoby się go więcej dużo. Podróżować, zwiedzać i tak dalej. A tymczasem, choć mamy sporo czasu na oddawanie się przyjemności grzebania w szczegółach, to akcja rozwija się tak trochę wbrew nam i gra wydaje się być trochę za krótka. Gdy się policzy te godziny, to okazuje się, że wcale krótka nie jest, ale i tak chciałoby się jeszcze. Ale to na szczęście nie zmienia ogólnego obrazu.
Torment: Tides of Numenera jest świetny. A może i jeszcze lepszy. Ma swoje drobniejsze niedociągnięcia, ale przyćmiewa je wszystkie rozbuchaną, przebogatą kreacją świata oraz obfitością fantastycznych zadań, postaci tła i tym podobnych atrakcji. Nie przynosi pod tym względem wstydu swojemu kultowemu, duchowemu poprzednikowi. Jasne, mogło być lepiej. Potencjału jest tutaj od groma. I można żałować, że nie zrealizowano go całego. Ale gdy się spojrzy, ile tego potencjału udało się jednak wykorzystać, to naprawdę nie ma się ochoty narzekać, wręcz przeciwnie. Torment: Tides of Numenera jest prawdopodobnie najlepszym, najciekawszym i najbardziej godnym uwagi tytułem z tej całej fali kickstarterowych projektów retro-RPG z ostatnich lat. Obok Age of Decadence jest tą pozycją, którą po prostu trzeba znać.
Słyszeli? Trzeba znać. Na co jeszcze czekacie?!