Kilka tygodni temu marudziłem sobie na temat esportu, mętnie tłumacząc, jak to jest, że tenże esport nie nadaje się do kibicowania. Wiele osób się ze mną nie zgodziło, właściwie większość, ale nadal uważam, że bardzo trudno jest przywiązać się emocjonalnie do jakiejś drużyny i żyć jej sukcesami oraz porażkami. A mimo to regularnie, prawie codziennie, oglądam zapisy rozgrywek amerykańskiej, europejskiej a czasem i koreańskiej ligi zawodowej League of Legends. Paradoks? Nie, bynajmniej. Nie ma tu żadnej sprzeczności, jeśli tylko pomyślimy chwilę i odkryjemy główną różnicę między esportem a sportem.
Trwa IEM. A właściwie druga faza tegorocznego Intel Extreme Masters, bo pierwsza rozegrała się w poprzedni weekend. Wypadałoby jakoś skomentować.